„STRACH ARABSKIEGO”, SIERPIEŃ ‘2016
Wie najwięcej o organizacji wizyt katyńskich w 2010 r. Uczestniczył w kluczowych rozmowach z Rosjanami. Był koordynatorem lotu do Smoleńska prezydenckiej delegacji. Wreszcie zasiadł na ławie oskarżonych.
Niepewna mina, rozbiegany wzrok, uniki na pytania dziennikarzy. Wiele miesięcy po rozpoczęciu procesu, na powtórne wezwanie sądu, Tomasz Arabski w końcu pojawił się na sali rozpraw.
Były szef kancelarii premiera Donalda Tuska dobrze wie, co ma na sumieniu sprzed 10 kwietnia 2010 r. Dowiódł tego krótkim wystąpieniem. Znów jednak mijał się z prawdą. Znów też robił z siebie poszkodowanego, co musiało wyglądać wyjątkowo żenująco w oczach patrzących na niego rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej.
Takiego rozwoju wypadków można się było spodziewać. Arabski stwierdził, że ani on ani inni urzędnicy KPRM nie uczestniczyli w organizacji wylotu prezydenta do Smoleńska. Jak dodał, rozdzielenie wizyt nigdy nie miało miejsca: - Ten termin funkcjonuje w publicystyce politycznej, agresywnej bardzo często, ale nie ma żadnego potwierdzenia w rzeczywistości.
To nieprawda. Zaprzeczanie rozdzieleniu wizyt jest charakterystyczne dla wszystkich, którzy mają z tym coś wspólnego. Ale fakty, które przypomnimy poniżej, nie pozostawiają wątpliwości, że pierwotnie planowano jedną uroczystość z udziałem obu najważniejszych polskich polityków.
Oświadczenia byłego szefa KPRM słuchali Dorota Skrzypek, Izabela Januszko, Wanda Jankowska, Beata Lubińska oraz Janusz i Piotr Walentynowiczowie, czyli część z oskarżycieli. Stracili mężów, dziecko, matkę, babcię. Państwo, którego Arabski przez długi czas był bardzo ważnym urzędnikiem, doprowadziło do największej tragedii w ich życiu. To państwo, ustami właśnie Arabskiego, okłamało ich w kwestii możliwości otworzenia trumien w Polsce, a dwa dni później, milczeniem Arabskiego, nie skorzystało z międzynarodowej pomocy przy wyjaśnianiu katastrofy. Decyzją Arabskiego, państwo nawet ukryło przed nimi i całą opinią publiczną szczegóły rozmów w sprawie katyńskiej rocznicy, jakie prowadzili premierzy Polski i Rosji. To tylko część z długiej listy win Arabskiego.
Zlekceważone obowiązki
Akt oskarżenia z formalnych przyczyn nie jest tak szczegółowy i obfity. Odnośnie Arabskiego dotyczy niedopełnienia obowiązków w zakresie nadzoru i koordynacji zapewnienia transportu wojskowego dla prezydenta. Ścieżka, jaką w tej sprawie wyznaczały przepisy, była następująca: kancelaria prezydenta wysyła zapotrzebowanie na samoloty do szefa KPRM, a ten, po zaakceptowaniu, przekazuje dokumenty do odpowiednich instytucji – 36. specpułku oraz Biura Ochrony Rządu. Obligowało go do tego Zarządzenie nr 2 Prezesa Rady Ministrów z 20 stycznia 1997 r. Zaś porozumienie z 2005 r. między kancelariami prezydenta, premiera, Sejmu i Senatu, zobowiązywało szefa KPRM – jako Koordynatora porozumienia – do przekazania zamówienia do Dowództwa Sił Powietrznych, szefa 36. specpułku i BOR. Takie same obowiązki nakładała Instrukcja Organizacji Lotów Statków Powietrznych o Statusie HEAD. Arabski złamał te przepisy. Broni się tym, że swoje powinności scedował na jedną z podległych sobie urzędniczek. Jednak w myśl przepisów nie zwalnia go to z odpowiedzialności.
— Kancelaria prezydenta w marcu 2010 r., identycznie jak w roku 2007, a także przez wiele, wiele lat wcześniej złożyła zapotrzebowanie na ten lot do Dowództwa Sił Powietrznych, do 36. pułku i Biura Ochrony Rządu. To działanie, tak jak przez wszystkie poprzednie lata, bez względu na to kto był szefem kancelarii premiera, uruchamiało procedurę przygotowania lotu w 36. pułku – mówił Arabski w swoim sądowym oświadczeniu, czym sugerował, że istniał „zwyczaj” omijania procedury przesyłania dokumentów przez Koordynatora (czyli jego). Z obowiązującym wówczas prawem ów zwyczaj nie miał jednak nic wspólnego. Jednoznacznie stwierdziła to m.in. Najwyższa Izba Kontroli, która po katastrofie badała organizację lotów VIP. Tylko w KPRM kontrolerzy mieli problem z dostępem do materiałów, a sam Arabski przed złożeniem wyjaśnień miał żądać wglądu do zeznań swoich podwładnych.
To jednak nie jedyna kwestia, którą chce rozstrzygnąć sąd. Jak wskazywał na początku procesu prowadzący go sędzia, do wyjaśnienia będzie dużo więcej szczegółów dotyczących organizacji wizyt z 2010 roku. Stąd zapewne w lakonicznej mowie Arabskiego pojawiło się rozdzielenie wizyt.
Zgodnie z wolą Rosjan
Aby przypomnieć, jaka była kolejność zdarzeń, trzeba cofnąć się do grudnia 2009 r. Wtedy to prezydencki minister Mariusz Handzlik, po spotkaniu z rosyjskim ambasadorem, po raz pierwszy sygnalizował, że Rosjanie mogą podjąć brudną grę wokół katyńskiej rocznicy. „Głównym celem spotkania Ambasadora Grinina było wysondowanie zaangażowania Prezydenta RP w zbliżające się wydarzenia rocznicowe (…) Nie był zainteresowany rozmową na inne tematy niż wyznaczone przez siebie. Aby uniknąć możliwości >>rozgrywania<< przez Rosję udziału najwyższych władz państwowych RP w zbliżających się uroczystościach rocznicowych (Oświęcim, Katyń, rocznica zakończenia II wojny światowej), należałoby zawczasu ustalić rangę przedstawicieli i plan obchodów” - pisał Handzlik m.in. do szefów komisji spraw zagranicznych Sejmu i Senatu, ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego i szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego. Dwaj ostatni z pewnością nie wzięli sobie do serc tych słów.
Kalendarium wydarzeń z początku 2010 r. wygląda następująco:
19 stycznia Donald Tusk potwierdza swój udział w uroczystościach 10 kwietnia. Przez długi czas był to jedyny planowany termin.
27 stycznia szef kancelarii prezydenta Władysław Stasiak oficjalnie informuje MSZ, kancelarię premiera, Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz ambasadora Rosji o udziale prezydenta w obchodach rocznicy.
1 lutego w ROPWiM powstają trzy warianty uroczystości, w tym – z jednoczesnym udziałem szefa polskiego rządu i głowy państwa.
2 lutego w ROPWiM prezentowane są dwa scenariusze – również ze wspólną obecnością prezydenta i premiera. Beata Lamparska, z-ca dyrektora Departamentu Spraw Zagranicznych KPRM sporządza notatkę z tego spotkania. Dokument jest przeznaczony dla Tomasza Arabskiego.
3 lutego Władimir Putin telefonicznie zaprasza Donalda Tuska do Katynia. Plany polskich instytucji nie ulegają jeszcze zmianom. Przynajmniej oficjalnie.
11 lutego wiceszef MSZ Andrzej Kremer informuje Mariusza Handzlika (ten opisuje rozmowę w notatce) o możliwych scenariuszach, zakładających m.in. obecność na terenie katyńskiego cmentarza Tuska i Kaczyńskiego.
W międzyczasie zapada decyzja, o której nikt nie informuje prezydenta RP. Podejmują ją Rosjanie. Jak zeznał w prokuraturze Dariusz Górczyński, były naczelnik Wydziału Federacji Rosyjskiej Departamentu Wschodniego MSZ: „(…) po rozmowie obu premierów, minister Arabski z ministrem Uszakowem uzgodnili, że premier Putin przybędzie do Katynia w dniu 7 kwietnia 2010r.” Ta rozmowa miała miejsce około 13 lutego. Minister Andrzej Przewoźnik, który formalnie koordynuje organizację uroczystości, jeszcze o tym nie wie. 19 lutego w Katyniu przedstawia Rosjanom kilka wariantów obchodów. Słyszy, że dla strony rosyjskiej korzystniejsze są oddzielne wizyty. Tego samego dnia w telefonicznej rozmowie informuje Mariusza Handzlika o jednym scenariuszu: 10 kwietnia uroczystości w Katyniu, 13. w Warszawie i 17. w Miednoje. Prezydent i premier mają zaś porozumieć się co do uczestnictwa.
Kolejnego dnia do gry wchodzi rosyjski ambasador. Oświadcza, że nie otrzymał pisma z kancelarii prezydenta o planowanej wizycie Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Po wezwaniu do pałacu prezydenckiego, po dwóch dniach wycofał się z tych słów.
23 lutego wiceminister spraw zagranicznych pisze do szefa kancelarii prezydenta prośbę o potwierdzenie uczestnictwa Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach 10 kwietnia. Wciąż nie ma mowy o dwóch wizytach. Władysław Stasiak odpowiada natychmiast: „Realizacja tego przedsięwzięcia będzie wymagała bieżącej współpracy, konsultacji i koordynacji działań, wyrażam zatem pełną gotowość do współdziałania w tym zakresie”.
Układanka była gotowa. 4 marca Tomasz Arabski ogłasza przed kamerami, że Donald Tusk spotka się z Władimirem Putinem 7 kwietnia, a prezydent poleci do Katynia 10. Dodaje, że „nie szukałby tutaj żadnych podtekstów”.
Ani on, ani podlegli mu urzędnicy nie zrobili nic, by zapobiec rozgrywaniu polskich władz przez Rosjan, o czym przestrzegał minister Handzlik. Przeciwnie – wybór kształtu polskich (!) uroczystości pozostawił stronie rosyjskiej.
Arabski zapytany przeze mnie na sądowym korytarzu o powody rezygnacji ze scenariusza wspólnej wizyty, odpowiedział: „Nikt z niczego nie rezygnował i bardzo pana proszę, to jest zbyt poważna sprawa, żeby robić z niej politykę i propagandę.”
Arabski – w sprawie katyńskiej, a później smoleńskiej, sam permanentnie uprawiający propagandę – na fakty w tym wątku jest doskonale impregnowany. Jego notoryczne zaprzeczenia temu, co stanowią dokumenty, mogą jednak być wyłącznie grą na czas. Przyjdzie dzień, w którym na sali sądowej padną pytania o daty, rozważane scenariusze, spotkania i treść rozmów zarówno z polskimi, jak i rosyjskimi urzędnikami. Jeśli były szef KPRM nie znajdzie w sobie odwagi, by na nie odpowiadać, sąd sam wyciągnie wnioski. Ma z czego.
Do procesowego rozwikłania jest kilka innych wydarzeń, w których główną rolę odgrywa były przyboczny Donalda Tuska. Jednym z nich jest wciąż tajemnicze spotkanie 17 marca w moskiewskiej restauracji Dorian Gray. Arabski odbył tam rozmowę ze wspomnianym Uszakowem – ówcześnie swoim rosyjskim odpowiednikiem – i Igorem Sieczynem, jednym z najważniejszych ludzi w rosyjskim rządzie. Przy omawianiu najważniejszych kwestii oddalił od stolika tłumaczkę. To właśnie te spotkania uniemożliwiły roboczy wyjazd do Moskwy ministrom z kancelarii prezydenta. Planowaną na 18-19 marca wizytę nasza ambasada odwołała niemal w ostatniej chwili (16 marca) tłumacząc się kolizją z rozmowami Arabskiego. Do dziś nie wiemy, o czym szef KPRM dyskutował w rosyjskiej stolicy.
A nie wiemy m.in. dlatego, że Arabski zadbał o to, by nie zostały ślady po kluczowych rozmowach jego i Donalda Tuska. Na osiem rozmów premierów odbytych w 2010 r. notatki z połowy minister utajnił. Dwóch kolejnych jego kancelaria nie chciała ujawnić. Po tych najważniejszych rozmowach, z 10 kwietnia, nie został żaden ślad.
Utrudnianie śledztwa
Po 10 kwietnia Arabski odegrał równie – jeśli nie bardziej – negatywną rolę. Jak wiemy z relacji urzędników kancelarii prezydenta, na miejscu katastrofy, wraz z Pawłem Grasiem skupiał się na PR Donalda Tuska. Miało go interesować dobre pokazanie uścisku rąk premierów i niedopuszczenie do spotkania szefa polskiego rządu z przybyłym na miejsce Jarosławem Kaczyńskim.
Kolejnego dnia wbił się w pamięć bliskim ofiar. To on przekazywał przybyłym do Moskwy zrozpaczonym rodzinom, że muszą postarać się o dokładne rozpoznanie zmarłych (zgroza! – w cywilizowanych krajach po tragedii o takich rozmiarach najpierw stosowane są wszystkie dostępne naukowe metody identyfikacyjne, by oszczędzić bliskim cierpienia), bo w Polsce nie będzie możliwości otworzenia trumien. Dlaczego to powiedział? Na jakiej podstawie prawnej i na czyje polecenie? W sądzie pytała go o to Ewa Stankiewicz. Arabski, tradycyjnie unikając odpowiedzi, wypalił: „Od dłuższego czasu, tak naprawdę od 6 lat, jestem obiektem nagonki, czasem naprawdę nie tylko nagonki, ale fałszywych oskarżeń, złośliwych komentarzy. Nie jest to proste, ani dla mnie, ani dla mojej żony, ani dla moich dzieci. Mówiłem rodzinom to, co mogłem im mówić, aby mogły te rodziny jak najlepiej pożegnać swoich bliskich. To była moja rola.”
W rzeczywistości jego rola była inna. Po pierwsze powinien był uchronić rodziny przed traumą identyfikacji zmasakrowanych ciał, a po drugie – jako jeden z najwyższych (obok Ewy Kopacz) przedstawicieli państwa polskiego – kierować się dobrem badania tragedii i polskimi przepisami (a te umożliwiają w takiej sytuacji otwarcie trumien po powrocie do kraju i nakazują przeprowadzenie w Polce sekcji zwłok). Kolejną cegiełkę do uniemożliwienia rzetelnego wyjaśnienia katastrofy dołożył 13 kwietnia. Na spotkaniu z Władimirem Putinem i innymi wysokimi urzędnikami rosyjskimi wysłuchał informacji Tatiany Anodiny, szefowej MAK, o ofercie pomocy w badaniu tragedii skierowanej przez „organy śledcze Unii Europejskiej oraz innych państw”. Milczenie Kopacz i Arabskiego pozwoliło zignorować tę propozycję i oddać śledztwo niemal w całości w ręce Rosjan.
Wobec choćby tych faktów już tak nie dziwi późniejsze zachowanie Arabskiego. Już po tym, jak został odwołany z funkcji ambasadora w Hiszpanii (nominacja na to stanowisko była kolejnym bulwersującym przykładem nagradzania urzędników państwa PO odpowiedzialnych za nieprawidłowości związane ze Smoleńskiem), przed kilkoma miesiącami beztrosko przyznał, że rząd, którego był członkiem, zrezygnował z zabiegania o zwrot przez Rosję szczątków TU-154M „kiedy kwestia wraku stała się dominująca w dzielącej Polskę polityce wewnętrznej”…
Dziś Arabskiemu nie żyje się źle. Jak przyznał na sali rozpraw, prowadzi własną działalność gospodarczą. Unikał jednak odpowiedzi na pytanie sądu, ile zarabia - „wystarczająco, aby utrzymać rodzinę”. Dopytywany wydusił wreszcie, iż „powyżej 10 tys. zł”.
To, co najbardziej biło z twarzy Arabskiego w czasie godzinnego pobytu w gmachu Temidy, to strach. Główny protektor od dawna jest w Brukseli. Byli koledzy z partii potracili wpływy, on sam stał się persona non grata, kojarzy się z polityczną klęską (w ostatnich wyborach, w jakich brał udział, z drugiego miejsca na liście „wykręcił” jedenasty wynik). Przyjazne do pewnego czasu media osłabły i nie dadzą już rady osłonić win. A ci, których życie zwichrowało się z powodu niekompetencji i złej woli urzędnika, mają w sobie zaskakująco dużo determinacji, by pociągnąć go do odpowiedzialności.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE >>>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„STRACH ARABSKIEGO”, SIERPIEŃ ‘2016
Wie najwięcej o organizacji wizyt katyńskich w 2010 r. Uczestniczył w kluczowych rozmowach z Rosjanami. Był koordynatorem lotu do Smoleńska prezydenckiej delegacji. Wreszcie zasiadł na ławie oskarżonych.
Niepewna mina, rozbiegany wzrok, uniki na pytania dziennikarzy. Wiele miesięcy po rozpoczęciu procesu, na powtórne wezwanie sądu, Tomasz Arabski w końcu pojawił się na sali rozpraw.
Były szef kancelarii premiera Donalda Tuska dobrze wie, co ma na sumieniu sprzed 10 kwietnia 2010 r. Dowiódł tego krótkim wystąpieniem. Znów jednak mijał się z prawdą. Znów też robił z siebie poszkodowanego, co musiało wyglądać wyjątkowo żenująco w oczach patrzących na niego rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej.
Takiego rozwoju wypadków można się było spodziewać. Arabski stwierdził, że ani on ani inni urzędnicy KPRM nie uczestniczyli w organizacji wylotu prezydenta do Smoleńska. Jak dodał, rozdzielenie wizyt nigdy nie miało miejsca: - Ten termin funkcjonuje w publicystyce politycznej, agresywnej bardzo często, ale nie ma żadnego potwierdzenia w rzeczywistości.
To nieprawda. Zaprzeczanie rozdzieleniu wizyt jest charakterystyczne dla wszystkich, którzy mają z tym coś wspólnego. Ale fakty, które przypomnimy poniżej, nie pozostawiają wątpliwości, że pierwotnie planowano jedną uroczystość z udziałem obu najważniejszych polskich polityków.
Oświadczenia byłego szefa KPRM słuchali Dorota Skrzypek, Izabela Januszko, Wanda Jankowska, Beata Lubińska oraz Janusz i Piotr Walentynowiczowie, czyli część z oskarżycieli. Stracili mężów, dziecko, matkę, babcię. Państwo, którego Arabski przez długi czas był bardzo ważnym urzędnikiem, doprowadziło do największej tragedii w ich życiu. To państwo, ustami właśnie Arabskiego, okłamało ich w kwestii możliwości otworzenia trumien w Polsce, a dwa dni później, milczeniem Arabskiego, nie skorzystało z międzynarodowej pomocy przy wyjaśnianiu katastrofy. Decyzją Arabskiego, państwo nawet ukryło przed nimi i całą opinią publiczną szczegóły rozmów w sprawie katyńskiej rocznicy, jakie prowadzili premierzy Polski i Rosji. To tylko część z długiej listy win Arabskiego.
Zlekceważone obowiązki
Akt oskarżenia z formalnych przyczyn nie jest tak szczegółowy i obfity. Odnośnie Arabskiego dotyczy niedopełnienia obowiązków w zakresie nadzoru i koordynacji zapewnienia transportu wojskowego dla prezydenta. Ścieżka, jaką w tej sprawie wyznaczały przepisy, była następująca: kancelaria prezydenta wysyła zapotrzebowanie na samoloty do szefa KPRM, a ten, po zaakceptowaniu, przekazuje dokumenty do odpowiednich instytucji – 36. specpułku oraz Biura Ochrony Rządu. Obligowało go do tego Zarządzenie nr 2 Prezesa Rady Ministrów z 20 stycznia 1997 r. Zaś porozumienie z 2005 r. między kancelariami prezydenta, premiera, Sejmu i Senatu, zobowiązywało szefa KPRM – jako Koordynatora porozumienia – do przekazania zamówienia do Dowództwa Sił Powietrznych, szefa 36. specpułku i BOR. Takie same obowiązki nakładała Instrukcja Organizacji Lotów Statków Powietrznych o Statusie HEAD. Arabski złamał te przepisy. Broni się tym, że swoje powinności scedował na jedną z podległych sobie urzędniczek. Jednak w myśl przepisów nie zwalnia go to z odpowiedzialności.
— Kancelaria prezydenta w marcu 2010 r., identycznie jak w roku 2007, a także przez wiele, wiele lat wcześniej złożyła zapotrzebowanie na ten lot do Dowództwa Sił Powietrznych, do 36. pułku i Biura Ochrony Rządu. To działanie, tak jak przez wszystkie poprzednie lata, bez względu na to kto był szefem kancelarii premiera, uruchamiało procedurę przygotowania lotu w 36. pułku – mówił Arabski w swoim sądowym oświadczeniu, czym sugerował, że istniał „zwyczaj” omijania procedury przesyłania dokumentów przez Koordynatora (czyli jego). Z obowiązującym wówczas prawem ów zwyczaj nie miał jednak nic wspólnego. Jednoznacznie stwierdziła to m.in. Najwyższa Izba Kontroli, która po katastrofie badała organizację lotów VIP. Tylko w KPRM kontrolerzy mieli problem z dostępem do materiałów, a sam Arabski przed złożeniem wyjaśnień miał żądać wglądu do zeznań swoich podwładnych.
To jednak nie jedyna kwestia, którą chce rozstrzygnąć sąd. Jak wskazywał na początku procesu prowadzący go sędzia, do wyjaśnienia będzie dużo więcej szczegółów dotyczących organizacji wizyt z 2010 roku. Stąd zapewne w lakonicznej mowie Arabskiego pojawiło się rozdzielenie wizyt.
Zgodnie z wolą Rosjan
Aby przypomnieć, jaka była kolejność zdarzeń, trzeba cofnąć się do grudnia 2009 r. Wtedy to prezydencki minister Mariusz Handzlik, po spotkaniu z rosyjskim ambasadorem, po raz pierwszy sygnalizował, że Rosjanie mogą podjąć brudną grę wokół katyńskiej rocznicy. „Głównym celem spotkania Ambasadora Grinina było wysondowanie zaangażowania Prezydenta RP w zbliżające się wydarzenia rocznicowe (…) Nie był zainteresowany rozmową na inne tematy niż wyznaczone przez siebie. Aby uniknąć możliwości >>rozgrywania<< przez Rosję udziału najwyższych władz państwowych RP w zbliżających się uroczystościach rocznicowych (Oświęcim, Katyń, rocznica zakończenia II wojny światowej), należałoby zawczasu ustalić rangę przedstawicieli i plan obchodów” - pisał Handzlik m.in. do szefów komisji spraw zagranicznych Sejmu i Senatu, ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego i szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego. Dwaj ostatni z pewnością nie wzięli sobie do serc tych słów.
Kalendarium wydarzeń z początku 2010 r. wygląda następująco:
19 stycznia Donald Tusk potwierdza swój udział w uroczystościach 10 kwietnia. Przez długi czas był to jedyny planowany termin.
27 stycznia szef kancelarii prezydenta Władysław Stasiak oficjalnie informuje MSZ, kancelarię premiera, Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz ambasadora Rosji o udziale prezydenta w obchodach rocznicy.
1 lutego w ROPWiM powstają trzy warianty uroczystości, w tym – z jednoczesnym udziałem szefa polskiego rządu i głowy państwa.
2 lutego w ROPWiM prezentowane są dwa scenariusze – również ze wspólną obecnością prezydenta i premiera. Beata Lamparska, z-ca dyrektora Departamentu Spraw Zagranicznych KPRM sporządza notatkę z tego spotkania. Dokument jest przeznaczony dla Tomasza Arabskiego.
3 lutego Władimir Putin telefonicznie zaprasza Donalda Tuska do Katynia. Plany polskich instytucji nie ulegają jeszcze zmianom. Przynajmniej oficjalnie.
11 lutego wiceszef MSZ Andrzej Kremer informuje Mariusza Handzlika (ten opisuje rozmowę w notatce) o możliwych scenariuszach, zakładających m.in. obecność na terenie katyńskiego cmentarza Tuska i Kaczyńskiego.
W międzyczasie zapada decyzja, o której nikt nie informuje prezydenta RP. Podejmują ją Rosjanie. Jak zeznał w prokuraturze Dariusz Górczyński, były naczelnik Wydziału Federacji Rosyjskiej Departamentu Wschodniego MSZ: „(…) po rozmowie obu premierów, minister Arabski z ministrem Uszakowem uzgodnili, że premier Putin przybędzie do Katynia w dniu 7 kwietnia 2010r.” Ta rozmowa miała miejsce około 13 lutego. Minister Andrzej Przewoźnik, który formalnie koordynuje organizację uroczystości, jeszcze o tym nie wie. 19 lutego w Katyniu przedstawia Rosjanom kilka wariantów obchodów. Słyszy, że dla strony rosyjskiej korzystniejsze są oddzielne wizyty. Tego samego dnia w telefonicznej rozmowie informuje Mariusza Handzlika o jednym scenariuszu: 10 kwietnia uroczystości w Katyniu, 13. w Warszawie i 17. w Miednoje. Prezydent i premier mają zaś porozumieć się co do uczestnictwa.
Kolejnego dnia do gry wchodzi rosyjski ambasador. Oświadcza, że nie otrzymał pisma z kancelarii prezydenta o planowanej wizycie Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Po wezwaniu do pałacu prezydenckiego, po dwóch dniach wycofał się z tych słów.
23 lutego wiceminister spraw zagranicznych pisze do szefa kancelarii prezydenta prośbę o potwierdzenie uczestnictwa Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach 10 kwietnia. Wciąż nie ma mowy o dwóch wizytach. Władysław Stasiak odpowiada natychmiast: „Realizacja tego przedsięwzięcia będzie wymagała bieżącej współpracy, konsultacji i koordynacji działań, wyrażam zatem pełną gotowość do współdziałania w tym zakresie”.
Układanka była gotowa. 4 marca Tomasz Arabski ogłasza przed kamerami, że Donald Tusk spotka się z Władimirem Putinem 7 kwietnia, a prezydent poleci do Katynia 10. Dodaje, że „nie szukałby tutaj żadnych podtekstów”.
Ani on, ani podlegli mu urzędnicy nie zrobili nic, by zapobiec rozgrywaniu polskich władz przez Rosjan, o czym przestrzegał minister Handzlik. Przeciwnie – wybór kształtu polskich (!) uroczystości pozostawił stronie rosyjskiej.
Arabski zapytany przeze mnie na sądowym korytarzu o powody rezygnacji ze scenariusza wspólnej wizyty, odpowiedział: „Nikt z niczego nie rezygnował i bardzo pana proszę, to jest zbyt poważna sprawa, żeby robić z niej politykę i propagandę.”
Arabski – w sprawie katyńskiej, a później smoleńskiej, sam permanentnie uprawiający propagandę – na fakty w tym wątku jest doskonale impregnowany. Jego notoryczne zaprzeczenia temu, co stanowią dokumenty, mogą jednak być wyłącznie grą na czas. Przyjdzie dzień, w którym na sali sądowej padną pytania o daty, rozważane scenariusze, spotkania i treść rozmów zarówno z polskimi, jak i rosyjskimi urzędnikami. Jeśli były szef KPRM nie znajdzie w sobie odwagi, by na nie odpowiadać, sąd sam wyciągnie wnioski. Ma z czego.
Do procesowego rozwikłania jest kilka innych wydarzeń, w których główną rolę odgrywa były przyboczny Donalda Tuska. Jednym z nich jest wciąż tajemnicze spotkanie 17 marca w moskiewskiej restauracji Dorian Gray. Arabski odbył tam rozmowę ze wspomnianym Uszakowem – ówcześnie swoim rosyjskim odpowiednikiem – i Igorem Sieczynem, jednym z najważniejszych ludzi w rosyjskim rządzie. Przy omawianiu najważniejszych kwestii oddalił od stolika tłumaczkę. To właśnie te spotkania uniemożliwiły roboczy wyjazd do Moskwy ministrom z kancelarii prezydenta. Planowaną na 18-19 marca wizytę nasza ambasada odwołała niemal w ostatniej chwili (16 marca) tłumacząc się kolizją z rozmowami Arabskiego. Do dziś nie wiemy, o czym szef KPRM dyskutował w rosyjskiej stolicy.
A nie wiemy m.in. dlatego, że Arabski zadbał o to, by nie zostały ślady po kluczowych rozmowach jego i Donalda Tuska. Na osiem rozmów premierów odbytych w 2010 r. notatki z połowy minister utajnił. Dwóch kolejnych jego kancelaria nie chciała ujawnić. Po tych najważniejszych rozmowach, z 10 kwietnia, nie został żaden ślad.
Utrudnianie śledztwa
Po 10 kwietnia Arabski odegrał równie – jeśli nie bardziej – negatywną rolę. Jak wiemy z relacji urzędników kancelarii prezydenta, na miejscu katastrofy, wraz z Pawłem Grasiem skupiał się na PR Donalda Tuska. Miało go interesować dobre pokazanie uścisku rąk premierów i niedopuszczenie do spotkania szefa polskiego rządu z przybyłym na miejsce Jarosławem Kaczyńskim.
Kolejnego dnia wbił się w pamięć bliskim ofiar. To on przekazywał przybyłym do Moskwy zrozpaczonym rodzinom, że muszą postarać się o dokładne rozpoznanie zmarłych (zgroza! – w cywilizowanych krajach po tragedii o takich rozmiarach najpierw stosowane są wszystkie dostępne naukowe metody identyfikacyjne, by oszczędzić bliskim cierpienia), bo w Polsce nie będzie możliwości otworzenia trumien. Dlaczego to powiedział? Na jakiej podstawie prawnej i na czyje polecenie? W sądzie pytała go o to Ewa Stankiewicz. Arabski, tradycyjnie unikając odpowiedzi, wypalił: „Od dłuższego czasu, tak naprawdę od 6 lat, jestem obiektem nagonki, czasem naprawdę nie tylko nagonki, ale fałszywych oskarżeń, złośliwych komentarzy. Nie jest to proste, ani dla mnie, ani dla mojej żony, ani dla moich dzieci. Mówiłem rodzinom to, co mogłem im mówić, aby mogły te rodziny jak najlepiej pożegnać swoich bliskich. To była moja rola.”
W rzeczywistości jego rola była inna. Po pierwsze powinien był uchronić rodziny przed traumą identyfikacji zmasakrowanych ciał, a po drugie – jako jeden z najwyższych (obok Ewy Kopacz) przedstawicieli państwa polskiego – kierować się dobrem badania tragedii i polskimi przepisami (a te umożliwiają w takiej sytuacji otwarcie trumien po powrocie do kraju i nakazują przeprowadzenie w Polce sekcji zwłok). Kolejną cegiełkę do uniemożliwienia rzetelnego wyjaśnienia katastrofy dołożył 13 kwietnia. Na spotkaniu z Władimirem Putinem i innymi wysokimi urzędnikami rosyjskimi wysłuchał informacji Tatiany Anodiny, szefowej MAK, o ofercie pomocy w badaniu tragedii skierowanej przez „organy śledcze Unii Europejskiej oraz innych państw”. Milczenie Kopacz i Arabskiego pozwoliło zignorować tę propozycję i oddać śledztwo niemal w całości w ręce Rosjan.
Wobec choćby tych faktów już tak nie dziwi późniejsze zachowanie Arabskiego. Już po tym, jak został odwołany z funkcji ambasadora w Hiszpanii (nominacja na to stanowisko była kolejnym bulwersującym przykładem nagradzania urzędników państwa PO odpowiedzialnych za nieprawidłowości związane ze Smoleńskiem), przed kilkoma miesiącami beztrosko przyznał, że rząd, którego był członkiem, zrezygnował z zabiegania o zwrot przez Rosję szczątków TU-154M „kiedy kwestia wraku stała się dominująca w dzielącej Polskę polityce wewnętrznej”…
Dziś Arabskiemu nie żyje się źle. Jak przyznał na sali rozpraw, prowadzi własną działalność gospodarczą. Unikał jednak odpowiedzi na pytanie sądu, ile zarabia - „wystarczająco, aby utrzymać rodzinę”. Dopytywany wydusił wreszcie, iż „powyżej 10 tys. zł”.
To, co najbardziej biło z twarzy Arabskiego w czasie godzinnego pobytu w gmachu Temidy, to strach. Główny protektor od dawna jest w Brukseli. Byli koledzy z partii potracili wpływy, on sam stał się persona non grata, kojarzy się z polityczną klęską (w ostatnich wyborach, w jakich brał udział, z drugiego miejsca na liście „wykręcił” jedenasty wynik). Przyjazne do pewnego czasu media osłabły i nie dadzą już rady osłonić win. A ci, których życie zwichrowało się z powodu niekompetencji i złej woli urzędnika, mają w sobie zaskakująco dużo determinacji, by pociągnąć go do odpowiedzialności.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE >>>
Strona 4 z 5
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/391487-garsc-dowodow-na-rozdzielenie-wizyt-i-smutna-konstatacja-ws-prawnikow-przesluchujacych-tuska?strona=4