Sosnowski: Ustawa o mediach narodowych pozostawia furtki dla polityki wstydu, poprawności politycznej i gender

fot. PAP/Paweł Supernak
fot. PAP/Paweł Supernak

Tu nasuwa się zasadnicze pytanie, ile płacą telewizji publicznej konkurencyjne stacje TVN (czyli nc+) i Polsat dysponujące własnymi platformami satelitarnymi, z których emitują programy TVP, co jest najsilniejszym magnesem doń przyciągającym. I czy w ogóle płacą? A może nawet jest tak, że to telewizja publiczna im dopłaca… Tam są pieniądze, z tamtych dekoderów trzeba ściągać opłaty. Drugie zasadnicze pytanie brzmi, co dzieje się z pieniędzmi z reklam nadawanych w TVP? Jak stosowane są cenniki, który dom mediowy (wszystkie większe są zagraniczne!) i dlaczego otrzymuje za nie potężne rabaty? Kto bierze sute prowizje, po co i w jakich sytuacjach stosowane są bartery? Kto przeprowadził kontrolę opłat za reklamy i zbadał stan ich ściągalności? Ile płaci np. Gazeta Wyborcza za notoryczne jej reklamowanie w godzinach najlepszej oglądalności poprzez występy wyraźnie podpisanych miejscem swej pracy redaktorów tej upadającej gazety? Pieniędzy należy szukać najpierw wokół siebie, na własnym podwórku i jeżeli okaże się, iż tam ich brakuje, dopiero wtedy sięgać do kieszeni obywateli.

Wróćmy jednak do głównej ustawy o mediach narodowych. Jej zasadnicza wykładnia ideowa znalazła swój wyraz w art. 3 i 4. Wyraz według mnie dramatycznie zły, enigmatyczny, odpowiedni natomiast dla każdego, kto będzie chciał się tą ustawą kiedyś posłużyć w celach, które będą na przeciwnym biegunie wobec celów obozu patriotycznego. Oto w punkcie drugim znajduje się następujące sformułowanie: „Misją publiczną narodowych instytucji radiofonii i telewizji jest pozyskiwanie i rozpowszechnianie rzetelnych informacji z kraju i z zagranicy, kultywowanie tradycji narodowej oraz wartości patriotycznych i humanistycznych, przyczynianie się do zaspokajania duchowych potrzeb słuchaczy i widzów, rozbudzanie i zaspokajanie ich wszechstronnych zainteresowań”. Pod tym spokojnie podpisze się i KOD, i Petru, i cała reszta. Cóż to bowiem znaczy „rzetelny”? To słowo powtarza się wielokroć w ustawie, a przecież każdy rozumie je inaczej. Dla „kodziarzy” np. rzetelną będzie mocno rozbudowana pozytywnie brzmiąca informacja, usytuowana na pierwszym miejscu, o ich manifestacji z udziałem 50 tys. ludzi przeciwko wynikom wolnych wyborów. Dla mnie zaś taka informacja jest drugoplanowa, a sprawa godna napiętnowania, bo podburza ludzi w celach czysto politycznych i wiem, bo widziałem na własne oczy, że w manifestacji brało udział tylko jakieś 5 tys. osób. Nikt mnie nie przekona, że to nie ja jestem rzetelny. Lecz „kodziarzy” też się nie przekona. A ponieważ od samych wyborów traktuje się ich tak, jakby to oni byli większością, będą zawzięcie trwać przy swoim. Wieloznaczne pojęcia, takie jak „rzetelny”, nie mogą niestety funkcjonować w akcie prawnym, bo inaczej rozumieją je ludzie uczciwi, a inaczej cwaniaki, których niestety mamy zatrzęsienie.

Czy zapisane w ustawie stwierdzenie, że należy „kultywować tradycję narodową” jest wystarczające? Absolutnie nie. Nawet „kultywowanie wartości patriotycznych” nie jest wystarczającym określeniem. Każdy ma w pamięci, jak za poprzedniego układu politycznego ewoluowały pojęcia i patriotyzmu, i tradycji narodowej. Historyk prezydent Komorowski skrócił tradycję w sposób absurdalny do ostatniego ćwierćwiecza, które nazwał złotym wiekiem, z pojęcia „częściowo wolne wybory” (czerwiec 1989 r.) wymazał słówko „częściowo” i to była dla niego owa tradycja. Patriotycznym stał się orzeł z czekolady, antypatriotycznym zaś i bezsensownym Powstanie Warszawskie. Tak więc pojęcia w ustawie muszą być dopracowane; skoro tradycja, to jedenastu równoważnych wieków, a jeśli patriotyzm, to czerwono-biały i bohaterski itd. Nie wolno zostawiać furtek dla interpretacji pojęć w duchu polityki wstydu. Czy np. na podstawie zaproponowanej nowej ustawy byłby ukarany szef telewizji publicznej, gdyby zakupił takie antypolskie draństwo, jak „Nasze matki, nasi ojcowie”? Niestety nie; decyzja takiego szefa mieściłaby się w interpretacji ustawy i to nie tylko w duchu omawianego tu art. 3. Co prawda w art. 9, pkt. 3 protestuje się przeciwko „wypaczaniu obrazu historii Polski”, ale jest to też nieprecyzyjne. Trudno nie pamiętać, że za poprzednich rządów politykę wstydu uprawiano właśnie w imię wprowadzania prawdy do dziejów Polski, w imię walki z wypaczeniami. Odwoływanie się zaś do „wartości humanistycznych” jest zabiegiem niebywale ryzykownym, obarczonym wieloznacznością najwyższego stopnia. Nurtów humanizmu jest chyba tyle, ilu humanistów. To wielki wór, z którego każdy wyciągnie coś dla siebie i może uznać za jedyne oraz niepodważalne. Obecnie humanizm świecki, a o takim jest mowa w ustawie, prawie zawsze wyklucza wiarę w Boga. Odnoszę wrażenie, iż twórcy ustawy pomylili humanizm z postawą humanitarną, czyli wrażliwością na potrzeby i niedole innych ludzi, ze sprawiedliwym traktowaniem ludzi.

Co znaczyć może „rozbudzanie i zaspokajanie wszechstronnych zainteresowań”? Wszystkich zainteresowań? Przecież to otwarcie drzwi dla ekstremalnych zachowań i żądań, ekstremalnych idei – to np. znakomita furtka dla genderystów. Czyżby faktycznie o to chodziło? Może, skoro w art. 9 punkt 6 wyjaśnia się, że do zadań państwowych instytucji medialnych należy także „sprzyjanie swobodnemu kształtowaniu się poglądów obywateli”. Nie ma granic tej swobody? Ustawa w każdym razie ich nie precyzuje. Rzecz jasna jestem za swobodą, ale nie taką, która doprowadza do anarchii i neguje podstawowe wartości oraz prawo naturalne.

Analogicznie jest z „popularyzowaniem różnych form obywatelskiej aktywności”. Cóż znaczą te „różne formy”? W bardzo wielu przypadkach oznaczają pozytywną aktywność, ale ustawa nie wyklucza w tym miejscu również działań negatywnych, społecznie szkodliwych.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

« poprzednia strona
12345
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych