Ponura słota, jaka weszła z butami w miejsce złotej polskiej jesieni, nie ominęła, niestety, świata polskiej polityki. Ostatnie kilka dni w Sejmie, na ulicach Warszawy i innych miast, a także po prostu w debacie publicznej były bardzo złe dla wszystkich ludzi dobrej woli. Przykro się robiło, patrząc na poziom dyskusji wokół aborcji, na efekty czarnych protestów, na żonglowanie najważniejszymi wartościami.
Istnieje przynajmniej pięć powodów, by uznać, że to był zły tydzień dla polskiej polityki - choć jest w tym wszystkim też mała nadzieja, że może być inaczej. Ale po kolei.
Po pierwsze - w całej debacie postulatem ochrony życia nienarodzonego wycierano sobie gębę na wszelkie możliwe sposoby. Kiedy projekt Ordo Iuris (o którego sensowności za chwilę) był kierowany do prac w komisji, wielu polityków PiS z wielkim zaangażowaniem ustawiało się w roli obrońców życia. Ileż to padło, także z mównicy sejmowej, wzniosłych słów, patetycznej argumentacji i haseł o cywilizacji życia…
Niemal nikt po konserwatywnej stronie nie wskazywał wówczas (ani wtedy, gdy zbierane były podpisy) na zapisy, które są kontrowersyjne i mogą zostać uznane za szokujące. To dopiero okazało się po tym, gdy na ulice wyszedł czarny protest. Wyjścia są dwa: albo mało kto przeczytał projekt OI, albo silniejsze od dobrych postulatów chroniących życie okazały się krzyki kobiet przed siedzibą PiS na Nowogrodzkiej. Nie wiem, które rozwiązanie jest dla polityków PiS korzystniejsze.
O tym, że nad projektem OI nawet nie pracowano w komisji (PiS od razu zgłosiło wniosek o odrzucenie) szkoda nawet pisać. Ochrona życia zeszła zupełnie na drugi plan, została utopiona w awanturach i krzykach i potraktowana instrumentalnie - zupełnie tak, jak gdyby dyskusja dotyczyła nie spraw życia i śmierci, ale technicznych zapisów ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Nie tego oczekują konserwatywni wyborcy od polityków, którym przekazali swój mandat. Strategia strategią, ale poważne problemy zostały sprowadzone do przedmiotu jarmarcznego sporu. Wstyd.
Niemal nikt nie zwrócił też uwagi, że samo Ordo Iuris złożyło kilka miesięcy temu pakiet osłonowy (podobny do tego, o którym mówiła Beata Szydło) dla matek i niepełnosprawnych dzieci. Wszystko można było przygotować dużo wcześniej (podobnie jak sam projekt ustawy antyaborcyjnej), przepracować zapisy, przedyskutować kontrowersje w zaciszach gabinetów. Nikomu, także Prawu i Sprawiedliwości nie zależało na tym, by problem skuteczniejszej ochrony życia zaistniał w debacie publicznej na poważnie, bez niepotrzebnych awantur. PiS rządzi już rok - katoliccy wyborcy, mimo braku realnej alternatywy na prawicy, również mają prawo wymagać czegoś więcej od swoich posłów.
O czytaniu ze zrozumieniem, czyli dwa słowa do „kobiet w czerni”. Do kogo właściwie macie pretensje?
Po drugie: na ulicach polskich miast, na bazie czarnego protestu, pojawiło się obudzone zło: realne, namacalne zło.
Nie da się bowiem inaczej nazwać młodych kobiet, które zabierały na czarne marsze swoje kilkuletnie dzieci i wykrzykiwały hasła o liberalizacji aborcji. Nie da się inaczej opisać (może tylko jako głupotę) stwierdzeń pseudocelebrytów, którzy wesoło perorowali o tym, że protest ma powstrzymać narodziny kalek i dzieci z wadami. Proszę spróbować wczuć się w rodziców, którzy wychowują takie dzieci. Przykro było patrzeć na kolejne wulgarne transparenty, trudno było słuchać prostackich i barbarzyńskich okrzyków.
Wszystko to przypomniało najbardziej ponure chwile z okresu sporu o obecność krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Wielu, zbyt wielu uczestników czarnych protestów reprezentowało cywilizację spod znaku palikociarni, Dominika Tarasa, krzyża z puszek i oddawania moczu na znicze. A wydawało się, że tamte demony na zawsze zniknęły z naszego życia publicznego. Nie zniknęły - schowały się, posnęły, skarlały, ale wciąż istnieją. Wszyscy po trochu mamy dziś na sumieniach to, że pozwoliliśmy im wyjść na powierzchnię w ostatnich dniach.
Po trzecie - ostatni tydzień w polityce był przebudzeniem skrajnej, radykalnej lewicy, co może wydać gorzki plon w przyszłości.
Na czarnych protestach było wiele czystego zła, ale trzeba zdać sobie też sprawę, że przyciągnęły one wiele młodych, zwyczajnych dziewczyn i kobiet. Wcale nie zakręconych na punkcie liberalizacji aborcji, mających kompletnie gdzieś Barbarę Nowacką i postulaty radykalnej lewicy. Po prostu przestraszonych, zmanipulowanych, pełnych emocji i szczerych obaw. Wyśmianie ich, co zaprezentowali niektórzy (na szczęście to mniejszość) politycy PiS było strzeleniem sobie nie w stopę, ale w głowę.
Choć wspomnianym dziewczynom daleko do Nowackiej i tego rodzaju ruchów, to właśnie radykalnej lewicy udało się w ostatnich dniach przyciągnąć je do siebie. Oczywiście była to tylko wspólnota na chwilę: jednorazowa, doraźna, ale jednak pewne nici porozumienia powstały, pewne ziarna zostały posiane. Oby nie wydały plonu, bo przecież martwe, wydawać by się mogło, postulaty skrajnej lewicy podnosi dziś nawet część Platformy, z Ewą Kopacz na czele. Jeszcze miesiąc, kwartał, pół roku tak ustawionej dyskusji i zapateryzm stanie się całkiem realnym zagrożeniem i scenariuszem, który staje się coraz bardziej prawdopodobny.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Ponura słota, jaka weszła z butami w miejsce złotej polskiej jesieni, nie ominęła, niestety, świata polskiej polityki. Ostatnie kilka dni w Sejmie, na ulicach Warszawy i innych miast, a także po prostu w debacie publicznej były bardzo złe dla wszystkich ludzi dobrej woli. Przykro się robiło, patrząc na poziom dyskusji wokół aborcji, na efekty czarnych protestów, na żonglowanie najważniejszymi wartościami.
Istnieje przynajmniej pięć powodów, by uznać, że to był zły tydzień dla polskiej polityki - choć jest w tym wszystkim też mała nadzieja, że może być inaczej. Ale po kolei.
Po pierwsze - w całej debacie postulatem ochrony życia nienarodzonego wycierano sobie gębę na wszelkie możliwe sposoby. Kiedy projekt Ordo Iuris (o którego sensowności za chwilę) był kierowany do prac w komisji, wielu polityków PiS z wielkim zaangażowaniem ustawiało się w roli obrońców życia. Ileż to padło, także z mównicy sejmowej, wzniosłych słów, patetycznej argumentacji i haseł o cywilizacji życia…
Niemal nikt po konserwatywnej stronie nie wskazywał wówczas (ani wtedy, gdy zbierane były podpisy) na zapisy, które są kontrowersyjne i mogą zostać uznane za szokujące. To dopiero okazało się po tym, gdy na ulice wyszedł czarny protest. Wyjścia są dwa: albo mało kto przeczytał projekt OI, albo silniejsze od dobrych postulatów chroniących życie okazały się krzyki kobiet przed siedzibą PiS na Nowogrodzkiej. Nie wiem, które rozwiązanie jest dla polityków PiS korzystniejsze.
O tym, że nad projektem OI nawet nie pracowano w komisji (PiS od razu zgłosiło wniosek o odrzucenie) szkoda nawet pisać. Ochrona życia zeszła zupełnie na drugi plan, została utopiona w awanturach i krzykach i potraktowana instrumentalnie - zupełnie tak, jak gdyby dyskusja dotyczyła nie spraw życia i śmierci, ale technicznych zapisów ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Nie tego oczekują konserwatywni wyborcy od polityków, którym przekazali swój mandat. Strategia strategią, ale poważne problemy zostały sprowadzone do przedmiotu jarmarcznego sporu. Wstyd.
Niemal nikt nie zwrócił też uwagi, że samo Ordo Iuris złożyło kilka miesięcy temu pakiet osłonowy (podobny do tego, o którym mówiła Beata Szydło) dla matek i niepełnosprawnych dzieci. Wszystko można było przygotować dużo wcześniej (podobnie jak sam projekt ustawy antyaborcyjnej), przepracować zapisy, przedyskutować kontrowersje w zaciszach gabinetów. Nikomu, także Prawu i Sprawiedliwości nie zależało na tym, by problem skuteczniejszej ochrony życia zaistniał w debacie publicznej na poważnie, bez niepotrzebnych awantur. PiS rządzi już rok - katoliccy wyborcy, mimo braku realnej alternatywy na prawicy, również mają prawo wymagać czegoś więcej od swoich posłów.
O czytaniu ze zrozumieniem, czyli dwa słowa do „kobiet w czerni”. Do kogo właściwie macie pretensje?
Po drugie: na ulicach polskich miast, na bazie czarnego protestu, pojawiło się obudzone zło: realne, namacalne zło.
Nie da się bowiem inaczej nazwać młodych kobiet, które zabierały na czarne marsze swoje kilkuletnie dzieci i wykrzykiwały hasła o liberalizacji aborcji. Nie da się inaczej opisać (może tylko jako głupotę) stwierdzeń pseudocelebrytów, którzy wesoło perorowali o tym, że protest ma powstrzymać narodziny kalek i dzieci z wadami. Proszę spróbować wczuć się w rodziców, którzy wychowują takie dzieci. Przykro było patrzeć na kolejne wulgarne transparenty, trudno było słuchać prostackich i barbarzyńskich okrzyków.
Wszystko to przypomniało najbardziej ponure chwile z okresu sporu o obecność krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Wielu, zbyt wielu uczestników czarnych protestów reprezentowało cywilizację spod znaku palikociarni, Dominika Tarasa, krzyża z puszek i oddawania moczu na znicze. A wydawało się, że tamte demony na zawsze zniknęły z naszego życia publicznego. Nie zniknęły - schowały się, posnęły, skarlały, ale wciąż istnieją. Wszyscy po trochu mamy dziś na sumieniach to, że pozwoliliśmy im wyjść na powierzchnię w ostatnich dniach.
Po trzecie - ostatni tydzień w polityce był przebudzeniem skrajnej, radykalnej lewicy, co może wydać gorzki plon w przyszłości.
Na czarnych protestach było wiele czystego zła, ale trzeba zdać sobie też sprawę, że przyciągnęły one wiele młodych, zwyczajnych dziewczyn i kobiet. Wcale nie zakręconych na punkcie liberalizacji aborcji, mających kompletnie gdzieś Barbarę Nowacką i postulaty radykalnej lewicy. Po prostu przestraszonych, zmanipulowanych, pełnych emocji i szczerych obaw. Wyśmianie ich, co zaprezentowali niektórzy (na szczęście to mniejszość) politycy PiS było strzeleniem sobie nie w stopę, ale w głowę.
Choć wspomnianym dziewczynom daleko do Nowackiej i tego rodzaju ruchów, to właśnie radykalnej lewicy udało się w ostatnich dniach przyciągnąć je do siebie. Oczywiście była to tylko wspólnota na chwilę: jednorazowa, doraźna, ale jednak pewne nici porozumienia powstały, pewne ziarna zostały posiane. Oby nie wydały plonu, bo przecież martwe, wydawać by się mogło, postulaty skrajnej lewicy podnosi dziś nawet część Platformy, z Ewą Kopacz na czele. Jeszcze miesiąc, kwartał, pół roku tak ustawionej dyskusji i zapateryzm stanie się całkiem realnym zagrożeniem i scenariuszem, który staje się coraz bardziej prawdopodobny.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/311202-piec-powodow-dla-ktorych-miniony-tydzien-w-polityce-byl-zly-dla-wszystkich-ludzi-dobrej-woli-i-mala-iskierka-nadziei-ze-moze-byc-inaczej?strona=1