Nie wiem, czy to objaw nieustannie nawracającej frustracji po wyborczych zmianach roku 2015, czy może po prostu od dawna skrywana pogarda do narodu, który tak naprawdę nigdy „nie dorósł do demokracji”. Pewnie w jakiejś części jedno i drugie. Jak państwo zapewne zaobserwowali, w ostatnich tygodniach trwa - i, niestety, stale rośnie - wielka fala pogardy wymierzona… no właśnie, w kogo?
Z jednej strony słyszymy bowiem o Polakach, którzy dali się kupić nowej władzy za 500+, wydali je na browary i wyjazd nad Bałtyk, gdzie oczywiście panoszą się, zajmują miejsce i załatwiają się na wydmy. Z drugiej zaś widać wielką obawę (na ile szczerą - o tym za chwilę) z powodu brutalizacji języka debaty publicznej, podobno rosnących postawach nacjonalistycznych (często wyimaginowanych i wyciągniętych gdzieś z marginesu) i ogólnym klimacie prawicowego odchylenia w narodzie. Wszystko podane w nieznośnie zmanierowanym, pełnym wyższości sosie, jakże charakterystycznym dla kilku tytułów i autorów.
Salon znów oburzony Polakami? Zdaniem redaktorów z „Polityki” jesteśmy chamami i „Januszami”!
Karierę w liberalno-lewicowych (przepraszam za to uproszczenie, ale niech już zostanie) mediach robi teza o „chamie”, który nie tylko dał władzę Kaczyńskiemu i spółce, ale został przez rządzących wywyższony i wpuszczony do poważnej debaty publicznej. Efektem takiego stanu rzeczy ma być coraz gorszy poziom dyskusji, koniec rzetelnych badań w nauce i historii, a gdzieś tam w perspektywie zemsta na elitach. Kto lubuje się w tekstach z pogranicza przypadków klinicznych, niech zerknie choćby na blogi w portalu Lisa i Machały.
W dziesiątkach artykułów i analiz nie ma niczego prawdziwego - poza pogardą, od której kipią wręcz wspomniane teksty. Troska o jakość języka i temperaturę debaty publicznej byłaby może i słuszna, gdyby nie to, że przez lata ci, którzy dziś załamują ręce, tolerowali sto razy gorsze hucpy. To nie kto inny jak „Wyborcza” z dumą ogłaszała, że „udał się im Palikot”, a ówczesna szefowa TVP Kultura (o, ironio) zachwycała się działalnością Dominika Tarasa pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Językowym wandalizmem byli glanowani wszyscy ci (włącznie z rodzinami ofiar), którzy mieli wątpliwości w sprawie 10/04. Usprawiedliwiane były najgorsze podłości, kłamstwa, chwyty poniżej pasa. Nikt tego nie zapomni, choć minęło kilka ładnych lat. Dziś diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. Paradne.
Do uderzania w PiS i Jarosława Kaczyńskiego sięgano po najgorsze grupy społeczne. Nie żadnych „kiboli” (którzy, nawiasem mówiąc, robią o wiele więcej dobrego niż wielu się wydaje), ale naćpaną hołotę oddającą mocz na znicze i „młodych wykształconych” zabierających babciom dowody osobiste. Gdy trzeba było, bohaterem stał się nawet bezdomny rzucający mięsem do prezydenta. Nikt z dzisiaj zatroskanych o poziom debaty nie ma moralnego prawa, by zestawiać wcześniej wspomnianych z ludźmi, którzy w tym roku czasem po raz pierwszy w życiu pojechali na wakacje nad Bałtyk. Bo wreszcie ich było stać.
Wystarczy wystawić zadufane czerepy z Wilanowa i zadymionych redakcji, podnieść się od sojowego latte, żeby ich zobaczyć. Normalnych, ciężko zarabiających na chleb Polaków, którym zresztą zazwyczaj polityka ani w głowie. Dziś - ręczę, że wbrew sobie - ustawiani są w roli politycznych przeciwników i zwolenników prawicy. To nie są żadni prawicowcy, Kaczyńskiego intuicyjnie nawet nie lubią, ale skoro tak ich ustawiacie, to się nimi staną przy urnach wyborczych. Na życzenie mądrych głów z „Newsweeka” i „Polityki”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nie wiem, czy to objaw nieustannie nawracającej frustracji po wyborczych zmianach roku 2015, czy może po prostu od dawna skrywana pogarda do narodu, który tak naprawdę nigdy „nie dorósł do demokracji”. Pewnie w jakiejś części jedno i drugie. Jak państwo zapewne zaobserwowali, w ostatnich tygodniach trwa - i, niestety, stale rośnie - wielka fala pogardy wymierzona… no właśnie, w kogo?
Z jednej strony słyszymy bowiem o Polakach, którzy dali się kupić nowej władzy za 500+, wydali je na browary i wyjazd nad Bałtyk, gdzie oczywiście panoszą się, zajmują miejsce i załatwiają się na wydmy. Z drugiej zaś widać wielką obawę (na ile szczerą - o tym za chwilę) z powodu brutalizacji języka debaty publicznej, podobno rosnących postawach nacjonalistycznych (często wyimaginowanych i wyciągniętych gdzieś z marginesu) i ogólnym klimacie prawicowego odchylenia w narodzie. Wszystko podane w nieznośnie zmanierowanym, pełnym wyższości sosie, jakże charakterystycznym dla kilku tytułów i autorów.
Salon znów oburzony Polakami? Zdaniem redaktorów z „Polityki” jesteśmy chamami i „Januszami”!
Karierę w liberalno-lewicowych (przepraszam za to uproszczenie, ale niech już zostanie) mediach robi teza o „chamie”, który nie tylko dał władzę Kaczyńskiemu i spółce, ale został przez rządzących wywyższony i wpuszczony do poważnej debaty publicznej. Efektem takiego stanu rzeczy ma być coraz gorszy poziom dyskusji, koniec rzetelnych badań w nauce i historii, a gdzieś tam w perspektywie zemsta na elitach. Kto lubuje się w tekstach z pogranicza przypadków klinicznych, niech zerknie choćby na blogi w portalu Lisa i Machały.
W dziesiątkach artykułów i analiz nie ma niczego prawdziwego - poza pogardą, od której kipią wręcz wspomniane teksty. Troska o jakość języka i temperaturę debaty publicznej byłaby może i słuszna, gdyby nie to, że przez lata ci, którzy dziś załamują ręce, tolerowali sto razy gorsze hucpy. To nie kto inny jak „Wyborcza” z dumą ogłaszała, że „udał się im Palikot”, a ówczesna szefowa TVP Kultura (o, ironio) zachwycała się działalnością Dominika Tarasa pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Językowym wandalizmem byli glanowani wszyscy ci (włącznie z rodzinami ofiar), którzy mieli wątpliwości w sprawie 10/04. Usprawiedliwiane były najgorsze podłości, kłamstwa, chwyty poniżej pasa. Nikt tego nie zapomni, choć minęło kilka ładnych lat. Dziś diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. Paradne.
Do uderzania w PiS i Jarosława Kaczyńskiego sięgano po najgorsze grupy społeczne. Nie żadnych „kiboli” (którzy, nawiasem mówiąc, robią o wiele więcej dobrego niż wielu się wydaje), ale naćpaną hołotę oddającą mocz na znicze i „młodych wykształconych” zabierających babciom dowody osobiste. Gdy trzeba było, bohaterem stał się nawet bezdomny rzucający mięsem do prezydenta. Nikt z dzisiaj zatroskanych o poziom debaty nie ma moralnego prawa, by zestawiać wcześniej wspomnianych z ludźmi, którzy w tym roku czasem po raz pierwszy w życiu pojechali na wakacje nad Bałtyk. Bo wreszcie ich było stać.
Wystarczy wystawić zadufane czerepy z Wilanowa i zadymionych redakcji, podnieść się od sojowego latte, żeby ich zobaczyć. Normalnych, ciężko zarabiających na chleb Polaków, którym zresztą zazwyczaj polityka ani w głowie. Dziś - ręczę, że wbrew sobie - ustawiani są w roli politycznych przeciwników i zwolenników prawicy. To nie są żadni prawicowcy, Kaczyńskiego intuicyjnie nawet nie lubią, ale skoro tak ich ustawiacie, to się nimi staną przy urnach wyborczych. Na życzenie mądrych głów z „Newsweeka” i „Polityki”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/305301-wole-z-chamem-znad-baltyku-zgubic-niz-z-takimi-elitami-znalezc-niczego-nie-zrozumieliscie-z-porazki-iii-rp-i-niczego-nie-zrozumiecie?strona=1