Analiza udostępnionych przez Instytut Pamięci Narodowej dokumentów, donosów i pokwitowań dotyczących TW „Bolek” zapewne zajmie historykom, dziennikarzom i publicystom wiele czasu. Trzeba nie tylko sprawdzić ich autentyczność, ale zbadać kontekst i dokonać sprawiedliwej oceny. Na naszym portalu niemal na bieżąco robią to Marek Pyza i Marcin Wikło, do których tekstów odsyłam po wiedzę, jaką można odnaleźć (a jakiej nie) w teczkach odnalezionych w domu Czesława Kiszczaka.
Jak można było się jednak spodziewać, dyskusja o przeszłości Lecha Wałęsy i odkryciu tzw. szafy Kiszczaka przybrała jednak kuriozalne - przynajmniej momentami - rozmiary. Apologeci Lecha Wałęsy zamykają oczy na smutne, ale jednak - co wydaje się dziś pewne - fakty, celowo mieszając przy tym porządki, które (przynajmniej trzy) warto i trzeba analizować oddzielnie.
Po pierwsze - ocena tego, co zrobił TW „Bolek”, a co wyłania się z dokumentów - złamanie przez SB, donosy na kolegów i odbiór za to pieniędzy. Pojawia się przy tym jakoś tam zrozumiały, choć nieco ckliwy argument, że osoby, które nie żyły w tamtych czasach i nie pamiętają ich nie mogą oceniać upadku Wałęsy.
Nawet przyjmując ten punkt widzenia (sam nie czuję się na siłach, by oceniać w kategoriach moralno-etycznych poczynania Wałęsy), są jednak osoby, które mają święte prawo, by mówić byłemu prezydentowi o swoich pretensjach. Chodzi nie tylko o kolegów z antykomunistycznego podziemia z którymi współpracował Wałęsa, ale głównie o ofiary donosów TW „Bolek”. Jedną z ważnych, przejmujących relacji takiego człowieka można przeczytać klikając w link poniżej.
Jeśli Wałęsa dalej utrzymuje, że swoimi kontaktami z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa (czy też, jak on chce, „kontrwywiadu”) nie skrzywdził żadnej osoby, to powinien spotkać się - być może nawet publicznie - z osobami wymienionymi w donosach. By wszystko wyjaśnić, wyprostować, być może przeprosić. Nie da się machnąć ręką na losy osób, których życie zostało złamane (a przynajmniej nadłamane) z powodu informacji, jakie esbekom sprzedawał TW „Bolek”. Gdyby - na co wszystko wskazuje, o czym mówią dziś nawet takie osoby jak Waldemar Kuczyński czy prof. Andrzej Friszke - okazało się, donosy „Bolka” to robota Wałęsy, to jedyną drogą dla byłego prezydenta jest spotkanie z byłymi opozycjonistami: nie tylko tymi, na których doniósł, ale również tych, których przez lata oczerniał, ciągał po sądach i zwyczajnie obrażał, wykorzystując do tego usłużne media i instytucje publiczne III RP.
Po drugie - wpływ teczki TW „Bolek” na postawę Lecha Wałęsy w latach 80., a także, a może przede wszystkim, w latach 90 i całej III RP. To ocena, którą powinni sformułować historycy i publicyści dobrze znający i pamiętający tamte lata. W oderwaniu od moralnej oceny Wałęsy powinna zostać dokonana rzetelna analiza, w której konkretne ruchy i działania szefa „Solidarności”, a później prezydenta zostałyby prześwietlone właśnie przez pryzmat ewentualnego szantażu ze strony funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.
Otwartym pozostaje pytanie, dlaczego esbecy nie zagrali teczką TW „Bolek” w latach 80. (chyba, że zagrali, ale wówczas i to wypadałoby udowodnić), ale mieli czekać na przykład do lat 90. i okresu prezydentury Lecha Wałęsy. Piotr Zaremba pisał o zabójczym dla tego polityka uwikłaniu, które wpłynęło na jego decyzje po roku 1990.
To właśnie na podstawie tych tez należy też zadać pytanie o skalę możliwości szantażu i wpływu na rzeczywistość III RP ze strony byłych esbeków. Bo że takie możliwości były nie ma wątpliwości, o czym mówi nawet - w swoim stylu, ględząc o „rąbnięciu dokumentów jako zabezpieczeniu na przyszłość” - Bronisław Komorowski.
Po trzecie wreszcie - niezależnie od dwóch pierwszych punktów, należy jeszcze raz, na spokojnie, przeanalizować debatę publiczną o TW „Bolek” w latach 90. i po roku 2000. Wielkie słowo „przepraszam” należy się Sławomirowi Cenckiewiczowi i Piotrowi Gontarczykowi, historykom, którzy byli w niebywały wręcz sposób opluwani przez establishment, przedstawicieli państwa i elity opiniotwórcze. Niektórzy z walczących o prawdę o „Bolku” - jak Krzysztof Wyszkowski - byli ciągani po sądach, które skazywały ich na kuriozalne kary (jak na przykład przeprosiny egzekwowane i wykupywane później przez… samego Wałęsę).
Nie da się machnąć ręką i jak gdyby nigdy nic usiąść dziś do stołu z tymi, którzy przez długie lata wręcz gnoili tych, którzy ośmielili się zapytać o przeszłość Wałęsy z lat 70.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Analiza udostępnionych przez Instytut Pamięci Narodowej dokumentów, donosów i pokwitowań dotyczących TW „Bolek” zapewne zajmie historykom, dziennikarzom i publicystom wiele czasu. Trzeba nie tylko sprawdzić ich autentyczność, ale zbadać kontekst i dokonać sprawiedliwej oceny. Na naszym portalu niemal na bieżąco robią to Marek Pyza i Marcin Wikło, do których tekstów odsyłam po wiedzę, jaką można odnaleźć (a jakiej nie) w teczkach odnalezionych w domu Czesława Kiszczaka.
Jak można było się jednak spodziewać, dyskusja o przeszłości Lecha Wałęsy i odkryciu tzw. szafy Kiszczaka przybrała jednak kuriozalne - przynajmniej momentami - rozmiary. Apologeci Lecha Wałęsy zamykają oczy na smutne, ale jednak - co wydaje się dziś pewne - fakty, celowo mieszając przy tym porządki, które (przynajmniej trzy) warto i trzeba analizować oddzielnie.
Po pierwsze - ocena tego, co zrobił TW „Bolek”, a co wyłania się z dokumentów - złamanie przez SB, donosy na kolegów i odbiór za to pieniędzy. Pojawia się przy tym jakoś tam zrozumiały, choć nieco ckliwy argument, że osoby, które nie żyły w tamtych czasach i nie pamiętają ich nie mogą oceniać upadku Wałęsy.
Nawet przyjmując ten punkt widzenia (sam nie czuję się na siłach, by oceniać w kategoriach moralno-etycznych poczynania Wałęsy), są jednak osoby, które mają święte prawo, by mówić byłemu prezydentowi o swoich pretensjach. Chodzi nie tylko o kolegów z antykomunistycznego podziemia z którymi współpracował Wałęsa, ale głównie o ofiary donosów TW „Bolek”. Jedną z ważnych, przejmujących relacji takiego człowieka można przeczytać klikając w link poniżej.
Jeśli Wałęsa dalej utrzymuje, że swoimi kontaktami z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa (czy też, jak on chce, „kontrwywiadu”) nie skrzywdził żadnej osoby, to powinien spotkać się - być może nawet publicznie - z osobami wymienionymi w donosach. By wszystko wyjaśnić, wyprostować, być może przeprosić. Nie da się machnąć ręką na losy osób, których życie zostało złamane (a przynajmniej nadłamane) z powodu informacji, jakie esbekom sprzedawał TW „Bolek”. Gdyby - na co wszystko wskazuje, o czym mówią dziś nawet takie osoby jak Waldemar Kuczyński czy prof. Andrzej Friszke - okazało się, donosy „Bolka” to robota Wałęsy, to jedyną drogą dla byłego prezydenta jest spotkanie z byłymi opozycjonistami: nie tylko tymi, na których doniósł, ale również tych, których przez lata oczerniał, ciągał po sądach i zwyczajnie obrażał, wykorzystując do tego usłużne media i instytucje publiczne III RP.
Po drugie - wpływ teczki TW „Bolek” na postawę Lecha Wałęsy w latach 80., a także, a może przede wszystkim, w latach 90 i całej III RP. To ocena, którą powinni sformułować historycy i publicyści dobrze znający i pamiętający tamte lata. W oderwaniu od moralnej oceny Wałęsy powinna zostać dokonana rzetelna analiza, w której konkretne ruchy i działania szefa „Solidarności”, a później prezydenta zostałyby prześwietlone właśnie przez pryzmat ewentualnego szantażu ze strony funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.
Otwartym pozostaje pytanie, dlaczego esbecy nie zagrali teczką TW „Bolek” w latach 80. (chyba, że zagrali, ale wówczas i to wypadałoby udowodnić), ale mieli czekać na przykład do lat 90. i okresu prezydentury Lecha Wałęsy. Piotr Zaremba pisał o zabójczym dla tego polityka uwikłaniu, które wpłynęło na jego decyzje po roku 1990.
To właśnie na podstawie tych tez należy też zadać pytanie o skalę możliwości szantażu i wpływu na rzeczywistość III RP ze strony byłych esbeków. Bo że takie możliwości były nie ma wątpliwości, o czym mówi nawet - w swoim stylu, ględząc o „rąbnięciu dokumentów jako zabezpieczeniu na przyszłość” - Bronisław Komorowski.
Po trzecie wreszcie - niezależnie od dwóch pierwszych punktów, należy jeszcze raz, na spokojnie, przeanalizować debatę publiczną o TW „Bolek” w latach 90. i po roku 2000. Wielkie słowo „przepraszam” należy się Sławomirowi Cenckiewiczowi i Piotrowi Gontarczykowi, historykom, którzy byli w niebywały wręcz sposób opluwani przez establishment, przedstawicieli państwa i elity opiniotwórcze. Niektórzy z walczących o prawdę o „Bolku” - jak Krzysztof Wyszkowski - byli ciągani po sądach, które skazywały ich na kuriozalne kary (jak na przykład przeprosiny egzekwowane i wykupywane później przez… samego Wałęsę).
Nie da się machnąć ręką i jak gdyby nigdy nic usiąść dziś do stołu z tymi, którzy przez długie lata wręcz gnoili tych, którzy ośmielili się zapytać o przeszłość Wałęsy z lat 70.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/282841-legendzie-lecha-walesy-najbardziej-szkodza-nie-hunwejbini-i-lustratorzy-ale-on-sam-i-front-jego-obroncow-zamykajacych-oczy-na-rzeczywistosc?strona=1