„GRA W DURAKA”, LISTOPAD ‘2016
W tytułowej rosyjskiej zabawie wygrywa ten, kto jako pierwszy zejdzie z posiadanych kart. To, co działo się między Moskwą a Warszawą po 2009 roku, przypominało taką partię. Ekipa Donalda Tuska natychmiast pozbywała się atutów, nie czując, że dyplomacja to zupełnie inna gra. Dużo bardziej wyrafinowana i przede wszystkim prowadzona na innych zasadach. Ujawniamy kolejne dokumenty pokazujące, jak po katastrofie smoleńskiej polskie władze oddały całe pole Rosjanom.
Ukraińskich opozycjonistów w 2014 r. szantażował, że „wszyscy będą martwi” jeśli nie podpiszą porozumienia z ekipą Janukowycza. W Polsce chciał „dorzynać watahy”. Z nagrań w Sowie i Przyjaciołach wiemy, że stosunki z Amerykanami zwykł określać „robieniem laski” i „murzyńskością”. Być może jest tak, że Radosław Sikorski kulturalnie potrafi rozmawiać tylko z Siergiejem Ławrowem. Ujawniona przez nas przed tygodniem treść klauzulowanych dokumentów opisujących kontakty polsko-rosyjskie po tragedii smoleńskiej dowodzi, że wobec Moskwy były szef MSZ był wyjątkowo uległy.
Niespecjalnie więc dziwi, że po niewygodnej dla niego publikacji znów sięgnął po inwektywy – tym razem wielokrotnie pisząc o „psychoprawicy” i zalecając: „leczcie się”. Być może to logorea, być może jakieś stadium Zespołu Tourette’a, a być może po prostu strach. Bo okazuje się, że nie wszystko zostało „posprzątane” i poznajemy kulisy działań Radosława Sikorskiego po 10/04. A nie przynoszą one chluby jemu i jego rządowym kolegom.
Z pochyloną głową
— Te notki pochodzą prawdopodobnie z okresu, gdy Rosjanie zapewniali nas, że wrak i czarne skrzynki zostaną nam szybko zwrócone i nie nastąpiło jeszcze załamanie we współpracy – komentował w „Gazecie Wyborczej”.
Przypomnijmy, że nie chodzi o „notki”, ale oficjalne szyfrogramy z moskiewskiej ambasady i notatki informacyjne powstałe w rządzie – niemal wszystkie z klauzulą „zastrzeżone” - pochodzące z lat 2009-2011, a dotyczące przygotowań do uroczystości katyńskich i kontaktów z władzami Rosji po katastrofie smoleńskiej.
Wynika z nich, że polskie władze w czasie spotkań na najwyższym szczeblu nie zrobiły nic, by wyjaśnić, co wydarzyło się na Siewiernym w kwietniu 2010 r. Od kwietnia do stycznia 2011 r. premier, prezydent, szefowie MSZ i MON dbali wyłącznie o jedno: udawać, że współpraca w śledztwie układa się znakomicie, a stosunki między Moskwą a Warszawą nigdy nie były tak dobre.
18 kwietnia w czasie pogrzebu pary prezydenckiej Bronisław Komorowski chciał „wykorzystać atmosferę wzajemnej życzliwości, by wykonać kolejne kroki wiodące do pojednania”, a MSZ postulował „pilnie uruchomić działania na rzecz odnowienia/uporządkowania cmentarzy radzieckich w Polsce” i „podjęcie działań ws. godnego upamiętnienia czerwonoarmistów zmarłych w polskich obozach jenieckich”. 24 kwietnia Bogdan Klich w Moskwie dziękował władzom Rosji „za dużą operatywność na miejscu zdarzenia, tuż po katastrofie, i za szybką, sprawną identyfikację ofiar”. Polska ambasada cieszyła się, że Władimirowi Putinowi zostanie zameldowane „a) zachowanie konfidencjonalności, b) wdzięczność za wysłuchanie nagrań głosowych, c) odczucie, że praca idzie do przodu”.
W maju Komorowski opowiadał Angeli Merkel o „dobrej współpracy” z Rosjanami w śledztwie, a Dmitrijowi Miedwiediewowi dziękował za „wkład Rosjan w specjalną atmosferę stosunków dwustronnych, jaka wytworzyła się w ostatnich tygodniach”.
W czerwcu Sikorski w rozmowie z Ławrowem nawet słowem nie poruszył tematu katastrofy. Podobnie w rozmowie z ambasadorem USA przed wizytą sekretarz stanu Hillary Clinton. Gdy szef polskiej dyplomacji we wrześniu przyjmował Ławrowa w Warszawie, tragedii sprzed pięciu miesięcy poświęcił lakoniczne ustalenie o chęci postawienia pomnika w Smoleńsku. Niespełna dwa miesiące później, również w polskiej stolicy, też nie rozmawiał o ślimaczącym się śledztwie.
W grudniu Komorowski przyjmował Miedwiediewa. I tu trudne pytania nie padły.
Nawet w styczniu 2011 r., gdy Sikorski wskazywał Ławrowowi „braki w raporcie MAK”, zadowolił się, iż szef rosyjskiej dyplomacji „odniósł się do tego ze zrozumieniem”, by konkludując obaj mogli zgodzić się „z koniecznością kontynuacji dotychczasowego dorobku z ostatnich miesięcy współpracy polsko-rosyjskiej”. To zdumiewająca postawa, bo, jak poniżej udowodnimy, już od ponad dwóch miesięcy polski rząd wiedział, że Rosjanie – wbrew konwencji chicagowskiej – szczątki tupolewa przekażą swojej prokuraturze. A powinni oddać je Polsce.
Nic dziwnego, że Tatiana Anodina 10 listopada 2011 r. przesłała do polskiej ambasady pismo z życzeniami „dla premiera RP i »kolegów z koalicji« w związku z odniesionym sukcesem w wyborach parlamentarnych”.
Przed tygodniem ujawniliśmy tylko część dokumentów, do których dotarliśmy. W tym numerze prezentujemy kolejne szczegóły zakulisowych rozmów. Pozwalają w lepiej dostrzec, jak naiwną grę podjął z Kremlem polski rząd.
Rosnieft płaci
Podróż Lecha Kaczyńskiego do Katynia w kwietniu 2010 roku nie była, jak przedstawiali to ówcześnie rządzący, „prywatną wycieczką”. Miał to być niezwykle ważny element walki o pamięć o polskich ofiarach, którą Rosjanie od pewnego czasu konsekwentnie rozmywali. Elementem rosyjskiego planu była budowa ogromnej cerkwi w pobliżu wejścia do memoriału. Chodziło o to, by Katyń przestał kojarzyć się „tylko” z polskimi ofiarami zbrodni, by stał się „także” miejscem kultu prawosławnego.
25 marca 2010 roku z upoważnienia gen. Macieja Huni powstała w Agencji Wywiadu analiza przyczyn wybudowania w Katyniu budynku sakralnego. „Oficjalnie projekt ten wpisuje się w koncepcję propagowaną przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną”. Polski wywiad nie miał jednak wątpliwości, że „rzeczywistym pomysłodawcą tej inwestycji jest osoba z najwyższych kręgów władzy, najprawdopodobniej osobiście premier W. Putin lub wicepremier I. Sieczin”. Wiemy także co nieco o finansowaniu kościoła. „Oficjalnie cerkiew zostanie wybudowana z ofiar złożonych przez osoby prywatne i organizacje. W rzeczywistości jednak całość inwestycji finansuje spółka Rosnieft kierowana przez grupę I. Sieczina i G. Timczenki”.
Igor Sieczin i Giennadij Timczenko zawiadują rosyjskim gigantem naftowym z nadania Władimira Putina. Trudno oczekiwać, by cokolwiek postanowili bez jego wiedzy. „Zarówno decyzja o realizacji tego przedsięwzięcia, jak i jego skala mogą stanowić element starannie zaplanowanego przez Rosję scenariusza obliczonego na zrelatywizowanie znaczenia zbrodni katyńskiej. W tym kontekście Moskwa – poprzez zestawienie mordu katyńskiego z innymi zbrodniami komunizmu – dąży do osłabienia, a nawet podważenia jego wyjątkowości i ludobójczego charakteru” - czytamy w niejawnym dokumencie AW skierowanym m. in. do Radosława Sikorskiego, Tomasza Arabskiego, Jacka Cichockiego i Andrzeja Kremera. 10 kwietnia 2010 roku w Katyniu Lech Kaczyński miał powiedzieć: „Tych ludzi zgładzono bez procesów i wyroków. Zostali zamordowani z pogwałceniem praw i konwencji cywilizowanego świata. Czym jest śmierć dziesiątków tysięcy osób – obywateli Rzeczypospolitej – bez sądu? Jeśli to nie jest ludobójstwo, to co nim jest?”.
W 2010 roku budowa była jeszcze na etapie prac ziemnych, powstawały fundamenty, ale już wiadomo było, że cerkiew „stanie się dominującym elementem Zespołu Memorialnego”. Rzeczywiście, kiedyś efektowne wejście na teren katyńskiego cmentarza, dziś zupełnie niknie przy 40-metrowej świątyni, którą wieńczy efektowna pozłacana kopuła. Polski cmentarz jest położony kilkaset metrów dalej, w głębi lasu. Z drogi widać tylko cerkiew i kilka budek, w których można kupić pamiątki z Katynia: parę książek, notesy, widokówki, magnesy. Jak na Krupówkach…
Gra Katyniem
Wspólną wizytę w Katyniu premierów Putina i Tuska należy rozpatrywać w kategoriach takiej właśnie rosyjskiej gry, którą strona polska ochoczo podjęła. Czytamy o tym w notatce informacyjnej Jarosława Bratkiewicza, dyrektora Departamentu Wschodniego MSZ do wiceszefa resortu Andrzeja Kremera z 1 kwietnia 2010 roku. To obszerna analiza tego, jak zbliżającą się wizytę traktuje strona rosyjska, jak polska i jak patrzy się na to na świecie. „(…) wyrażoną przez W. Putina wolę wspólnego udziału w uroczystościach poświęconych 70. rocznicy zbrodni katyńskiej należy ocenić jako gest o szczególnie doniosłym znaczeniu w stosunkach polsko-rosyjskich ostatniego dwudziestolecia” - czytamy w szyfrogramie.
Bratkiewicz podkreśla, że Rosjanie liczą, iż po 7 kwietnia Katyń przestanie obciążać nasze stosunki. „Dla znacznej części Rosjan, zwłaszcza elit, spotkanie Premierów w Katyniu ma oznaczać sfinalizowanie sprawy katyńskiej (…)”. Prosta sprawa, spotyka się dwóch polityków, więc zbrodnia sprzed 70 lat automatycznie przenosi się z poziomu politycznego na stricte historyczny i badawczy. Było jasne, że Tusk w taką rolę wejdzie, a Kaczyński nie, dlatego wizytę polskiego prezydenta marginalizowano. Przykre, że także na poziomie polskiego ministerstwa spraw zagranicznych: „Nie można nie brać pod uwagę również faktu, iż polska, a zwłaszcza międzynarodowa percepcja uroczystości 7 i 10 kwietnia nie jest jednakowa. Spotkanie Premierów Polski i Rosji w Katyniu ma charakter wydarzenia w pierwszej kolejności międzynarodowego, choć o istotnej recepcji zarówno wewnątrzpolskiej, jak i wewnątrzrosyjskiej. Z kolei wyjazd Prezydenta L. Kaczyńskiego do Katynia należy uznać przede wszystkim za „zagraniczny komponent” wewnątrzkrajowych uroczystości upamiętniających 70. rocznicę zbrodni katyńskiej” - pisał dyrektor Departamentu Wschodniego.
25 lutego 2010 roku Jurij Uszakow, szef aparatu premiera Federacji Rosyjskiej przekazał w Warszawie swojemu polskiemu odpowiednikowi Tomaszowi Arabskiemu – wiemy to z notatki sporządzonej w KPRM – że „stronie rosyjskiej zależy, by podczas uroczystości w Katyniu poświęcono kamień węgielny pod prawosławną świątynię pojednania (piszemy o niej wyżej – przyp. red.), w której mogliby się modlić wierni”. Tak się stało. Tusk i Putin uczestniczyli w uroczystości przy fundamentach Świątyni Zmartwychwstania Chrystusa, która ma upamiętnić rosyjskie ofiary stalinowskich represji spoczywające w ziemi katyńskiej. To był ostatni punkt uroczystych obchodów 70. rocznicy mordu katyńskiego.
Dlaczego polski premier tak chętnie stosował się do dosyć czytelnego rosyjskiego scenariusza? Wiele wskazuje na to, że udana wizyta w Rosji miała przynieść także jemu określone profity na arenie międzynarodowej. „Dobry klimat spotkania Tusk - Putin w Katyniu może skutkować nadaniem nowej jakości relacjom UE-Rosja w kontekście polskiej Prezydencji w Radzie. Jeśli w Katyniu osiągnięty zostanie pożądany efekt, działania Polski staną się wzorem dla rozwiązywania spornych kwestii historycznych w relacjach innych państw UE z Rosją” - czytamy w notatce Bratkiewicza. Choć brzmi to naiwnie, polski premier chciał chyba być postrzegany jako ten, który pierwszy w świecie potrafił ucywilizować stosunki ze wschodnim mocarstwem. Cena nie grała roli.
Sterowane śledztwo
Przedstawiciele poprzedniej władzy, członkowie komisji Millera czy prokuratorzy wojskowi często opowiadali opinii publicznej, jak skomplikowany jest system prawny, w którym badana jest katastrofa. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że zarówno po stronie polskiej, jak i rosyjskiej postępowania prowadzone są przez niezależne od polityków instytucje – w Moskwie miał to być Międzypaństwowy Komitet Lotniczy i działający przy Prokuraturze Generalnej Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej (ta ostatnia instytucja dopiero dekretem z 27.09.2010 r. przeszła pod nadzór prezydenta).
W omawianej dokumentacji znajdujemy jednak kilka jednoznacznych dowodów na to, że faktycznie wszystko działo się według scenariusza nakreślonego na Kremlu. A zatem to w kontaktach wysokich rangą polityków należało szukać sposobu na obronę polskiego interesu, jakim było dobro śledztwa. Jak wiemy, rząd Donalda Tuska, dyplomacja kierowana przez Radosława Sikorskiego i prezydent Bronisław Komorowski zrezygnowali z tego.
26 kwietnia 2010 r. ambasador Jerzy Bahr wysyła do wiceszefa MSZ Jacka Najdera szyfrogram po moskiewskim spotkaniu ministrów obrony. W wątku przekazania kopii zapisów rejestratorów z TU-154M, Siergiej Iwanow oświadczył Bogdanowi Klichowi, że decyzja w tym względzie należy do Władimira Putina. Wtedy rosyjski premier był jeszcze szefem komisji rządowej. Jednak od kiedy oficjalnie potwierdzono, że na podstawie Załącznika 13 do Konwencji Chicagowskiej sprawą zajmie się MAK (a wydarzyło się to 12 kwietnia), to ta instytucja – a nie Putin – miała władztwo nad czarnymi skrzynkami. Bogdan Klich na oświadczenie Iwanowa nie zareagował.
W kolejnych miesiącach takie sytuacje miały miejsce częściej. Jak choćby 5 sierpnia 2010 r., gdy na rozmowy z rosyjskim ministrem transportu pojechał szef KBWLLP Jerzy Miller. W szyfrogramie podsumowującym to spotkanie czytamy: „Lewitin podkreślił, że zgodnie z ustaleniami obu Premierów, jedynym ośrodkiem badania sprawy katastrofy jest MAK, do którego strona polska oddelegowała swojego oficjalnego przedstawiciela (E. Klicha).” Jednak po chwili „obiecał przedstawienie ww. kwestii (przekazania Polsce dokumentów – przyp. red.) premierowi W. Putinowi oraz niezwłoczne poinformowanie strony polskiej o decyzji szefa rosyjskiego rządu ws. przekazania stosownych materiałów stronie polskiej”.
O tym, że Rosjanie od początku lekceważyli przepisy, świadczy też szyfrogram z 10 listopada 2010 r. wysłany z ambasady do centrali MSZ po rozmowie Tomasza Turowskiego z wiceszefem MAK Aleksandrem Fiłatowem. „F. wyjaśnił, że strona rosyjska czeka na polskie komentarze dot. przesłanych już końcowych ustaleń śledztwa do 20 grudnia. Jeśli takowych nie będzie, wówczas MAK natychmiast przekaże szczątki samolotu do dyspozycji prokuratury rosyjskiej. Jeśli komentarze będą, wówczas prokuratura otrzyma je po udzieleniu przez MAK odpowiedzi str. polskiej.”
A przecież 13. załącznik do konwencji chicagowskiej w punkcie 3.5 stanowi: „Państwo miejsca zdarzenia zwalnia spod nadzoru statek powietrzny, jego zawartość i wszelkie jego części, kiedy tylko przestają być potrzebne do badania i przekazuje je osobie lub osobom wyznaczonym w odpowiednim trybie przez Państwo Rejestracji lub przez Państwo Operatora, stosownie do okoliczności.” Wrak po publikacji raportu MAK powinien był zostać zwrócony Polsce, a przekazano go „na wieczne nigdy” rosyjskiej prokuraturze. Polski rząd od listopada wiedział, że ten przepis Rosjanie zamierzają złamać. Nikogo to nie zmartwiło.
Pełne spectrum
11 lutego 2011 r. ambasador Wojciech Zajączkowski pisze do MSZ szyfrogram przed międzyrządowymi konsultacjami w Moskwie, w których ma uczestniczyć wiceminister Henryk Litwin. W depeszy jest analiza sytuacji „po raporcie MAK” i ocena „śledztwa smoleńskiego”. Nie jest optymistyczna: „Strona rosyjska nie zamierza zmieniać raportu MAK, dopuszcza jedynie ewentualną zmianę wersji językowej polskich uwag dołączonych do dokumentu (z polskiej na rosyjską). Nie bierze też pod uwagę oficjalnego wzięcia na siebie choćby części winy za katastrofę. Na obecnym etapie jako duże >>ustępstwo<< postrzega dopuszczenie naszych prokuratorów do śledztwa prowadzonego w FR. Trudno stwierdzić, czy w jakikolwiek sposób strona rosyjska uwzględni we wnioskach swojego śledztwa ustalenia poczynione przez komisję Millera”.
Ale czy coś z tego wynika? Otóż nie! Żadnych wniosków, żadnych zaleceń dla ministra przed zbliżającymi się ważnymi przecież konsultacjami. Jest za to ocena stosunków dwustronnych (ogólnie rzecz biorąc: znakomita) i sugestie, że Litwin powinien poruszać tematy: Centrum Dialogu i Porozumienia, odtajniania dalszych tomów dokumentacji katyńskiej, wymiany młodzieżowej, nieruchomości dyplomatycznych, współpracy regionalnej, małego ruchu granicznego i bezpieczeństwa w relacjach Rosja - UE. Normalnie, jak między dwoma partnerskimi krajami. Zupełnie jakby 10 miesięcy wcześniej w Smoleńsku nic się nie wydarzyło.
Dalej mamy jeszcze kalendarz spotkań dwustronnych w 2011 roku. Wizyty, fora gospodarcze, regionalne. Czasem także przy udziale partnerów z Niemiec. Planowo. Nic nadzwyczajnego.
15 lutego ambasador Zajączkowski w kolejnym szyfrogramie relacjonuje ministrowi Sikorskiemu przebieg międzyrządowych konsultacji. Można powiedzieć, że w pełni zrealizowano zamierzenia. Temat Smoleńska też się pojawił, ale nie w kontekście katastrofy czy śledztwa, a tworzonej z mozołem agencji konsularnej. „MSW zgłasza trudności ze znalezieniem środków na ochronę tej placówki. MSZ stara się przyspieszyć proces” - czytamy w ostatnim punkcie.
Jest jeszcze podsumowujący konsultacje dopisek: „Od nas: Rozmowy przebiegały w dobrej atmosferze. Omówione zostało pełne spectrum problematyki dwustronnej”.
Z naszych informacji wynika, że co najmniej cztery ważne instytucje są w posiadaniu opisywanych materiałów. Po ubiegłotygodniowej publikacji „wSieci” minister Witold Waszczykowski powiedział nawet, że „ma tych dokumentów więcej”. Wspomniał również o „tysiącach maili” odnalezionych w MSZ. Trudno sobie wyobrazić, by te archiwa nie zostały natychmiast przekazane prokuraturze. Wiadomo jednak, że spora część materiału mogłaby bez szkody dla śledztwa zostać ujawniona. Opinia publiczna ma prawo poznać jak najwięcej szczegółów „walki” ekipy Donalda Tuska o prawdę o Smoleńsku.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE >>>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„GRA W DURAKA”, LISTOPAD ‘2016
W tytułowej rosyjskiej zabawie wygrywa ten, kto jako pierwszy zejdzie z posiadanych kart. To, co działo się między Moskwą a Warszawą po 2009 roku, przypominało taką partię. Ekipa Donalda Tuska natychmiast pozbywała się atutów, nie czując, że dyplomacja to zupełnie inna gra. Dużo bardziej wyrafinowana i przede wszystkim prowadzona na innych zasadach. Ujawniamy kolejne dokumenty pokazujące, jak po katastrofie smoleńskiej polskie władze oddały całe pole Rosjanom.
Ukraińskich opozycjonistów w 2014 r. szantażował, że „wszyscy będą martwi” jeśli nie podpiszą porozumienia z ekipą Janukowycza. W Polsce chciał „dorzynać watahy”. Z nagrań w Sowie i Przyjaciołach wiemy, że stosunki z Amerykanami zwykł określać „robieniem laski” i „murzyńskością”. Być może jest tak, że Radosław Sikorski kulturalnie potrafi rozmawiać tylko z Siergiejem Ławrowem. Ujawniona przez nas przed tygodniem treść klauzulowanych dokumentów opisujących kontakty polsko-rosyjskie po tragedii smoleńskiej dowodzi, że wobec Moskwy były szef MSZ był wyjątkowo uległy.
Niespecjalnie więc dziwi, że po niewygodnej dla niego publikacji znów sięgnął po inwektywy – tym razem wielokrotnie pisząc o „psychoprawicy” i zalecając: „leczcie się”. Być może to logorea, być może jakieś stadium Zespołu Tourette’a, a być może po prostu strach. Bo okazuje się, że nie wszystko zostało „posprzątane” i poznajemy kulisy działań Radosława Sikorskiego po 10/04. A nie przynoszą one chluby jemu i jego rządowym kolegom.
Z pochyloną głową
— Te notki pochodzą prawdopodobnie z okresu, gdy Rosjanie zapewniali nas, że wrak i czarne skrzynki zostaną nam szybko zwrócone i nie nastąpiło jeszcze załamanie we współpracy – komentował w „Gazecie Wyborczej”.
Przypomnijmy, że nie chodzi o „notki”, ale oficjalne szyfrogramy z moskiewskiej ambasady i notatki informacyjne powstałe w rządzie – niemal wszystkie z klauzulą „zastrzeżone” - pochodzące z lat 2009-2011, a dotyczące przygotowań do uroczystości katyńskich i kontaktów z władzami Rosji po katastrofie smoleńskiej.
Wynika z nich, że polskie władze w czasie spotkań na najwyższym szczeblu nie zrobiły nic, by wyjaśnić, co wydarzyło się na Siewiernym w kwietniu 2010 r. Od kwietnia do stycznia 2011 r. premier, prezydent, szefowie MSZ i MON dbali wyłącznie o jedno: udawać, że współpraca w śledztwie układa się znakomicie, a stosunki między Moskwą a Warszawą nigdy nie były tak dobre.
18 kwietnia w czasie pogrzebu pary prezydenckiej Bronisław Komorowski chciał „wykorzystać atmosferę wzajemnej życzliwości, by wykonać kolejne kroki wiodące do pojednania”, a MSZ postulował „pilnie uruchomić działania na rzecz odnowienia/uporządkowania cmentarzy radzieckich w Polsce” i „podjęcie działań ws. godnego upamiętnienia czerwonoarmistów zmarłych w polskich obozach jenieckich”. 24 kwietnia Bogdan Klich w Moskwie dziękował władzom Rosji „za dużą operatywność na miejscu zdarzenia, tuż po katastrofie, i za szybką, sprawną identyfikację ofiar”. Polska ambasada cieszyła się, że Władimirowi Putinowi zostanie zameldowane „a) zachowanie konfidencjonalności, b) wdzięczność za wysłuchanie nagrań głosowych, c) odczucie, że praca idzie do przodu”.
W maju Komorowski opowiadał Angeli Merkel o „dobrej współpracy” z Rosjanami w śledztwie, a Dmitrijowi Miedwiediewowi dziękował za „wkład Rosjan w specjalną atmosferę stosunków dwustronnych, jaka wytworzyła się w ostatnich tygodniach”.
W czerwcu Sikorski w rozmowie z Ławrowem nawet słowem nie poruszył tematu katastrofy. Podobnie w rozmowie z ambasadorem USA przed wizytą sekretarz stanu Hillary Clinton. Gdy szef polskiej dyplomacji we wrześniu przyjmował Ławrowa w Warszawie, tragedii sprzed pięciu miesięcy poświęcił lakoniczne ustalenie o chęci postawienia pomnika w Smoleńsku. Niespełna dwa miesiące później, również w polskiej stolicy, też nie rozmawiał o ślimaczącym się śledztwie.
W grudniu Komorowski przyjmował Miedwiediewa. I tu trudne pytania nie padły.
Nawet w styczniu 2011 r., gdy Sikorski wskazywał Ławrowowi „braki w raporcie MAK”, zadowolił się, iż szef rosyjskiej dyplomacji „odniósł się do tego ze zrozumieniem”, by konkludując obaj mogli zgodzić się „z koniecznością kontynuacji dotychczasowego dorobku z ostatnich miesięcy współpracy polsko-rosyjskiej”. To zdumiewająca postawa, bo, jak poniżej udowodnimy, już od ponad dwóch miesięcy polski rząd wiedział, że Rosjanie – wbrew konwencji chicagowskiej – szczątki tupolewa przekażą swojej prokuraturze. A powinni oddać je Polsce.
Nic dziwnego, że Tatiana Anodina 10 listopada 2011 r. przesłała do polskiej ambasady pismo z życzeniami „dla premiera RP i »kolegów z koalicji« w związku z odniesionym sukcesem w wyborach parlamentarnych”.
Przed tygodniem ujawniliśmy tylko część dokumentów, do których dotarliśmy. W tym numerze prezentujemy kolejne szczegóły zakulisowych rozmów. Pozwalają w lepiej dostrzec, jak naiwną grę podjął z Kremlem polski rząd.
Rosnieft płaci
Podróż Lecha Kaczyńskiego do Katynia w kwietniu 2010 roku nie była, jak przedstawiali to ówcześnie rządzący, „prywatną wycieczką”. Miał to być niezwykle ważny element walki o pamięć o polskich ofiarach, którą Rosjanie od pewnego czasu konsekwentnie rozmywali. Elementem rosyjskiego planu była budowa ogromnej cerkwi w pobliżu wejścia do memoriału. Chodziło o to, by Katyń przestał kojarzyć się „tylko” z polskimi ofiarami zbrodni, by stał się „także” miejscem kultu prawosławnego.
25 marca 2010 roku z upoważnienia gen. Macieja Huni powstała w Agencji Wywiadu analiza przyczyn wybudowania w Katyniu budynku sakralnego. „Oficjalnie projekt ten wpisuje się w koncepcję propagowaną przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną”. Polski wywiad nie miał jednak wątpliwości, że „rzeczywistym pomysłodawcą tej inwestycji jest osoba z najwyższych kręgów władzy, najprawdopodobniej osobiście premier W. Putin lub wicepremier I. Sieczin”. Wiemy także co nieco o finansowaniu kościoła. „Oficjalnie cerkiew zostanie wybudowana z ofiar złożonych przez osoby prywatne i organizacje. W rzeczywistości jednak całość inwestycji finansuje spółka Rosnieft kierowana przez grupę I. Sieczina i G. Timczenki”.
Igor Sieczin i Giennadij Timczenko zawiadują rosyjskim gigantem naftowym z nadania Władimira Putina. Trudno oczekiwać, by cokolwiek postanowili bez jego wiedzy. „Zarówno decyzja o realizacji tego przedsięwzięcia, jak i jego skala mogą stanowić element starannie zaplanowanego przez Rosję scenariusza obliczonego na zrelatywizowanie znaczenia zbrodni katyńskiej. W tym kontekście Moskwa – poprzez zestawienie mordu katyńskiego z innymi zbrodniami komunizmu – dąży do osłabienia, a nawet podważenia jego wyjątkowości i ludobójczego charakteru” - czytamy w niejawnym dokumencie AW skierowanym m. in. do Radosława Sikorskiego, Tomasza Arabskiego, Jacka Cichockiego i Andrzeja Kremera. 10 kwietnia 2010 roku w Katyniu Lech Kaczyński miał powiedzieć: „Tych ludzi zgładzono bez procesów i wyroków. Zostali zamordowani z pogwałceniem praw i konwencji cywilizowanego świata. Czym jest śmierć dziesiątków tysięcy osób – obywateli Rzeczypospolitej – bez sądu? Jeśli to nie jest ludobójstwo, to co nim jest?”.
W 2010 roku budowa była jeszcze na etapie prac ziemnych, powstawały fundamenty, ale już wiadomo było, że cerkiew „stanie się dominującym elementem Zespołu Memorialnego”. Rzeczywiście, kiedyś efektowne wejście na teren katyńskiego cmentarza, dziś zupełnie niknie przy 40-metrowej świątyni, którą wieńczy efektowna pozłacana kopuła. Polski cmentarz jest położony kilkaset metrów dalej, w głębi lasu. Z drogi widać tylko cerkiew i kilka budek, w których można kupić pamiątki z Katynia: parę książek, notesy, widokówki, magnesy. Jak na Krupówkach…
Gra Katyniem
Wspólną wizytę w Katyniu premierów Putina i Tuska należy rozpatrywać w kategoriach takiej właśnie rosyjskiej gry, którą strona polska ochoczo podjęła. Czytamy o tym w notatce informacyjnej Jarosława Bratkiewicza, dyrektora Departamentu Wschodniego MSZ do wiceszefa resortu Andrzeja Kremera z 1 kwietnia 2010 roku. To obszerna analiza tego, jak zbliżającą się wizytę traktuje strona rosyjska, jak polska i jak patrzy się na to na świecie. „(…) wyrażoną przez W. Putina wolę wspólnego udziału w uroczystościach poświęconych 70. rocznicy zbrodni katyńskiej należy ocenić jako gest o szczególnie doniosłym znaczeniu w stosunkach polsko-rosyjskich ostatniego dwudziestolecia” - czytamy w szyfrogramie.
Bratkiewicz podkreśla, że Rosjanie liczą, iż po 7 kwietnia Katyń przestanie obciążać nasze stosunki. „Dla znacznej części Rosjan, zwłaszcza elit, spotkanie Premierów w Katyniu ma oznaczać sfinalizowanie sprawy katyńskiej (…)”. Prosta sprawa, spotyka się dwóch polityków, więc zbrodnia sprzed 70 lat automatycznie przenosi się z poziomu politycznego na stricte historyczny i badawczy. Było jasne, że Tusk w taką rolę wejdzie, a Kaczyński nie, dlatego wizytę polskiego prezydenta marginalizowano. Przykre, że także na poziomie polskiego ministerstwa spraw zagranicznych: „Nie można nie brać pod uwagę również faktu, iż polska, a zwłaszcza międzynarodowa percepcja uroczystości 7 i 10 kwietnia nie jest jednakowa. Spotkanie Premierów Polski i Rosji w Katyniu ma charakter wydarzenia w pierwszej kolejności międzynarodowego, choć o istotnej recepcji zarówno wewnątrzpolskiej, jak i wewnątrzrosyjskiej. Z kolei wyjazd Prezydenta L. Kaczyńskiego do Katynia należy uznać przede wszystkim za „zagraniczny komponent” wewnątrzkrajowych uroczystości upamiętniających 70. rocznicę zbrodni katyńskiej” - pisał dyrektor Departamentu Wschodniego.
25 lutego 2010 roku Jurij Uszakow, szef aparatu premiera Federacji Rosyjskiej przekazał w Warszawie swojemu polskiemu odpowiednikowi Tomaszowi Arabskiemu – wiemy to z notatki sporządzonej w KPRM – że „stronie rosyjskiej zależy, by podczas uroczystości w Katyniu poświęcono kamień węgielny pod prawosławną świątynię pojednania (piszemy o niej wyżej – przyp. red.), w której mogliby się modlić wierni”. Tak się stało. Tusk i Putin uczestniczyli w uroczystości przy fundamentach Świątyni Zmartwychwstania Chrystusa, która ma upamiętnić rosyjskie ofiary stalinowskich represji spoczywające w ziemi katyńskiej. To był ostatni punkt uroczystych obchodów 70. rocznicy mordu katyńskiego.
Dlaczego polski premier tak chętnie stosował się do dosyć czytelnego rosyjskiego scenariusza? Wiele wskazuje na to, że udana wizyta w Rosji miała przynieść także jemu określone profity na arenie międzynarodowej. „Dobry klimat spotkania Tusk - Putin w Katyniu może skutkować nadaniem nowej jakości relacjom UE-Rosja w kontekście polskiej Prezydencji w Radzie. Jeśli w Katyniu osiągnięty zostanie pożądany efekt, działania Polski staną się wzorem dla rozwiązywania spornych kwestii historycznych w relacjach innych państw UE z Rosją” - czytamy w notatce Bratkiewicza. Choć brzmi to naiwnie, polski premier chciał chyba być postrzegany jako ten, który pierwszy w świecie potrafił ucywilizować stosunki ze wschodnim mocarstwem. Cena nie grała roli.
Sterowane śledztwo
Przedstawiciele poprzedniej władzy, członkowie komisji Millera czy prokuratorzy wojskowi często opowiadali opinii publicznej, jak skomplikowany jest system prawny, w którym badana jest katastrofa. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że zarówno po stronie polskiej, jak i rosyjskiej postępowania prowadzone są przez niezależne od polityków instytucje – w Moskwie miał to być Międzypaństwowy Komitet Lotniczy i działający przy Prokuraturze Generalnej Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej (ta ostatnia instytucja dopiero dekretem z 27.09.2010 r. przeszła pod nadzór prezydenta).
W omawianej dokumentacji znajdujemy jednak kilka jednoznacznych dowodów na to, że faktycznie wszystko działo się według scenariusza nakreślonego na Kremlu. A zatem to w kontaktach wysokich rangą polityków należało szukać sposobu na obronę polskiego interesu, jakim było dobro śledztwa. Jak wiemy, rząd Donalda Tuska, dyplomacja kierowana przez Radosława Sikorskiego i prezydent Bronisław Komorowski zrezygnowali z tego.
26 kwietnia 2010 r. ambasador Jerzy Bahr wysyła do wiceszefa MSZ Jacka Najdera szyfrogram po moskiewskim spotkaniu ministrów obrony. W wątku przekazania kopii zapisów rejestratorów z TU-154M, Siergiej Iwanow oświadczył Bogdanowi Klichowi, że decyzja w tym względzie należy do Władimira Putina. Wtedy rosyjski premier był jeszcze szefem komisji rządowej. Jednak od kiedy oficjalnie potwierdzono, że na podstawie Załącznika 13 do Konwencji Chicagowskiej sprawą zajmie się MAK (a wydarzyło się to 12 kwietnia), to ta instytucja – a nie Putin – miała władztwo nad czarnymi skrzynkami. Bogdan Klich na oświadczenie Iwanowa nie zareagował.
W kolejnych miesiącach takie sytuacje miały miejsce częściej. Jak choćby 5 sierpnia 2010 r., gdy na rozmowy z rosyjskim ministrem transportu pojechał szef KBWLLP Jerzy Miller. W szyfrogramie podsumowującym to spotkanie czytamy: „Lewitin podkreślił, że zgodnie z ustaleniami obu Premierów, jedynym ośrodkiem badania sprawy katastrofy jest MAK, do którego strona polska oddelegowała swojego oficjalnego przedstawiciela (E. Klicha).” Jednak po chwili „obiecał przedstawienie ww. kwestii (przekazania Polsce dokumentów – przyp. red.) premierowi W. Putinowi oraz niezwłoczne poinformowanie strony polskiej o decyzji szefa rosyjskiego rządu ws. przekazania stosownych materiałów stronie polskiej”.
O tym, że Rosjanie od początku lekceważyli przepisy, świadczy też szyfrogram z 10 listopada 2010 r. wysłany z ambasady do centrali MSZ po rozmowie Tomasza Turowskiego z wiceszefem MAK Aleksandrem Fiłatowem. „F. wyjaśnił, że strona rosyjska czeka na polskie komentarze dot. przesłanych już końcowych ustaleń śledztwa do 20 grudnia. Jeśli takowych nie będzie, wówczas MAK natychmiast przekaże szczątki samolotu do dyspozycji prokuratury rosyjskiej. Jeśli komentarze będą, wówczas prokuratura otrzyma je po udzieleniu przez MAK odpowiedzi str. polskiej.”
A przecież 13. załącznik do konwencji chicagowskiej w punkcie 3.5 stanowi: „Państwo miejsca zdarzenia zwalnia spod nadzoru statek powietrzny, jego zawartość i wszelkie jego części, kiedy tylko przestają być potrzebne do badania i przekazuje je osobie lub osobom wyznaczonym w odpowiednim trybie przez Państwo Rejestracji lub przez Państwo Operatora, stosownie do okoliczności.” Wrak po publikacji raportu MAK powinien był zostać zwrócony Polsce, a przekazano go „na wieczne nigdy” rosyjskiej prokuraturze. Polski rząd od listopada wiedział, że ten przepis Rosjanie zamierzają złamać. Nikogo to nie zmartwiło.
Pełne spectrum
11 lutego 2011 r. ambasador Wojciech Zajączkowski pisze do MSZ szyfrogram przed międzyrządowymi konsultacjami w Moskwie, w których ma uczestniczyć wiceminister Henryk Litwin. W depeszy jest analiza sytuacji „po raporcie MAK” i ocena „śledztwa smoleńskiego”. Nie jest optymistyczna: „Strona rosyjska nie zamierza zmieniać raportu MAK, dopuszcza jedynie ewentualną zmianę wersji językowej polskich uwag dołączonych do dokumentu (z polskiej na rosyjską). Nie bierze też pod uwagę oficjalnego wzięcia na siebie choćby części winy za katastrofę. Na obecnym etapie jako duże >>ustępstwo<< postrzega dopuszczenie naszych prokuratorów do śledztwa prowadzonego w FR. Trudno stwierdzić, czy w jakikolwiek sposób strona rosyjska uwzględni we wnioskach swojego śledztwa ustalenia poczynione przez komisję Millera”.
Ale czy coś z tego wynika? Otóż nie! Żadnych wniosków, żadnych zaleceń dla ministra przed zbliżającymi się ważnymi przecież konsultacjami. Jest za to ocena stosunków dwustronnych (ogólnie rzecz biorąc: znakomita) i sugestie, że Litwin powinien poruszać tematy: Centrum Dialogu i Porozumienia, odtajniania dalszych tomów dokumentacji katyńskiej, wymiany młodzieżowej, nieruchomości dyplomatycznych, współpracy regionalnej, małego ruchu granicznego i bezpieczeństwa w relacjach Rosja - UE. Normalnie, jak między dwoma partnerskimi krajami. Zupełnie jakby 10 miesięcy wcześniej w Smoleńsku nic się nie wydarzyło.
Dalej mamy jeszcze kalendarz spotkań dwustronnych w 2011 roku. Wizyty, fora gospodarcze, regionalne. Czasem także przy udziale partnerów z Niemiec. Planowo. Nic nadzwyczajnego.
15 lutego ambasador Zajączkowski w kolejnym szyfrogramie relacjonuje ministrowi Sikorskiemu przebieg międzyrządowych konsultacji. Można powiedzieć, że w pełni zrealizowano zamierzenia. Temat Smoleńska też się pojawił, ale nie w kontekście katastrofy czy śledztwa, a tworzonej z mozołem agencji konsularnej. „MSW zgłasza trudności ze znalezieniem środków na ochronę tej placówki. MSZ stara się przyspieszyć proces” - czytamy w ostatnim punkcie.
Jest jeszcze podsumowujący konsultacje dopisek: „Od nas: Rozmowy przebiegały w dobrej atmosferze. Omówione zostało pełne spectrum problematyki dwustronnej”.
Z naszych informacji wynika, że co najmniej cztery ważne instytucje są w posiadaniu opisywanych materiałów. Po ubiegłotygodniowej publikacji „wSieci” minister Witold Waszczykowski powiedział nawet, że „ma tych dokumentów więcej”. Wspomniał również o „tysiącach maili” odnalezionych w MSZ. Trudno sobie wyobrazić, by te archiwa nie zostały natychmiast przekazane prokuraturze. Wiadomo jednak, że spora część materiału mogłaby bez szkody dla śledztwa zostać ujawniona. Opinia publiczna ma prawo poznać jak najwięcej szczegółów „walki” ekipy Donalda Tuska o prawdę o Smoleńsku.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE >>>
Strona 3 z 5
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/391487-garsc-dowodow-na-rozdzielenie-wizyt-i-smutna-konstatacja-ws-prawnikow-przesluchujacych-tuska?strona=3