Nie jest żadną nowością, że jestem zwolennikiem daleko posuniętej jawności życia publicznego i uważam, że politycy mają obowiązek tłumaczyć wyborcom swoje decyzje. Dlatego krytykowałem premiera Tuska za przetasowania w zarządach ważnych spółek skarbu państwa, nie tłumaczone w żaden sposób obywatelom, albo za decyzje takie jak nigdy nie uzasadnione usunięcie ze stanowiska szefa UOKiK Małgorzaty Krasnodębskiej-Tomkiel i powołanie w jej miejsce platformerskiego propagandysty Adama Jassera. Ale te same kryteria stosuję do każdej władzy. Dlatego nie godzę się na manewry takie jak z Gowinem i Macierewiczem, zaś przy tworzeniu rządu oczekiwałbym tłumaczenia wyborcom działań nowej władzy i dokonywanych decyzji.
Moja opinia na temat samego Antoniego Macierewicza również się nie zmieniła – była taka sama (umiarkowanie krytyczna) od lat, a moje stanowisko w sprawie jego ewentualnej nominacji jest jedynie jej konsekwencją.
Tak jak nie znajdowały mojej akceptacji ministerialne nominacje Tuska i Kopacz, motywowane jedynie koniecznością zaspokojenia apetytów partyjnych frakcji, tak samo nie znajdą akceptacji nominacje w nowym rządzie dokonywane z tych samych powodów. Obowiązuje jeden standard.
W sprawach o dużym znaczeniu dla kraju – takich jak kwestia imigrantów – oczekuję, że nowa władza okaże się odpowiedzialna. Wypychanie na nieformalny szczyt na Malcie Ewy Kopacz, premiera wciąż urzędującego, ale nieporadnego, słabego intelektualnie i pozbawionego mandatu, uważam za nieodpowiedzialne, zwłaszcza że nasi unijni partnerzy są gotowi wykorzystać każde jej potknięcie i każdą nierozważną deklarację.
To wszystko są moje oceny, z którymi – rzecz jasna – nie wszyscy muszą się zgadzać. W żaden sposób nie uzasadniają one jednak ataków za sam fakt ich formułowania, podobnie jak bezzasadne są ataki na wcześniej wymienionych publicystów. Jeśli zaś takie ataki się zdarzają, to świadczy o niebezpiecznych wobec mediów oczekiwaniach. Jeżeli czytam, że dziennikarze mają „nie przeszkadzać” lub wręcz „pomagać”, to oświadczam: zgłaszający takie postulaty mylą adres. Publicyści i dziennikarze nie są od pomagania ani nieprzeszkadzania. Są od analizowania i oceniania. W tym poglądzie jestem również konsekwentny. Kto chce, może sprawdzić, jaka była moja opinia choćby wówczas, gdy Krzysztof Skowroński zdecydował się kilkanaście miesięcy temu poprowadzić jeden z okrągłych stołów PiS.
Jeżeli czytam, że „teraz nie jest dobry moment”, to wiem, że w opinii osób wyrażających taki pogląd „dobry moment” nie nadejdzie nigdy. Zawsze będą powody, żeby domagać się od „naszych” mediów powstrzymania się z krytyką – tak jak było w poprzednich latach. Bo będzie po wyborach, albo przed wyborami, albo w trakcie ważnego procesu legislacyjnego, albo w obliczu wściekłych ataków, albo… można tu wstawić dowolną okoliczność.
Dlatego, choć rozumiem tych, którzy podpisują się pod pierwszą drogą, uważam ją za ślepą uliczkę. Tu nie ma półśrodków. Albo twardo stosuje się te same zasady do każdego, albo wpada się w pułapkę – nie „obiektywizmu”, jak pisał Ryszard Makowski, ale relatywizmu. „Naszym wolno więcej”.
Gdy przychylni Platformie dziennikarze patrzyli przez palce na jej wyczyny w ciągu minionych ośmiu lat, wielokrotnie powtarzało się pytanie: a gdyby to samo zrobił PiS, to jaki byłby krzyk? Teraz proponuję to pytanie odwrócić: a gdyby to samo robiła PO, to czy też nasi odbiorcy akceptowaliby milczenie na ten temat? Nie sądzę.
W swoim tekście Krzysztof Karnkowski pisze:
Tymczasem jednak »nasi« dziennikarze próbują coś udowodnić, przede wszystkim swoim kolegom z innych redakcji, z którymi są w o wiele lepszych relacjach towarzyskich, niż by to wynikało z temperatury sporów ideowych i politycznych, jakie ze sobą prowadzą. Ba, zapewne nawet skłonni byliby bronić tego jako dowodu na zdrowy dystans, oddzielanie ludzi od przekonań, co kto lubi – na szczęście nie mam jeszcze takich problemów. Zresztą – konserwatywny dziennikarz prędzej tłumaczyć będzie się koleżance z »Gazety Wyborczej«, niż swojemu czytelnikowi.
ciąg dalszy na następnej stronie ==>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nie jest żadną nowością, że jestem zwolennikiem daleko posuniętej jawności życia publicznego i uważam, że politycy mają obowiązek tłumaczyć wyborcom swoje decyzje. Dlatego krytykowałem premiera Tuska za przetasowania w zarządach ważnych spółek skarbu państwa, nie tłumaczone w żaden sposób obywatelom, albo za decyzje takie jak nigdy nie uzasadnione usunięcie ze stanowiska szefa UOKiK Małgorzaty Krasnodębskiej-Tomkiel i powołanie w jej miejsce platformerskiego propagandysty Adama Jassera. Ale te same kryteria stosuję do każdej władzy. Dlatego nie godzę się na manewry takie jak z Gowinem i Macierewiczem, zaś przy tworzeniu rządu oczekiwałbym tłumaczenia wyborcom działań nowej władzy i dokonywanych decyzji.
Moja opinia na temat samego Antoniego Macierewicza również się nie zmieniła – była taka sama (umiarkowanie krytyczna) od lat, a moje stanowisko w sprawie jego ewentualnej nominacji jest jedynie jej konsekwencją.
Tak jak nie znajdowały mojej akceptacji ministerialne nominacje Tuska i Kopacz, motywowane jedynie koniecznością zaspokojenia apetytów partyjnych frakcji, tak samo nie znajdą akceptacji nominacje w nowym rządzie dokonywane z tych samych powodów. Obowiązuje jeden standard.
W sprawach o dużym znaczeniu dla kraju – takich jak kwestia imigrantów – oczekuję, że nowa władza okaże się odpowiedzialna. Wypychanie na nieformalny szczyt na Malcie Ewy Kopacz, premiera wciąż urzędującego, ale nieporadnego, słabego intelektualnie i pozbawionego mandatu, uważam za nieodpowiedzialne, zwłaszcza że nasi unijni partnerzy są gotowi wykorzystać każde jej potknięcie i każdą nierozważną deklarację.
To wszystko są moje oceny, z którymi – rzecz jasna – nie wszyscy muszą się zgadzać. W żaden sposób nie uzasadniają one jednak ataków za sam fakt ich formułowania, podobnie jak bezzasadne są ataki na wcześniej wymienionych publicystów. Jeśli zaś takie ataki się zdarzają, to świadczy o niebezpiecznych wobec mediów oczekiwaniach. Jeżeli czytam, że dziennikarze mają „nie przeszkadzać” lub wręcz „pomagać”, to oświadczam: zgłaszający takie postulaty mylą adres. Publicyści i dziennikarze nie są od pomagania ani nieprzeszkadzania. Są od analizowania i oceniania. W tym poglądzie jestem również konsekwentny. Kto chce, może sprawdzić, jaka była moja opinia choćby wówczas, gdy Krzysztof Skowroński zdecydował się kilkanaście miesięcy temu poprowadzić jeden z okrągłych stołów PiS.
Jeżeli czytam, że „teraz nie jest dobry moment”, to wiem, że w opinii osób wyrażających taki pogląd „dobry moment” nie nadejdzie nigdy. Zawsze będą powody, żeby domagać się od „naszych” mediów powstrzymania się z krytyką – tak jak było w poprzednich latach. Bo będzie po wyborach, albo przed wyborami, albo w trakcie ważnego procesu legislacyjnego, albo w obliczu wściekłych ataków, albo… można tu wstawić dowolną okoliczność.
Dlatego, choć rozumiem tych, którzy podpisują się pod pierwszą drogą, uważam ją za ślepą uliczkę. Tu nie ma półśrodków. Albo twardo stosuje się te same zasady do każdego, albo wpada się w pułapkę – nie „obiektywizmu”, jak pisał Ryszard Makowski, ale relatywizmu. „Naszym wolno więcej”.
Gdy przychylni Platformie dziennikarze patrzyli przez palce na jej wyczyny w ciągu minionych ośmiu lat, wielokrotnie powtarzało się pytanie: a gdyby to samo zrobił PiS, to jaki byłby krzyk? Teraz proponuję to pytanie odwrócić: a gdyby to samo robiła PO, to czy też nasi odbiorcy akceptowaliby milczenie na ten temat? Nie sądzę.
W swoim tekście Krzysztof Karnkowski pisze:
Tymczasem jednak »nasi« dziennikarze próbują coś udowodnić, przede wszystkim swoim kolegom z innych redakcji, z którymi są w o wiele lepszych relacjach towarzyskich, niż by to wynikało z temperatury sporów ideowych i politycznych, jakie ze sobą prowadzą. Ba, zapewne nawet skłonni byliby bronić tego jako dowodu na zdrowy dystans, oddzielanie ludzi od przekonań, co kto lubi – na szczęście nie mam jeszcze takich problemów. Zresztą – konserwatywny dziennikarz prędzej tłumaczyć będzie się koleżance z »Gazety Wyborczej«, niż swojemu czytelnikowi.
ciąg dalszy na następnej stronie ==>
Strona 3 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/271147-kazdego-ta-sama-miara-czy-konserwatywny-publicysta-moze-krytykowac-pis?strona=3
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.