Krzysztof Szczerski: Chcą obalić nowy rząd. Z czysto biznesowego powodu... WYWIAD

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Poza tym w uczciwej debacie powinna obowiązywać zasada proporcjonalności. Jeżeli mamy na audycję np. 20 minut, w której dyskutantami są przedstawiciele 5 sejmowych partii, to teraz wypada po 4 minuty dla każdego na wypowiedź. Czy to jest sprawiedliwy podział? Nie jest, w najmniejszym stopniu! Przedstawiciel PiS-u, zwycięskiej partii, jest bowiem w takim układzie sam jeden przeciwko przedstawicielom czterech opozycyjnych partii. Kontrują go wszyscy i mają na to w sumie aż 16 minut, gdy on tylko 4 minuty. Sprawiedliwą byłaby jedynie zasada proporcjonalności – w debacie publicznej powinni brać udział przedstawiciele partii w takich proporcjach, w jakich siedzą w parlamencie. Przy takiej metodzie jak obecnie, nazywanej pluralistyczną, wygrany w wyborach – w debacie publicznej zawsze będzie przegranym.

To bardzo ciekawe i słuszne spostrzeżenie. Trzeba to podpowiedzieć nowemu prezesowi TVP, Jackowi Kurskiemu. Drugim ogromnym problemem w ramach debaty publicznej w Polsce jest gwałtowna dewaluacja autorytetów. To jest straszne. Widziałem np. dyskusję z profesorem Zollem, który dla wielu osób pozostaje autorytetem w zakresie prawa; słusznie czy nie, to jest inna rzecz, ale pozostaje autorytetem. Mówił o ustawie o Trybunale Konstytucyjnym rzeczy zupełnie nieprawdziwe, nie mające w niej miejsca, zupełnie jakby nie czytał ustawy, o której rozprawia… Albo więc ktoś wprowadził go w błąd, albo on po prostu uważa, że nie musi czytać tekstu, bo bez tego wie lepiej, co tam jest, bo pamięta ustawę sprzed lat, ale to ustawa się zmieniła…

To jest dla mnie rzecz szokująca. Ktoś się posługuje swoim autorytetem w sensie naukowym czy kompetencyjnym i okazuje się, że mówi rzeczy po prostu nieprawdziwe… Wrócę jeszcze do plotki o odwołaniu szczytu NATO w Warszawie. Widziałem potem w telewizji co najmniej dwóch profesorów – zaznaczę, że do zakresu moich obowiązków należy też śledzenie, co się na ten temat mówi – że powtarzali tę frazę z wyżej wymienionej gazety już jako prawdziwą, sprawdzoną, podpisując się pod nią jako profesorowie politologii, socjologii itp.

A jakże ma nie wierzyć przeciętny zjadacz chleba naukowcowi, profesorowi?

Otóż to. Co innego jak mówi dziennikarz czy korespondent, a co innego człowiek z poważnym tytułem. W ten sposób właśnie generalnie niszczy się nie tylko prawdę, ale też autorytety. Teraz już w ogóle trudno komukolwiek uwierzyć. Nie chodzi o to, że ktoś ma inne zdanie dlatego, że jest w opozycji do rządu, to bym jeszcze rozumiał, ale jeżeli autorytet mówi po prostu rzeczy nieprawdziwe… Nie ma na czym polegać, bo nie ma ani autorytetu, ani uczciwej informacji jako punktu odniesienia. Wszystko jest przedmiotem manipulacji.

Ale to jeszcze nie wszystkie wady polskiej debaty publicznej?

Kolejny element, który jest bardzo ważny w każdej debacie politycznej w każdym kraju, to narodowy interes – rozumienie tego, co się wokół nas dzieje, jakie są obce wpływy, kto i jakie ma wobec nas interesy i jak je rozgrywa wobec Polski albo zgoła przeciwko Polsce. Różne sygnały i różne bodźce docierają od państw, ale też od korporacji, banków zagranicznych, inwestorów, różnych środowisk, dla których Polska jest obiektem działania, a nie podmiotem działania. Każda debata polityczna w każdym państwie za centralny punkt widzenia powinna brać interes własny. Media są zobowiązane krytykować kogoś takiego, jak np. Martin Schultz za to, że ma czelność wyrażać pogardę wobec Polski, wobec naszego legalnego, demokratycznego rządu. Trzeba wiedzieć, że ten człowiek mówiąc to realizuje własne interesy narodowe, bo jest Niemcem, i ideologiczne, bo jest skrajnie lewicowym politykiem. Wmawianie narodowi, że tacy ludzie reprezentują jakieś ponadnarodowe racje, że nie ulegają wpływom światopoglądowym, że ich opnie w związku z tym są dla nas opatrznościowe, jest działaniem na szkodę państwa polskiego. (…) Albo ta walka przeciwko wprowadzeniu podatku bankowego. Czysty zysk roczny banków wynosi już ponad 15 mld zł. Po wprowadzeniu nowego podatku banki będą musiały oddać państwu ok. 7 mld zł; jeśli z tej sumy przeznaczą tylko 10 procent na akcje medialne, mające zablokować ów nowy podatek, będą mieli do dyspozycji 700 milionów złotych dla mediów. Za 700 milionów złotych można w Polsce zrobić w mediach prawie wszystko. A to jest tylko 10 proc. tego, co mógłby kosztować ich podatek. Nie chodzi mi wcale o jakieś nielegalne działania banków, wystarczy, że będą futrować media ogłoszeniami. Jeśli redakcje będą im nieprzychylne, ogłoszenia się skończą, przecież są dobrowolne.

Dziennikarz, nawet jeżeli rozumie te mechanizmy i zależności, to i tak nie jest w stanie zaprotestować, bo właściciel medium skutecznie czuwa nad swoim interesem.

W mediach głównego nurtu mniej nawet chodzi o ogłoszenia rządowe. Czytałem ostatnio bardzo ciekawą rozmowę, w której specjaliści z branży reklamowej zwracali uwagę, że mediom głównego nurtu tak naprawdę chodzi o ogłoszenia, które publikują tam spółki skarbu państwa, bo nie jest ich co prawda dużo, ale wszystkie są bogate. KGHM, PGNiG, Orlen, PZU… Jak mówili, samo PZU rocznie przeznacza ok. 500 milionów złotych na działalność public relations. Nie tylko na ogłoszenia w mediach, ale w ogóle na akcje społeczne, w których te media też uczestniczą czerpiąc dodatkowo zyski co najmniej wizerunkowe. Mówimy o PZU, jeśli zaś do tego dodamy Orlen, PGNiG, polskie sieci energetyczne itd., to zrozumiemy, że utrata tego źródła dochodu dla mainstreamowych mediów to naprawdę sprawa być albo nie być. A więc one walczą o przetrwanie, które gwarantował im poprzedni kratokratyczny system. Nie walczą o demokrację, to dymna zasłona. Jak najszybsze obalenie rządu, który może zmienić strumień tych pieniędzy, to dla nich jest sprawa życiowa. Trzeba obalić nowy rząd z czysto biznesowego powodu.

To nie jest kwestia tylko ogłoszeń, ale również prenumerat, ponieważ niektóre czasopisma czy gazety są masowo prenumerowane przez spółki skarbu państwa i przez instytucje państwowe z urzędami, policją, sądami, prokuratorami włącznie. To, a nie sprzedaż w kioskach, tworzy tym redakcjom duże nakłady.

To wszystko pokazuje, do jakiego stopnia system kratokracji rozpanoszył się w Polsce przez ostatnie lata. Powstał system wzajemnego gwarantowania sobie istnienia i wzajemnego świadczenia usług, zamknięty obieg zależności – i nagle w systemie tym nastąpiła wyrwa demokratyczna.

Wyrwa demokratyczna albo można też powiedzieć pęknięcie olbrzymiego wrzodu kratokracji na ciele narodu. Wielu zalewa żółć sącząca się z tego wrzodu.

Pytanie, czy nie zarażą nas wszystkich jakąś sepsą… Kratokraci próbują i będą próbować zatruć cały nasz organizm. Nawiązują do bardzo złej tradycji Polski, do rokoszu w ramach państwa, czyli nie poddawania się prawu, stawiania siebie ponad prawem z punktu widzenia swego indywidualnego interesu. W tym oczywiście ci, którzy mówią, że Trybunał Konstytucyjny może nie stosować ustawy, bo się z nią nie zgadza. Przepraszam bardzo, to tak ma funkcjonować sąd? Wyobraźmy sobie, że ktoś idzie do sądu dochodzić swoich praw, a sędzia mu mówi: tak, ma pan rację, na podstawie tej ustawy pan powinien sprawę wygrać, ale ja tej ustawy nie uznaję, więc pana skażę. Czy nie jest to parodia sprawiedliwości? To byłby swoisty rokosz sądowy, rokosz trybunalski, sędziowie chcą teraz sami dobierać sobie ustawy, które uważają za obowiązujące lub nie. Osobiście mam bardzo negatywne doświadczenie z Trybunałem Konstytucyjnym, gdzie jako poseł złożyłem 2 skargi. Jedna rozprawa się odbyła, bo sprawa była prostsza, ale ta dużo ważniejsza, dotycząca europejskiego paktu fiskalnego, przez 3 lata nie została w ogóle rozpoznana. Ja w międzyczasie przeszedłem do pracy w Kancelarii Prezydenta, skończyłem kadencję poselską, w związku z czym nie ma już wnioskodawcy, więc rozumiem, że TK ten wniosek odeśle bez rozpoznania do Sejmu.

A to jest niezwykle ważna sprawa dla całego kraju. Paktowi fiskalnemu zarzuca się np. ograniczenie zasady suwerenności w zakresie prawa narodu polskiego do określania swoich interesów politycznych, a także – uwaga! – zmniejszenie zakresu kompetencji Trybunału Konstytucyjnego, co właśnie tylko PiS podnosił w 2013 r. W innych krajach, tych zarzucających nam niedostatek demokracji, rola tych trybunałów już dawno została ograniczona.

Być może jest tak, że od prawie 3 lat pakt fiskalny w Polsce jednak obowiązuje, a jeśli tak, to na pewno w niezgodzie z konstytucją.

Dalszy ciąg na następnej stronie

« poprzednia strona
12345
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych