NASZ WYWIAD. Konrad Szymański, nowy minister ds. europejskich: o imigrantach, roli Berlina, pakiecie klimatycznym, Nord Stream 2, Tusku i wyjaśnieniu 10/04. Polecamy!

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/Radio Warszawa/tvn24
wPolityce.pl/Radio Warszawa/tvn24

Ale w sprawie tych 12 tys. osób decyzji nie zmienicie.

Musimy tę decyzję wykonać. W jaki sposób – to oddzielna sprawa. Chcemy, by była maksymalnie bezpieczna dla Polski – to jest kwestia odpowiedzialności polskich instytucji i służb, by był to sposób maksymalnie odpowiedzialny.

Nie ma pan wrażenia, że w kwestii imigrantów – paradoksalnie – będziecie w łatwiejszej sytuacji niż administracja Platformy? Zmienia się nastawienie opinii publicznej w państwach europejskich, a kanclerz Merkel jest pod coraz ostrzejszą krytyką za dotychczasową politykę migracyjną.

Coś w tym jest. Mam wrażenie, że znaczna część polityków europejskich zaczyna podzielać nasz punkt widzenia w tej sprawie. To nie jest uproszczony punkt widzenia oparty tylko o przesłankę antyimigracyjną, ale punkt uznający odpowiedzialność humanitarną i zakładający, że to, czego dziś potrzebują Europejczycy to poczucie kontroli tego procesu. Bez tego poczucia wkradnie się chaos. W tym sensie nasza polityka jest proeuropejska, bo proponuje dobre rozwiązania nie tylko dla Polski, ale i całej Europy.

Mam wrażenie, że sprzeciw Polaków w kwestii imigrantów polega głównie na obawie, że kolejne decyzje administracji przyniosą w polskie granice już nie 5 czy 12 tysięcy osób, ale na przykład 100 tysięcy. Albo i więcej. Rząd PIS nie zgodzi się na takie rozwiązania?

Nie zgodzimy się na to – także w zakresie skali, o której pan mówi, ale jest rzecz bardziej fundamentalna. Nie zgodzimy się na to, by jakiekolwiek ośrodki poza Warszawą decydowały o kształcie polityki imigracyjnej czy azylowej, którą będzie wykonywało polskie państwo.

Ludzie mają prawo obawiać się, jeśli widzą, że o przepuszczalności ich granic decyduje ktoś, kto jest postawiony poza odpowiedzialnością w ramach swojego państwa. To po prostu zły pomysł.

A nie jest trochę tak, że problem decyzyjności poza stolicą jest szerszy, obejmujący także inne niż imigranci kwestie? To obawa, że decyzje zapadają nie w MSZ czy KPRM, ale w Brukseli czy Berlinie.

Przerostem europejskiego idealizmu było zakładanie, ze Unia Europejska przesłoni różnicę potencjału poszczególnych państw. W Polsce ta opinia się podobała, bo obiecywała stan, w którym wektory siły politycznej są z Europy zdjęte i możemy ufać, że decyzje podejmowane będą przez nas, a egzekwowane przez przezroczystych urzędników w Brukseli, którzy nie mają paszportów i są bezstronni w każdej ze spraw. To był miraż lat 90., który w Polsce przetrwał bardzo długo i nie pozwalał nam się adaptować do zmieniających się kształtów UE.

To nie jest problem sam w sobie, ale jeżeli UE ma przetrwać, to musi odzyskać swoją równowagę. Również dla Berlina byłoby bardziej komfortowo, gdyby Niemcy mieli poczucie, że za projekt unijny odpowiedzialność ponosi więcej państw. Berlin wydaje się dziś przeciążony tą odpowiedzialnością.

Sami też się przyłożyliśmy do tego przeciążenia. Symbolem tego był tzw. hołd berliński Radosława Sikorskiego i prośba, by Niemcy prowadzili politykę UE.

To jest proces, który został wygenerowany przede wszystkim przez kryzys w strefie euro, ale i zmęczenie procesem integracji, które jest zauważalne w wielu stolicach europejskich. Gdy bywa się w europejskich stolicach, to za okrągłymi deklaracjami o tym, że mamy 60 lat pokoju, współpracy i solidarności, jest piekielne zmęczenie i poczucie, że wszyscy mają jakiś problem z procesem integracji.

To nie jest dobre dla Unii. Wszyscy, którzy mają poczucie, że UE daje wartość dodaną – a my należmy do tych polityków – powinni się obawiać systemu, w którym następuje utrata równowagi i poczucia odpowiedzialności ze strony innych państw członkowskich. Dziś realizuje się scenariusz, w którym Berlin – chcąc nie chcąc - zostaje sam, zbiera coraz więcej instrumentów i zaczyna ich używać. To scenariusz, w którym Unia Europejska musi się połamać, segmentować i wejść w fazę fundamentalnych problemów. Byłoby lepiej tego uniknąć.

Czy ten proces nie zaszedł na tyle daleko, że nie ma z niego odwrotu?

Wszystko jest w rękach polityków. Jeżeli zobaczą sensowny scenariusz odnowienia projektu, to mogą go wykonać. Ale od momentu, w którym wielu mówi, co im się nie podoba, zgłaszają żale, po momencie katharsis musi przyjść moment, w którym trzeba porozmawiać, co zrobić dalej, by wszystkie państwa zaczęły rozumieć, że warto to robić i działać w ramach odnowionej UE.

Mamy taki pomysł na odnowę?

Nie ma powodu, by Polska była krajem, który proponuje skończony plan dla odnowy tak skomplikowanego mechanizmu, jakim jest Unia. Ale Polska zgłasza gotowość do konstruktywnych rozmów i szukania rozwiązań dobrych dla wszystkich, które określą na nowo kształt tego procesu.

Ten proces został zapoczątkowany już dziś za sprawą brytyjskiego referendum. Spowodowało to, że do niedawna czysto akademickie rozważania, co dalej z UE, stały się realną polityką i konkretem. Dziś nikogo nie dziwi, że w Brukseli rozmawia się o tym, jak UE zaadoptować do nowych warunków. To dobrze, bo może oto oznaczać swoiste katharsis i prowadzić do odnowy projektu, by był on akceptowalny dla wszystkich i przynosił satysfakcję dla wszystkich.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE =====>

« poprzednia strona
1234
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych