„Bo cuda zdarzają się każdego dnia”. Te opowieści po prostu dają nadzieję. Polecamy książkę Doroty Łosiewicz

fot. Marta Dzbeńska - Karpińska
fot. Marta Dzbeńska - Karpińska

Cuda nasze powszednie” zaczęłam pisać, gdy okazało się, że po raz czwarty zostanę mamą. To co spotkało mnie na początku ciąży, pchnęło mnie do tego, by zebrać historie ludzi, którzy doświadczyli w życiu bożej interwencji i zgodzili się o tym opowiedzieć.

I nie chodziło mi o cuda, które badały już komisje kościelne, nie o historie, które stały się przyczynkiem do uznania kogoś za błogosławionego lub świętego. Chciałam zebrać świadectwa o działaniu Boga w życiu normalnych ludzi. Historie, które dzieją się każdego dnia w wielu miejscach na ziemi, z dala od kamer i obiektywów.

I tak powstała książka o sprawach po ludzku niemożliwych, które mogą przydarzyć się każdemu. Nagłe uwolnienia z nałogów, poczęcia, do których miało nigdy nie dojść, niespodziewane uzdrowienia i dzieci, które urodziły się zdrowe, choć lekarze zapowiadali, że będą potworami. Ta książka po prostu daje nadzieję.

Podczas pracy nad książką nie spodziewałam się jednak, że życie napisze dla mnie i mojej rodziny niespodziewany epilog, który pozwoli mi stać się bohaterką własnej książki.

Dorota Łosiewicz

Fragment rozdziału „Ślad na sercu”

(…)Cztery ciąże (w tym bliźniacza) i porody Ani przebiegały wręcz podręcznikowo, bez żadnych powikłań. Może z wyjątkiem cesarskiego cięcia za czwartym razem. Jednak pojawienie się na świecie malutkiego Jasia przyniosło ze sobą cały wór komplikacji i problemów. (…)

Najmłodszy z całej szóstki rodzeństwa przyszedł na świat szybko i nieoczekiwanie.(…)

Spokój, który budowali lekarze, prysł nagle jak bańka mydlana. Poważne komplikacje zaczęły się z niedzieli na poniedziałek, tydzień po porodzie, gdy Marek z chłopcami zakończyli urlop i zdecydowali się wrócić do Radomia. Ania została z Jasiem w szpitalu.

— Pani Włodarczyk proszona jest na OIOM – zabrzmiały złowieszczo słowa pielęgniarki, która wywołała Anię z sali. Kobieta, idąc w kierunku oddziału intensywnej terapii, czuła, że nie jest dobrze. Gdy dotarła na miejsce, Jaś był już ochrzczony, a jego stan krytyczny. Po prostu przestawał oddychać, nie współpracował z respiratorem, a uporczywa resuscytacja nie przynosiła efektu. Zajmująca się nim pani doktor powiedziała w końcu, że trzeba będzie resuscytacji zaprzestać i Jaś albo sobie poradzi, albo nie.

— Rozumiem – tylko tyle była w stanie odpowiedzieć oszołomiona i zmęczona wielogodzinnym czuwaniem na OIOM-ie Ania.

Na szczęście Jaś zaczął oddychać. Lekarze nie mieli jednak pojęcia, co doprowadziło do nagłego pogorszenia jego stanu. Dopiero rano, po kolejnych badaniach, okazało się, że chodzi o problemy kardiologiczne.

— Powiedziano mi, że Jaś ma płyn nieznanego pochodzenia w jamie osierdzia, serce jest powiększone i konieczne jest przewiezienie nas do kliniki w Białymstoku – wspomina Ania.

ciąg dalszy na następnej stronie ==>

1234
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.