To Wałęsa się uwikłał, nie "Solidarność". To było uwikłanie częściowe, ale zabójcze dla jego roli po 1989 roku

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/EPA
PAP/EPA

Mnie nie szokuje fakt natrafienia na dowody współpracy Lecha Wałęsy z SB w szafie Czesława Kiszczaka. Ale powinien szokować tych, którzy zbudowali sobie – z wiary albo z pragmatycznej potrzeby – lukrowany obraz najnowszej historii.

Jeśli generał Kiszczak prawie spał na pokwitowaniach podpisanych przez lidera „Solidarności”, spiskowa teoria jakiegoś kawałka naszych dziejów się potwierdza. Jak rozumiem, ci co ogłaszają triumfalnie, że w dzień załadowania tych pudeł na policyjny samochód skończył się postkomunizm, to właśnie mają na myśli.

Z tym, że na razie nie mamy też do czynienia z zasadniczym przełomem w drugą stronę. W drugiej połowie lat 70. Wałęsa był prawdopodobnie od służb niezależny, chociaż pamięć o wcześniejszych zdarzeniach mogła go w rozmaitych sytuacjach hamować. Symbolem tego hamowania był zapewne Mieczysław Wachowski.

Jak wynika z relacji wielu współpracowników Wałęsy, choćby braci Kaczyńskich, przewodniczący „Solidarności” miał do relacji z SB stosunek arcypragmatyczny, można by rzec handlowy. Więc linków całkowicie nie zrywał. A Wachowski tych linków pilnował.

Gdyby jednak Wałęsa był od początku do końca sterowany przez władze PRL, w roku 1982 mógł się przydać komunistom tylko na jeden sposób: wzywając do uznania stanu wojennego i tworząc jakąś nową „łże-Solidarność”. Kto twierdzi, że generałowie stanu wojennego odłożyli go na lepsze czasy w tej właśnie na wpół suwerennej postaci, czyni z nich wszechmocnych proroków. A oni ani nie mieli daru prorokowania, ani nie wykazali się wszechwładzą.

Tyle że Wałęsa, przy swoim stanie świadomości i swoim usposobieniu, prawdopodobnie wrócił do stanu uwikłania u schyłku lat 80. I znowu, nie okazał się marionetką, miał własne cele i interesy. Ale liczył się z potężnym partnerem, który trzymał pudła z papierami na jego temat pod łóżkiem. To wtedy dzieją się z nim najstraszniejsze rzeczy. Po zdobyciu władzy prezydenckiej w roku 1990, co paradoksalne, pod hasłem „przyspieszenia”, rozmontował reformatorski impet. Jego kancelaria oczyszczona po pół roku z podmiotowych polityków prawicy, została zaludniona tajnymi współpracownikami – od Lecha Falandysza po Jerzego Milewskiego, z księdzem Cybulą po drodze - nawet on był TW. Żaden inny ośrodek władzy w III RP tak nie wyglądał.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych