Po czwarte - doszło do rozbicia, a przynajmniej uderzenia w jedność obozu konserwatywnego. Przy okazji wyszło też na jaw parę słabości szeroko rozumianej prawicy.
Wiele środowisk katolickich, pro-life, robiących na co dzień naprawdę mnóstwo dobrej i potrzebnej pracy, jest nieco zdezorientowanych po odrzuceniu przez PiS projektu Ordo Iuris. Z jednej strony jest to naturalna konsekwencja wspomnianego wcześniej pogubienia się polityków PiS w sprawie oceny tego projektu, z drugiej jednak - to realny i prawdziwy żal, że obóz rządzący nie chce dziś działać na rzecz skuteczniejszej ochrony życia.
Powie ktoś - to tylko margines, dwu-, trzyprocentowy elektorat, który o niczym nie decyduje. Nawet jeśli tak jest, to być może tych kilku punktów procentowych głosów zabraknie: bo wybiorą mniejsze partie na prawicy lub - co bardziej prawdopodobne - zostaną w domach, machając ręką na chrześcijańskie wartości na sztandarach PiS. Partia Kaczyńskiego i Szydło straciła nieco na wiarygodności. Cóż zresztą mówić o zagubieniu elektoratu, gdy niesnaski na tym tle widać nawet w samej partii i klubie.
Przy okazji wyszła także na jaw pewna słabość i lenistwo obozu konserwatywnego. Nie było niemal żadnych białych marszów w reakcji, zaspały organizacje konserwatywne, a nawet niektórzy przedstawiciele Kościoła nie dopilnowali, by w tak gorącym czasie odbyły się modlitwy we wszystkich katedrach. Mówił dziś o tym w Salonie Dziennikarskim ks. Henryk Zieliński. Do tego zakulisowe, ambicjonalne spory o prymat w środowisku pro-life, brak choćby minimalnego przewidywania, że niektóre zapisy w projekcie muszą być precyzyjne i skuteczne, a nie dokładające do pieca.
Smutne, bo okazuje się, że nawet ci, którym powinno najbardziej zależeć na sprawie, nie wykazują wielkiej gorliwości. Jak mówił w tej samej audycji Piotr Gursztyn - prawica w ostatnich latach już się „nachodziła”, już przeżyła zrywy obywatelskie, dziś oddaje wszystkie instrumenty w ręce rządzących. Bo „swoi”.
To błąd, za który możemy zapłacić szybciej niż nam się wydaje - zwłaszcza przy jakiejś tam mobilizacji w szeregach i wzroście energii po stronie lewicowo-liberalnej. Oby rację miał Michał Karnowski, który przekonywał w swoim artykule, że ludzie prawicy są mądrzejsi o doświadczenia ostatnich lat i nie dadzą się podzielić tak szybko i tak skutecznie.
Wreszcie po piąte - to już niezwiązane z tematem aborcji, ale z samymi rządzącymi - coraz wyraźniej widać kuriozalny kierunek, w którym idą niektóre decyzje władzy.
To na pierwszy rzut oka niepozorne sygnały: kolejne „zamknięcie się” Sejmu na obywateli, niewpuszczenie organizacji lewicowych kobiet na dyskusję w parlamencie, niepoinformowanie przedstawicieli Ordo Iuris o debacie na temat ich projektu, pomysły ograniczenia możliwości pracy dziennikarzy, zakazy dla fotografów za zdjęcie gołej stopy posłanki, beztroskie publicystyczne wypowiedzi szefa dyplomacji…
Stanowczo za dużo tych mniejszych lub większych wpadek. Potęgują tylko poczucie chaosu, z którym i tak na co dzień zmaga się ekipa rządząca. Gdzieś giną w tym wszystkim dobre pomysły i inicjatywy (które przecież są), a politycy PiS dostają zadyszki i potykają się o własne nogi: strategicznie, taktycznie, wizerunkowo. 500+ wszystkiego nie załatwi.
„Posłanka wietrzy nogi w Sejmie!”. Czasowe zawieszenie prawa wstępu do Sejmu dla fotografa „SE”…
Gdzie zatem szukać wspomnianej na początku niewielkiej iskierki nadziei, która pojawiła się na tle minionego tygodnia?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po czwarte - doszło do rozbicia, a przynajmniej uderzenia w jedność obozu konserwatywnego. Przy okazji wyszło też na jaw parę słabości szeroko rozumianej prawicy.
Wiele środowisk katolickich, pro-life, robiących na co dzień naprawdę mnóstwo dobrej i potrzebnej pracy, jest nieco zdezorientowanych po odrzuceniu przez PiS projektu Ordo Iuris. Z jednej strony jest to naturalna konsekwencja wspomnianego wcześniej pogubienia się polityków PiS w sprawie oceny tego projektu, z drugiej jednak - to realny i prawdziwy żal, że obóz rządzący nie chce dziś działać na rzecz skuteczniejszej ochrony życia.
Powie ktoś - to tylko margines, dwu-, trzyprocentowy elektorat, który o niczym nie decyduje. Nawet jeśli tak jest, to być może tych kilku punktów procentowych głosów zabraknie: bo wybiorą mniejsze partie na prawicy lub - co bardziej prawdopodobne - zostaną w domach, machając ręką na chrześcijańskie wartości na sztandarach PiS. Partia Kaczyńskiego i Szydło straciła nieco na wiarygodności. Cóż zresztą mówić o zagubieniu elektoratu, gdy niesnaski na tym tle widać nawet w samej partii i klubie.
Przy okazji wyszła także na jaw pewna słabość i lenistwo obozu konserwatywnego. Nie było niemal żadnych białych marszów w reakcji, zaspały organizacje konserwatywne, a nawet niektórzy przedstawiciele Kościoła nie dopilnowali, by w tak gorącym czasie odbyły się modlitwy we wszystkich katedrach. Mówił dziś o tym w Salonie Dziennikarskim ks. Henryk Zieliński. Do tego zakulisowe, ambicjonalne spory o prymat w środowisku pro-life, brak choćby minimalnego przewidywania, że niektóre zapisy w projekcie muszą być precyzyjne i skuteczne, a nie dokładające do pieca.
Smutne, bo okazuje się, że nawet ci, którym powinno najbardziej zależeć na sprawie, nie wykazują wielkiej gorliwości. Jak mówił w tej samej audycji Piotr Gursztyn - prawica w ostatnich latach już się „nachodziła”, już przeżyła zrywy obywatelskie, dziś oddaje wszystkie instrumenty w ręce rządzących. Bo „swoi”.
To błąd, za który możemy zapłacić szybciej niż nam się wydaje - zwłaszcza przy jakiejś tam mobilizacji w szeregach i wzroście energii po stronie lewicowo-liberalnej. Oby rację miał Michał Karnowski, który przekonywał w swoim artykule, że ludzie prawicy są mądrzejsi o doświadczenia ostatnich lat i nie dadzą się podzielić tak szybko i tak skutecznie.
Wreszcie po piąte - to już niezwiązane z tematem aborcji, ale z samymi rządzącymi - coraz wyraźniej widać kuriozalny kierunek, w którym idą niektóre decyzje władzy.
To na pierwszy rzut oka niepozorne sygnały: kolejne „zamknięcie się” Sejmu na obywateli, niewpuszczenie organizacji lewicowych kobiet na dyskusję w parlamencie, niepoinformowanie przedstawicieli Ordo Iuris o debacie na temat ich projektu, pomysły ograniczenia możliwości pracy dziennikarzy, zakazy dla fotografów za zdjęcie gołej stopy posłanki, beztroskie publicystyczne wypowiedzi szefa dyplomacji…
Stanowczo za dużo tych mniejszych lub większych wpadek. Potęgują tylko poczucie chaosu, z którym i tak na co dzień zmaga się ekipa rządząca. Gdzieś giną w tym wszystkim dobre pomysły i inicjatywy (które przecież są), a politycy PiS dostają zadyszki i potykają się o własne nogi: strategicznie, taktycznie, wizerunkowo. 500+ wszystkiego nie załatwi.
„Posłanka wietrzy nogi w Sejmie!”. Czasowe zawieszenie prawa wstępu do Sejmu dla fotografa „SE”…
Gdzie zatem szukać wspomnianej na początku niewielkiej iskierki nadziei, która pojawiła się na tle minionego tygodnia?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/311202-piec-powodow-dla-ktorych-miniony-tydzien-w-polityce-byl-zly-dla-wszystkich-ludzi-dobrej-woli-i-mala-iskierka-nadziei-ze-moze-byc-inaczej?strona=2