Subtelna różnica
Wybrano rabunkową wersję wytłumaczenia morderstwa Jaroszewiczów, choć śledczy szeroko rozpatrywali również wątek rodzinny. Było bowiem tajemnicą poliszynela, iż synowe byłego premiera – Andrzej i Jan – najdelikatniej mówiąc, nie przepadali za sobą. Andrzej, wzięty kierowca rajdowy, pochodził z pierwszego małżeństwa Piotra Jaroszewicza z Oksaną, natomiast Jan z drugiego, ze znaną dziennikarką Trybuny Ludu, Alicją Solską, która ponadto posiadała jeszcze dwoje dzieci ze wcześniejszego małżeństwa.
Jak twierdzą wtajemniczeni, Alicja Solska nienawidziła Andrzeja Jaroszewicza, nie cierpiała jego obecności w domu i chciała go wyeliminować z rodziny.
Do pozornego przełomu w śledztwie doszło, gdy policja połączyła zabójstwo Jaroszewiczów z włamaniami dokonywanymi w zbliżonym okresie na terenie i w okolicach Anina. Ustalono wówczas, iż istnieje sekwencja napadów posiadająca tożsame lub podobne cechy. Na podstawie powziętej w ten sposób analizy wytypowano grupę domniemanych zabójców małżeństwa Jaroszewiczów, mieli ją stanowić cztery osoby z Mińska Mazowieckiego: herszt bandy Krzysztof R., pseudonim „Faszysta”; Jan K. – „Krzaczek”; Wacław K. – „Niuniek”; oraz Jan S. – „Sztywny”.
Dodatkowo rzekomych zabójców obciążyła jeszcze konkubina „Faszysty”, Jadwiga K., która zeznała, iż jej partner wraz z „Niuńkiem” planowali włamanie do wilii Jaroszewiczów, omawiając w tej sprawie różnego rodzaju szczegóły. Jednak wiarygodność kobiety od początku śledczy oceniali dość ambiwalentnie.
Koronnym dowodem w sprawie miał okazać się fiński nóż, który Piotr Jaroszewicz otrzymał w prezencie od prezydenta Finlandii. Był to charakterystyczny, łatwy do rozpoznania przedmiot. W czasach PRL tylko 17. tego typu noży trafiło do Polski. Dokładnie takich samych.
Gdy prowadzono czynności śledcze, na jednym z okazań, Andrzej Jaroszewicz rozpoznał identyczny nóż znaleziony w mieszkaniu jednego z domniemanych morderców, Jana K., pseudonim „Krzaczek”. Jak wymaga policyjna rutyna dowód pokazano mu w zestawieniu z innymi nożami. Andrzej Jaroszewicz miał wówczas powiedzieć, że nóż jest taki sam, który widział u swojego ojca: „Dałbym sobie głowę uciąć, że nóż leżący jak piąty od lewej, w pierwszym rzędzie, widziałem u mojego ojca” – tłumaczył śledczym starszy syn byłego premiera.
Sprawa wydawała się prosta, a dowody mocne. W kwietniu 1994 podejrzanym postawiono zarzuty włamania oraz morderstwa. Miesiąc później ruszył proces karny. Nieoczekiwanie materiał dowodowy, który zebrano przeciwko oskarżonym posypał się niczym zamek z piasku. Kluczowym, koronnym dowodem przemawiającym na rzecz winy oskarżonych miał być fiński nóż znaleziony w domu jednego z włamywaczy, „Krzaczka”, który następnie rozpoznał Andrzej Jaroszewicz. Niestety w tym zakresie zeznania świadka okazały się nieścisłe: na policji zeznał, że to ten sam przedmiot, zaś w sądzie, że taki sam. Różnica niby niewielka, subtelna, w potocznej mowie prawie nie do zauważenia, ale w prawniczym języku procesowym, niezwykle istotna. Zeznając pod odpowiedzialnością karną w czasie procesu nie mógł powiedzieć, iż był to nóż, który widział w domu swojego ojca, gdyż nie dokonywał definiowania cech indywidualnych czy osobliwych, w postaci jakichś porysowań czy innych znaków szczególnych, a jedynie gatunkowe, związane z marką. Takich noży trafiło do Polski 17 i zawsze istniało prawdopodobieństwo, że jeden z nich znalazł się, czy to na zasadzie oficjalnego zakupu, czy obrotu czarnorynkowego, czy też kradzieży, w posiadaniu oskarżonego Jana K.
Adwokaci podsądnych natychmiast wykorzystali ten dysonans. W ten sposób koronny dowód przerodził się w działającą na rzecz fundamentalnej prawniczej dewizy – „In dubio pro reo” – wątpliwość, którą należało zgodnie z doktryną prawa zinterpretować na korzyść oskarżonych. W międzyczasie upadł drugi dowód uzyskany w fazie śledztwa z zeznań Jadwigi K. Konkubina Krzysztofa R. („Faszysty”) nie potwierdziła w sądzie swojej wcześniejszej wersji, twierdząc, iż policja w postępowaniu przygotowawczym dopuściła się manipulacji jej zeznaniami.
Tak oto, ostatecznie w 2000 roku, cała czwórka oskarżonych została uniewinniona. Państwo polskie, podobnie jak niedawno znanemu gangsterowi Ryszardowi B., musiało im wypłacić po 50 tyś odszkodowań.
Damski trop
Kto w takim razie napadł na dom Jaroszewiczów i w bestialski wręcz sposób, po okrutnych torturach, zabił starsze małżeństwo byłych komunistycznych tuzów? Jaki cel przyświecał zabójcom? Po co przyszli do wilii w Aninie?
Wariant włamania oraz zabójstwa dla rabunku dokonany przez bandę z Mińska Mazowieckiego od początku nie trzymał się kupy, miał poważne luki, a przede wszystkim nie porządkował całej wiedzy, którą udało się zebrać w sprawie morderstwa. Do hipotezy rabunkowej nie pasowało zachowanie przestępców i ich poczynania kreowane w domu Jaroszewiczów: ślady splądrowania nosił jedynie gabinet byłego premiera, w którym przechowywano dokumenty, zabójcy przeglądali jego notatki, nie tknęli jednak sejfu, i nie zabrali cennych obrazów, kolekcji monet, książeczek czekowych, wartościowych znaczków, oraz biżuterii. Jedna z rąk Jaroszewicza nie była związana, pozostawiono ją swobodną, być może w celu wskazania miejsca przechowywania jakiejś ważnej rzeczy lub podpisania jakichś dokumentów. Ustalono, iż przed śmiercią podawano mu w kubku picie.
Policyjne śledztwo skoncentrowało się na czterech mężczyznach z Mińska Mazowieckiego, tymczasem jeden ze świadków zeznał już na wstępnym etapie śledztwa, iż rano 1 września zobaczył, jak z wilii Jaroszewiczów przy ulicy Zorzy 19 wychodziło trzech mężczyzn i jedna kobieta. Prawdopodobnie ten świadek widział prawdziwych morderców. Wątek obecności kobiety podczas napadu nie pasował do schematu śledczego mówiącego, iż zabójstwa dokonali włamywacze z Mińska Mazowieckiego (kobiety wśród nich nie było). Jednak tę okoliczność policyjni dochodzeniowcy całkowicie zarzucili. W sprawie pozostawało wiele znaków zapytania oraz tajemniczych, niewyjaśnionych okoliczności.
Sekret trzech
W pewnym momencie kulisami zabójstwa Piotra Jaroszewicza zajął się dokumentalista Jerzy Rostkowski. Wpadł on na trop dwóch kolejnych morderstw z lat 90. XX wieku: Tadeusza Stecia i gen. Jerzego Fonkowicza. Okazało się, że istnieje związek pomiędzy śmiercią wszystkich trzech mężczyzn, są elementy, które łączą ich nienaturalne zejście ze świata żywych. Po pierwsze, każdemu z tych przypadków towarzyszyły podobne okoliczności zabójstwa, które można określić jako wyjątkowo okrutne, brutalne, bestialskie; i Jaroszewicz, i Steć, i Fonkowicz zginęli w męczarniach po długotrwałych torturach, byli w podobny sposób bici i maltretowani, przed śmiercią przeżyli gehennę, przestępcy działali w bardzo zbliżony bezwzględny, bezpardonowy, bezlitosny sposób (Jaroszewiczowi przybito gwoździami stopy do podłogi, Steć został zamordowany w rezultacie uderzeń młotkiem murarskim); we wszystkich tych razach badano szczegółowo wątek rabunkowy, jednak w jakichkolwiek sposób on się nie potwierdził.
Ale jeszcze bardziej tajemnicza jest druga okoliczność łącząca przypadki trzech zabójstw. To może być ten czynnik, który stanowi sedno sprawy: swoiste iunctim.
W czerwcu 1948 roku, już po klęsce Hitlera, Jaroszewicz, Steć, i Fonkowicz mieli natrafić na tajne niemieckie archiwa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy („Gestapo” i „Kripo”). Było to tysiące teczek o unikalnej, bezcennej z historycznego i politycznego punktu widzenia wartości. Wśród nich znajdowały się akta tajnych niemieckich służb, dokumenty osobiste, listy, notatki, raporty, analizy, mapy, plany operacyjne, a także bardzo istotne materiały francuskiego wywiadu oraz paryskiej placówki Geheime Staatspolizei („Gestapo”); nie wykluczone, iż znajdowały się tam również dane wywiadowcze dotyczące państw oraz obywateli Europy Zachodniej, w tym także akta z terenu Austrii, Bułgarii, Węgier, Belgii, Holandii, dzisiejszego Luksemburga, i innych krajów.
Jest wielce prawdopodobne, iż jedną z najistotniejszych części odkrytych materiałów stanowiły dokumenty zawierające informacje na temat Holokaustu oraz kolaboracji w tym zakresie z Niemcami hitlerowskimi – polityków, obywateli, jak również wpływowych osobistości i znanych rodzin z terenu państw Zachodniej Europy. Mogły to być dowody na ogromną kolaborację zachodnich (w tym zwłaszcza francuskich) polityków i ważnych osób z Niemcami, w postaci listów denuncjatorskich, notatek spisywanych przez funkcjonariuszy faszystowskiego aparatu bezpieczeństwa, odręcznie sporządzanych raportów, protokołów z przesłuchań, itp.
Tajne archiwum znajdowało się na terenie monumentalnego, barokowego zamku w Radomierzycach w województwie dolnośląskim, ufundowanego w XVIII wieku przez Joachima Zygmunta von Ziegler-Klipphausen. Pod koniec drugiej wojny światowej, świadomi nieuchronnej klęski Niemcy, właśnie tam wywozili swoje najcenniejsze – super tajne – dokumenty, aby zapobiec możliwości dostania się ich w ręce amerykańskiego, brytyjskiego, czy rosyjskiego wywiadu. W czerwcu 1945 roku, po wyzwoleniu Radomierzyc z okupacji niemieckiej, do miejscowości przybyła inspekcja wojskowa oraz cywilna, wśród żołnierzy byli m.in. pułkownik Piotr Jaroszewicz (późniejszy premier w PRL) , podpułkownik Jerzy Fonkowicz (późniejszy generał brygady LWP), i szeregowy Tadeusz Steć. Akcja była realizowana w ramach Oddziału III Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego (kontrwywiad), którym dowodził właśnie (legitymujący się pochodzeniem żydowskim) Fonkowicz, zaś celem akcji było przejecie tajnego archiwum Sicherheitspolizei. Wg relacji świadków Jaroszewicz, Fonkowicz, i Steć przez kilka dni przeglądali tajne akta, z których ten pierwszy miał zabrać trzy paczki. Miesiąc później hitlerowskie archiwum zostało przewiezione na teren Związku Radzieckiego.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Subtelna różnica
Wybrano rabunkową wersję wytłumaczenia morderstwa Jaroszewiczów, choć śledczy szeroko rozpatrywali również wątek rodzinny. Było bowiem tajemnicą poliszynela, iż synowe byłego premiera – Andrzej i Jan – najdelikatniej mówiąc, nie przepadali za sobą. Andrzej, wzięty kierowca rajdowy, pochodził z pierwszego małżeństwa Piotra Jaroszewicza z Oksaną, natomiast Jan z drugiego, ze znaną dziennikarką Trybuny Ludu, Alicją Solską, która ponadto posiadała jeszcze dwoje dzieci ze wcześniejszego małżeństwa.
Jak twierdzą wtajemniczeni, Alicja Solska nienawidziła Andrzeja Jaroszewicza, nie cierpiała jego obecności w domu i chciała go wyeliminować z rodziny.
Do pozornego przełomu w śledztwie doszło, gdy policja połączyła zabójstwo Jaroszewiczów z włamaniami dokonywanymi w zbliżonym okresie na terenie i w okolicach Anina. Ustalono wówczas, iż istnieje sekwencja napadów posiadająca tożsame lub podobne cechy. Na podstawie powziętej w ten sposób analizy wytypowano grupę domniemanych zabójców małżeństwa Jaroszewiczów, mieli ją stanowić cztery osoby z Mińska Mazowieckiego: herszt bandy Krzysztof R., pseudonim „Faszysta”; Jan K. – „Krzaczek”; Wacław K. – „Niuniek”; oraz Jan S. – „Sztywny”.
Dodatkowo rzekomych zabójców obciążyła jeszcze konkubina „Faszysty”, Jadwiga K., która zeznała, iż jej partner wraz z „Niuńkiem” planowali włamanie do wilii Jaroszewiczów, omawiając w tej sprawie różnego rodzaju szczegóły. Jednak wiarygodność kobiety od początku śledczy oceniali dość ambiwalentnie.
Koronnym dowodem w sprawie miał okazać się fiński nóż, który Piotr Jaroszewicz otrzymał w prezencie od prezydenta Finlandii. Był to charakterystyczny, łatwy do rozpoznania przedmiot. W czasach PRL tylko 17. tego typu noży trafiło do Polski. Dokładnie takich samych.
Gdy prowadzono czynności śledcze, na jednym z okazań, Andrzej Jaroszewicz rozpoznał identyczny nóż znaleziony w mieszkaniu jednego z domniemanych morderców, Jana K., pseudonim „Krzaczek”. Jak wymaga policyjna rutyna dowód pokazano mu w zestawieniu z innymi nożami. Andrzej Jaroszewicz miał wówczas powiedzieć, że nóż jest taki sam, który widział u swojego ojca: „Dałbym sobie głowę uciąć, że nóż leżący jak piąty od lewej, w pierwszym rzędzie, widziałem u mojego ojca” – tłumaczył śledczym starszy syn byłego premiera.
Sprawa wydawała się prosta, a dowody mocne. W kwietniu 1994 podejrzanym postawiono zarzuty włamania oraz morderstwa. Miesiąc później ruszył proces karny. Nieoczekiwanie materiał dowodowy, który zebrano przeciwko oskarżonym posypał się niczym zamek z piasku. Kluczowym, koronnym dowodem przemawiającym na rzecz winy oskarżonych miał być fiński nóż znaleziony w domu jednego z włamywaczy, „Krzaczka”, który następnie rozpoznał Andrzej Jaroszewicz. Niestety w tym zakresie zeznania świadka okazały się nieścisłe: na policji zeznał, że to ten sam przedmiot, zaś w sądzie, że taki sam. Różnica niby niewielka, subtelna, w potocznej mowie prawie nie do zauważenia, ale w prawniczym języku procesowym, niezwykle istotna. Zeznając pod odpowiedzialnością karną w czasie procesu nie mógł powiedzieć, iż był to nóż, który widział w domu swojego ojca, gdyż nie dokonywał definiowania cech indywidualnych czy osobliwych, w postaci jakichś porysowań czy innych znaków szczególnych, a jedynie gatunkowe, związane z marką. Takich noży trafiło do Polski 17 i zawsze istniało prawdopodobieństwo, że jeden z nich znalazł się, czy to na zasadzie oficjalnego zakupu, czy obrotu czarnorynkowego, czy też kradzieży, w posiadaniu oskarżonego Jana K.
Adwokaci podsądnych natychmiast wykorzystali ten dysonans. W ten sposób koronny dowód przerodził się w działającą na rzecz fundamentalnej prawniczej dewizy – „In dubio pro reo” – wątpliwość, którą należało zgodnie z doktryną prawa zinterpretować na korzyść oskarżonych. W międzyczasie upadł drugi dowód uzyskany w fazie śledztwa z zeznań Jadwigi K. Konkubina Krzysztofa R. („Faszysty”) nie potwierdziła w sądzie swojej wcześniejszej wersji, twierdząc, iż policja w postępowaniu przygotowawczym dopuściła się manipulacji jej zeznaniami.
Tak oto, ostatecznie w 2000 roku, cała czwórka oskarżonych została uniewinniona. Państwo polskie, podobnie jak niedawno znanemu gangsterowi Ryszardowi B., musiało im wypłacić po 50 tyś odszkodowań.
Damski trop
Kto w takim razie napadł na dom Jaroszewiczów i w bestialski wręcz sposób, po okrutnych torturach, zabił starsze małżeństwo byłych komunistycznych tuzów? Jaki cel przyświecał zabójcom? Po co przyszli do wilii w Aninie?
Wariant włamania oraz zabójstwa dla rabunku dokonany przez bandę z Mińska Mazowieckiego od początku nie trzymał się kupy, miał poważne luki, a przede wszystkim nie porządkował całej wiedzy, którą udało się zebrać w sprawie morderstwa. Do hipotezy rabunkowej nie pasowało zachowanie przestępców i ich poczynania kreowane w domu Jaroszewiczów: ślady splądrowania nosił jedynie gabinet byłego premiera, w którym przechowywano dokumenty, zabójcy przeglądali jego notatki, nie tknęli jednak sejfu, i nie zabrali cennych obrazów, kolekcji monet, książeczek czekowych, wartościowych znaczków, oraz biżuterii. Jedna z rąk Jaroszewicza nie była związana, pozostawiono ją swobodną, być może w celu wskazania miejsca przechowywania jakiejś ważnej rzeczy lub podpisania jakichś dokumentów. Ustalono, iż przed śmiercią podawano mu w kubku picie.
Policyjne śledztwo skoncentrowało się na czterech mężczyznach z Mińska Mazowieckiego, tymczasem jeden ze świadków zeznał już na wstępnym etapie śledztwa, iż rano 1 września zobaczył, jak z wilii Jaroszewiczów przy ulicy Zorzy 19 wychodziło trzech mężczyzn i jedna kobieta. Prawdopodobnie ten świadek widział prawdziwych morderców. Wątek obecności kobiety podczas napadu nie pasował do schematu śledczego mówiącego, iż zabójstwa dokonali włamywacze z Mińska Mazowieckiego (kobiety wśród nich nie było). Jednak tę okoliczność policyjni dochodzeniowcy całkowicie zarzucili. W sprawie pozostawało wiele znaków zapytania oraz tajemniczych, niewyjaśnionych okoliczności.
Sekret trzech
W pewnym momencie kulisami zabójstwa Piotra Jaroszewicza zajął się dokumentalista Jerzy Rostkowski. Wpadł on na trop dwóch kolejnych morderstw z lat 90. XX wieku: Tadeusza Stecia i gen. Jerzego Fonkowicza. Okazało się, że istnieje związek pomiędzy śmiercią wszystkich trzech mężczyzn, są elementy, które łączą ich nienaturalne zejście ze świata żywych. Po pierwsze, każdemu z tych przypadków towarzyszyły podobne okoliczności zabójstwa, które można określić jako wyjątkowo okrutne, brutalne, bestialskie; i Jaroszewicz, i Steć, i Fonkowicz zginęli w męczarniach po długotrwałych torturach, byli w podobny sposób bici i maltretowani, przed śmiercią przeżyli gehennę, przestępcy działali w bardzo zbliżony bezwzględny, bezpardonowy, bezlitosny sposób (Jaroszewiczowi przybito gwoździami stopy do podłogi, Steć został zamordowany w rezultacie uderzeń młotkiem murarskim); we wszystkich tych razach badano szczegółowo wątek rabunkowy, jednak w jakichkolwiek sposób on się nie potwierdził.
Ale jeszcze bardziej tajemnicza jest druga okoliczność łącząca przypadki trzech zabójstw. To może być ten czynnik, który stanowi sedno sprawy: swoiste iunctim.
W czerwcu 1948 roku, już po klęsce Hitlera, Jaroszewicz, Steć, i Fonkowicz mieli natrafić na tajne niemieckie archiwa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy („Gestapo” i „Kripo”). Było to tysiące teczek o unikalnej, bezcennej z historycznego i politycznego punktu widzenia wartości. Wśród nich znajdowały się akta tajnych niemieckich służb, dokumenty osobiste, listy, notatki, raporty, analizy, mapy, plany operacyjne, a także bardzo istotne materiały francuskiego wywiadu oraz paryskiej placówki Geheime Staatspolizei („Gestapo”); nie wykluczone, iż znajdowały się tam również dane wywiadowcze dotyczące państw oraz obywateli Europy Zachodniej, w tym także akta z terenu Austrii, Bułgarii, Węgier, Belgii, Holandii, dzisiejszego Luksemburga, i innych krajów.
Jest wielce prawdopodobne, iż jedną z najistotniejszych części odkrytych materiałów stanowiły dokumenty zawierające informacje na temat Holokaustu oraz kolaboracji w tym zakresie z Niemcami hitlerowskimi – polityków, obywateli, jak również wpływowych osobistości i znanych rodzin z terenu państw Zachodniej Europy. Mogły to być dowody na ogromną kolaborację zachodnich (w tym zwłaszcza francuskich) polityków i ważnych osób z Niemcami, w postaci listów denuncjatorskich, notatek spisywanych przez funkcjonariuszy faszystowskiego aparatu bezpieczeństwa, odręcznie sporządzanych raportów, protokołów z przesłuchań, itp.
Tajne archiwum znajdowało się na terenie monumentalnego, barokowego zamku w Radomierzycach w województwie dolnośląskim, ufundowanego w XVIII wieku przez Joachima Zygmunta von Ziegler-Klipphausen. Pod koniec drugiej wojny światowej, świadomi nieuchronnej klęski Niemcy, właśnie tam wywozili swoje najcenniejsze – super tajne – dokumenty, aby zapobiec możliwości dostania się ich w ręce amerykańskiego, brytyjskiego, czy rosyjskiego wywiadu. W czerwcu 1945 roku, po wyzwoleniu Radomierzyc z okupacji niemieckiej, do miejscowości przybyła inspekcja wojskowa oraz cywilna, wśród żołnierzy byli m.in. pułkownik Piotr Jaroszewicz (późniejszy premier w PRL) , podpułkownik Jerzy Fonkowicz (późniejszy generał brygady LWP), i szeregowy Tadeusz Steć. Akcja była realizowana w ramach Oddziału III Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego (kontrwywiad), którym dowodził właśnie (legitymujący się pochodzeniem żydowskim) Fonkowicz, zaś celem akcji było przejecie tajnego archiwum Sicherheitspolizei. Wg relacji świadków Jaroszewicz, Fonkowicz, i Steć przez kilka dni przeglądali tajne akta, z których ten pierwszy miał zabrać trzy paczki. Miesiąc później hitlerowskie archiwum zostało przewiezione na teren Związku Radzieckiego.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 2 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/383125-tajemnica-jaroszewicza?strona=2