Czy premier z okresu Polski Ludowej, Piotr Jaroszewicz, wszedł w posiadanie archiwów III Rzeszy dokumentujących udział państw Europy Zachodniej oraz polityków i społeczeństw europejskich w eksterminacji Żydów? Warto przypomnieć kulisy jego śmierci w ferworze zarzutów stawianych wobec Polski: o antysemityzm
Jednym z głównych motywów zabójstwa byłego PRL-owskiego premiera, Piotra Jaroszewicza oraz jego żony Alicji Solskiej, mógł być zamiar przejęcia ważnych hitlerowskich archiwów, na które komunistyczny dygnitarz natrafił w czasie II wojny światowej, jako żołnierz Ludowego Wojska Polskiego. Dokumenty prawdopodobnie skrywały tajemnice kolaboracji polityków z różnych państw Zachodniej Europy z III Rzeszą, m.in. w sprawie Holokaustu.
W 2017 roku wznowiono śledztwo w głośnej sprawie morderstwa Jarosiewiczów. Tymczasem już 10 lat wcześniej Biuro Wywiadu Kryminalnego Komendy Głównej Policji sformułowało hipotezę, iż tłem zabójstwa były wydarzenia z okresu II wojny światowej, kiedy były premier z epoki Gierka (1970-1980), wszedł w posiadanie tajnych archiwów Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. Jest wielce prawdopodobne, iż dokumenty te zawierały dokładne dane na temat Holokaustu, a także nazwiska polityków z rożnych państw europejskich kolaborujących z Niemcami. Jeden z tropów prowadzi do Francji, na terenie której podczas wojny funkcjonowało, marionetkowe wobec Niemiec francuskie państwo Vichy, wyróżniające się szczególną aktywnością w sferze prześladowań Żydów. Piotr Jaroszewicz całe życie się czegoś bał, nieodłącznie trzymał przy sobie broń. Odnalezione archiwa jeszcze do dziś, niezależnie od upływu czasu, dla wielu wpływowych kręgów politycznych w Europie mogą stanowić zagrożenie, z uwagi na afiliacje rodzinne i procesy politycznej sukcesji. W czołowych państwach europejskich długo po zakończeniu II wojny światowej, ważne role odgrywali politycy legitymujący się bezpośrednio faszystowską (nie wspominając o komunistycznej) przeszłością. W Polsce faszyzm zawsze był marginesem.
Góralska ciupaga
Wg ustaleń policji, małżeństwo Jaroszewiczów zostało zamordowane w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Ciała ofiar znalazł syn, Jan Jarosiewicz, ok. godz. 23.00 następnego wieczora. Zdeprymowała go okoliczność, iż rodzice przez cały dzień nie odbierali telefonu. On też jako jedyny, oprócz małżeństwa, posiadał klucze do domu w podwarszawskim Aninie, znajdującym się przy ul. Zorzy 19.
Piotr Jaroszewicz miał jeszcze jednego syna z pierwszego związku, Andrzeja, znanego kierowcę rajdowego. Ten jednak nie posiadał kluczy do mieszkania ojca; był skonfliktowany z jego żoną, Alicją Solską, również zamordowaną feralnej nocy. Jeden z przypadkowych świadków widział, jak rankiem 1 września z wilii Jaroszewiczów wychodziły trzy osoby, w tym jedna kobieta. Wiele wskazuje na to, iż byli to prawdopodobni kilerzy.
Przestępcy jakimś sposobem weszli do domu, mimo braku śladów włamania i odurzyli nieznaną substancją groźnego psa, który na nich nie reagował. Jedna z hipotez mówi, iż wdrapali się po okalających willę winoroślach, a następnie dostali się do środka budynku przez uchylone okno. W każdym razie, wszystko poszło im gładko, jak z płatka, najprawdopodobniej wcześniej dobrze poznali drogę napadu. Wiedzieli którędy najłatwiej się poruszać. Znali obejścia.
Oględziny zwłok świadczyły, iż były premier był przed śmiercią mocno torturowany. Związano go i przybito mu stopy gwoździami do podłogi. Był uderzany rzemieniem i góralską ciupagą, przy pomocy której, ostatecznie, zadzierzgnięto pasek na jego szyi.
Piotr Jaroszewicz umarł w strasznych mękach. Jego żona została zabita strzałem w tył głowy z pistoletu marki sztucer, należącego do męża. Wcześniej była również związana i maltretowana.
Tortury wskazują, iż przestępcy przyszli po jakieś ważne dokumenty. Jaroszewicz pewnie nie opierałby się długo, gdyby chodziło o pieniądze. Z nierabunkowym motywem włamania koresponduje okoliczność, iż pomieszczenia wilii nie nosiły znamion spontanicznego, chaotycznego plądrowania, typowego dla kradzieży. Nie zginęły z domu żadne kosztowne rzeczy, w postaci książeczek czekowych, cennych obrazów oraz wartościowej kolekcji znaczków, czy drogiej biżuterii.
Najprawdopodobniej włamywacze przyszli po coś konkretnego, o czym wcześniej z góry wiedzieli. Z rzeczy materialnych z domu zniknęło jedynie kilka tysięcy dolarów pożyczki, którą młodszy syn Jan oddał na kilka dni przed momentem zabójstwa. Czy jednak rzeczywiście amerykańska waluta stała się łupem napastników, czy Jaroszewiczowie gdzieś ją schowali lub upłynnili, czy też znalazł i zabrał ją ktoś inny, tego na sto procent nie wiadomo. Przestępcy mogli zagarnąć dużo więcej wartościowych przedmiotów. Dlaczego nie wzięli ze sobą biżuterii ani też cennych znaczków, obrazów, czy książeczek czekowych?
Duch tamtych czasów
Syn Piotra Jaroszewicza, Jan, w chwili zgłaszania zawiadomienia o śmierci ojca na policję, zachowywał się, jak na tego rodzaju traumatyczny przypadek, niestandardowo. Nie zdradzał silnych emocji, które powinny towarzyszyć głębokiemu osobistemu przeżyciu. Informację o znalezieniu zwłok byłego premiera odebrał kilkadziesiąt minut po północy, 2 września 1992 roku, pełniący wówczas dyżur na komisariacie policji w Aninie, starszy sierżant, Dariusz Wożniak. Zachowanie powiadamiającego o zdarzeniu, Jana Jaroszewicza, opisał w notatce w następujący sposób: „Był spokojny i nie widać było śladów specjalnego zdenerwowania”.
Z drugiej strony, paradoksalnie być może tego rodzaju postawa była właśnie standardowa. Psychologowie przy okazji zaistnienia sytuacji o takim charakterze, zwracają uwagę na fakt, iż bliscy osób zmarłych w nagłych, gwałtownych okolicznościach, lub zamordowanych, potrzebują czasu, aby uwierzyć w to co się stało: ochłonąć. Myśl o śmierci krewnych nie zawsze dociera do nich od razu albo też nie demonstrują emocji na zewnątrz.
Policja już na początku popełniła wiele błędów. Mimo, iż doszło do zabójstwa byłego premiera, zlekceważono, a nawet zdeprecjonowano rangę tego wydarzenia. Determinowała to logika tamtych czasów: początek lat 90. XX wieku, czyli krótko po obaleniu komunizmu i rozpoczęciu okresu transformacji systemowej; surowa ocena dawnego ustroju. Prowadzenie śledztwa w sprawie zabójstwa komunistycznego dygnitarza nie należało wówczas do najbardziej preferowanych czy gloryfikowanych zajęć.
Czynności realizowano z dużą niefrasobliwością i nieprofesjonalnie: nie sporządzono dokładnej analizy zamka do drzwi, ani też nie dokonano szczegółowych oględzin terenu wokół wilii, dopuszczono się wielu błędów w zakresie zabezpieczenia śladów, które tracono albo też poprzez obecność zbyt wielu osób na miejscu zdarzenia, dopuszczono do tworzenia nowych. O stosunku organów ścigania do sprawy najlepiej świadczy fakt, iż procedura zabezpieczania śladów odbywała się bez bezpośredniego udziału prokuratora. A jak wiadomo w kryminalistyce obowiązuje jedna, fundamentalna, kluczowa zasada: o powodzeniu śledztwa decyduje jego pierwsze 48 godzin.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Czy premier z okresu Polski Ludowej, Piotr Jaroszewicz, wszedł w posiadanie archiwów III Rzeszy dokumentujących udział państw Europy Zachodniej oraz polityków i społeczeństw europejskich w eksterminacji Żydów? Warto przypomnieć kulisy jego śmierci w ferworze zarzutów stawianych wobec Polski: o antysemityzm
Jednym z głównych motywów zabójstwa byłego PRL-owskiego premiera, Piotra Jaroszewicza oraz jego żony Alicji Solskiej, mógł być zamiar przejęcia ważnych hitlerowskich archiwów, na które komunistyczny dygnitarz natrafił w czasie II wojny światowej, jako żołnierz Ludowego Wojska Polskiego. Dokumenty prawdopodobnie skrywały tajemnice kolaboracji polityków z różnych państw Zachodniej Europy z III Rzeszą, m.in. w sprawie Holokaustu.
W 2017 roku wznowiono śledztwo w głośnej sprawie morderstwa Jarosiewiczów. Tymczasem już 10 lat wcześniej Biuro Wywiadu Kryminalnego Komendy Głównej Policji sformułowało hipotezę, iż tłem zabójstwa były wydarzenia z okresu II wojny światowej, kiedy były premier z epoki Gierka (1970-1980), wszedł w posiadanie tajnych archiwów Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. Jest wielce prawdopodobne, iż dokumenty te zawierały dokładne dane na temat Holokaustu, a także nazwiska polityków z rożnych państw europejskich kolaborujących z Niemcami. Jeden z tropów prowadzi do Francji, na terenie której podczas wojny funkcjonowało, marionetkowe wobec Niemiec francuskie państwo Vichy, wyróżniające się szczególną aktywnością w sferze prześladowań Żydów. Piotr Jaroszewicz całe życie się czegoś bał, nieodłącznie trzymał przy sobie broń. Odnalezione archiwa jeszcze do dziś, niezależnie od upływu czasu, dla wielu wpływowych kręgów politycznych w Europie mogą stanowić zagrożenie, z uwagi na afiliacje rodzinne i procesy politycznej sukcesji. W czołowych państwach europejskich długo po zakończeniu II wojny światowej, ważne role odgrywali politycy legitymujący się bezpośrednio faszystowską (nie wspominając o komunistycznej) przeszłością. W Polsce faszyzm zawsze był marginesem.
Góralska ciupaga
Wg ustaleń policji, małżeństwo Jaroszewiczów zostało zamordowane w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Ciała ofiar znalazł syn, Jan Jarosiewicz, ok. godz. 23.00 następnego wieczora. Zdeprymowała go okoliczność, iż rodzice przez cały dzień nie odbierali telefonu. On też jako jedyny, oprócz małżeństwa, posiadał klucze do domu w podwarszawskim Aninie, znajdującym się przy ul. Zorzy 19.
Piotr Jaroszewicz miał jeszcze jednego syna z pierwszego związku, Andrzeja, znanego kierowcę rajdowego. Ten jednak nie posiadał kluczy do mieszkania ojca; był skonfliktowany z jego żoną, Alicją Solską, również zamordowaną feralnej nocy. Jeden z przypadkowych świadków widział, jak rankiem 1 września z wilii Jaroszewiczów wychodziły trzy osoby, w tym jedna kobieta. Wiele wskazuje na to, iż byli to prawdopodobni kilerzy.
Przestępcy jakimś sposobem weszli do domu, mimo braku śladów włamania i odurzyli nieznaną substancją groźnego psa, który na nich nie reagował. Jedna z hipotez mówi, iż wdrapali się po okalających willę winoroślach, a następnie dostali się do środka budynku przez uchylone okno. W każdym razie, wszystko poszło im gładko, jak z płatka, najprawdopodobniej wcześniej dobrze poznali drogę napadu. Wiedzieli którędy najłatwiej się poruszać. Znali obejścia.
Oględziny zwłok świadczyły, iż były premier był przed śmiercią mocno torturowany. Związano go i przybito mu stopy gwoździami do podłogi. Był uderzany rzemieniem i góralską ciupagą, przy pomocy której, ostatecznie, zadzierzgnięto pasek na jego szyi.
Piotr Jaroszewicz umarł w strasznych mękach. Jego żona została zabita strzałem w tył głowy z pistoletu marki sztucer, należącego do męża. Wcześniej była również związana i maltretowana.
Tortury wskazują, iż przestępcy przyszli po jakieś ważne dokumenty. Jaroszewicz pewnie nie opierałby się długo, gdyby chodziło o pieniądze. Z nierabunkowym motywem włamania koresponduje okoliczność, iż pomieszczenia wilii nie nosiły znamion spontanicznego, chaotycznego plądrowania, typowego dla kradzieży. Nie zginęły z domu żadne kosztowne rzeczy, w postaci książeczek czekowych, cennych obrazów oraz wartościowej kolekcji znaczków, czy drogiej biżuterii.
Najprawdopodobniej włamywacze przyszli po coś konkretnego, o czym wcześniej z góry wiedzieli. Z rzeczy materialnych z domu zniknęło jedynie kilka tysięcy dolarów pożyczki, którą młodszy syn Jan oddał na kilka dni przed momentem zabójstwa. Czy jednak rzeczywiście amerykańska waluta stała się łupem napastników, czy Jaroszewiczowie gdzieś ją schowali lub upłynnili, czy też znalazł i zabrał ją ktoś inny, tego na sto procent nie wiadomo. Przestępcy mogli zagarnąć dużo więcej wartościowych przedmiotów. Dlaczego nie wzięli ze sobą biżuterii ani też cennych znaczków, obrazów, czy książeczek czekowych?
Duch tamtych czasów
Syn Piotra Jaroszewicza, Jan, w chwili zgłaszania zawiadomienia o śmierci ojca na policję, zachowywał się, jak na tego rodzaju traumatyczny przypadek, niestandardowo. Nie zdradzał silnych emocji, które powinny towarzyszyć głębokiemu osobistemu przeżyciu. Informację o znalezieniu zwłok byłego premiera odebrał kilkadziesiąt minut po północy, 2 września 1992 roku, pełniący wówczas dyżur na komisariacie policji w Aninie, starszy sierżant, Dariusz Wożniak. Zachowanie powiadamiającego o zdarzeniu, Jana Jaroszewicza, opisał w notatce w następujący sposób: „Był spokojny i nie widać było śladów specjalnego zdenerwowania”.
Z drugiej strony, paradoksalnie być może tego rodzaju postawa była właśnie standardowa. Psychologowie przy okazji zaistnienia sytuacji o takim charakterze, zwracają uwagę na fakt, iż bliscy osób zmarłych w nagłych, gwałtownych okolicznościach, lub zamordowanych, potrzebują czasu, aby uwierzyć w to co się stało: ochłonąć. Myśl o śmierci krewnych nie zawsze dociera do nich od razu albo też nie demonstrują emocji na zewnątrz.
Policja już na początku popełniła wiele błędów. Mimo, iż doszło do zabójstwa byłego premiera, zlekceważono, a nawet zdeprecjonowano rangę tego wydarzenia. Determinowała to logika tamtych czasów: początek lat 90. XX wieku, czyli krótko po obaleniu komunizmu i rozpoczęciu okresu transformacji systemowej; surowa ocena dawnego ustroju. Prowadzenie śledztwa w sprawie zabójstwa komunistycznego dygnitarza nie należało wówczas do najbardziej preferowanych czy gloryfikowanych zajęć.
Czynności realizowano z dużą niefrasobliwością i nieprofesjonalnie: nie sporządzono dokładnej analizy zamka do drzwi, ani też nie dokonano szczegółowych oględzin terenu wokół wilii, dopuszczono się wielu błędów w zakresie zabezpieczenia śladów, które tracono albo też poprzez obecność zbyt wielu osób na miejscu zdarzenia, dopuszczono do tworzenia nowych. O stosunku organów ścigania do sprawy najlepiej świadczy fakt, iż procedura zabezpieczania śladów odbywała się bez bezpośredniego udziału prokuratora. A jak wiadomo w kryminalistyce obowiązuje jedna, fundamentalna, kluczowa zasada: o powodzeniu śledztwa decyduje jego pierwsze 48 godzin.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/383125-tajemnica-jaroszewicza