To było do przewidzenia. Temat stosunku konserwatywnych mediów i konserwatywnych publicystów do nowej władzy w relacji z odbiorcami tychże zaczął się już przewijać w publicystyce. Napisał o tym Ryszard Makowski, a także, bardzo ciekawie, Krzysztof Karnkowski TUTAJ.
Pomiędzy częścią publicystów z prawej strony a częścią odbiorców zaczął pojawiać się zgrzyt. Za swoje teksty oberwali w różnym stopniu Robert Mazurek (kwestia szczytu na Malcie), Bronisław Wildstein (obrona kandydatury Mateusza Morawieckiego na szefa resortu gospodarki i finansów), Maciej Pawlicki (krytyka prezydenta w związku z podejściem do społecznego projektu środowiska kredytobiorców frankowych) czy Marcin Fijołek (krytyczna ocena chaosu informacyjnego towarzyszącego tworzeniu rządu). Jestem w tym gronie i ja. We wszystkich tych przypadkach niechęć czytelników dotknęła publicystów o jasnych, jednoznacznie sprecyzowanych poglądach, których nawet przy największej dozie złej woli nie sposób uznać za sprzyjających poprzedniej władzy – o ile tylko zna się ich teksty i wypowiedzi. Wystarczyło jednak, że skrytykowali ten czy inny aspekt działania władzy startującej (lub już od jakiegoś czasu funkcjonującej – w przypadku prezydenta), aby ściągnąć na siebie w najlepszym przypadku niechęć, w najgorszym zaś agresywne połajanki części odbiorców.
Muszę zaznaczyć, że nie odpowiadam tutaj za wszystkich swoich kolegów i nie mogę pisać w imieniu wszystkich. Właściwie mogę pisać jedynie w imieniu własnym lub najwyżej tych, którzy wybrali drugą spośród z dwu możliwych obecnie dróg dla publicystów o konserwatywnych poglądach.
Droga pierwsza – zgodna z oczekiwaniami wspomnianej grupy odbiorców – zakłada, że po zwycięstwie „naszych” konieczny jest choćby jakiś okres – wydłużany być może bez końca – przynajmniej zwiększonej tolerancji dla ich działań. Bo trzeba przywrócić medialną równowagę, bo dochodzą do władzy po długim czasie w opozycji, bo im się to w pewien sposób należy. No i wreszcie po prostu dlatego, że rządzi nasz obóz i należą mu się po prostu fory z samej tej przyczyny, że jest nasz.
ciąg dalszy na następnej stronie ==>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To było do przewidzenia. Temat stosunku konserwatywnych mediów i konserwatywnych publicystów do nowej władzy w relacji z odbiorcami tychże zaczął się już przewijać w publicystyce. Napisał o tym Ryszard Makowski, a także, bardzo ciekawie, Krzysztof Karnkowski TUTAJ.
Pomiędzy częścią publicystów z prawej strony a częścią odbiorców zaczął pojawiać się zgrzyt. Za swoje teksty oberwali w różnym stopniu Robert Mazurek (kwestia szczytu na Malcie), Bronisław Wildstein (obrona kandydatury Mateusza Morawieckiego na szefa resortu gospodarki i finansów), Maciej Pawlicki (krytyka prezydenta w związku z podejściem do społecznego projektu środowiska kredytobiorców frankowych) czy Marcin Fijołek (krytyczna ocena chaosu informacyjnego towarzyszącego tworzeniu rządu). Jestem w tym gronie i ja. We wszystkich tych przypadkach niechęć czytelników dotknęła publicystów o jasnych, jednoznacznie sprecyzowanych poglądach, których nawet przy największej dozie złej woli nie sposób uznać za sprzyjających poprzedniej władzy – o ile tylko zna się ich teksty i wypowiedzi. Wystarczyło jednak, że skrytykowali ten czy inny aspekt działania władzy startującej (lub już od jakiegoś czasu funkcjonującej – w przypadku prezydenta), aby ściągnąć na siebie w najlepszym przypadku niechęć, w najgorszym zaś agresywne połajanki części odbiorców.
Muszę zaznaczyć, że nie odpowiadam tutaj za wszystkich swoich kolegów i nie mogę pisać w imieniu wszystkich. Właściwie mogę pisać jedynie w imieniu własnym lub najwyżej tych, którzy wybrali drugą spośród z dwu możliwych obecnie dróg dla publicystów o konserwatywnych poglądach.
Droga pierwsza – zgodna z oczekiwaniami wspomnianej grupy odbiorców – zakłada, że po zwycięstwie „naszych” konieczny jest choćby jakiś okres – wydłużany być może bez końca – przynajmniej zwiększonej tolerancji dla ich działań. Bo trzeba przywrócić medialną równowagę, bo dochodzą do władzy po długim czasie w opozycji, bo im się to w pewien sposób należy. No i wreszcie po prostu dlatego, że rządzi nasz obóz i należą mu się po prostu fory z samej tej przyczyny, że jest nasz.
ciąg dalszy na następnej stronie ==>
Strona 1 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/271147-kazdego-ta-sama-miara-czy-konserwatywny-publicysta-moze-krytykowac-pis
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.