Kto referendum wojuje, ten od referendum ginie. Rzucony pomysł wrześniowego głosowania wraca i jak bumerang uderza w Platformę

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Flickr: Platforma
Flickr: Platforma

Prezydent najprawdopodobniej ogłosi dziś, że w związku z różnymi opiniami prawnymi konstytucjonalistów nie może ani odwołać wrześniowego referendum, ani dopisać do niego pytań, a że chce wziąć pod uwagę głos obywateli, połączy wybory parlamentarne z drugim referendum. Koszty będą mniejsze, wyborcy zadowoleni. Dodatkowo ośmieszona zostanie idea pierwszego referendum, na które pójdzie znikoma liczba Polaków, a które utonie w obliczu kampanii parlamentarnej (połączonej z nową kampanią referendalną).

Wszystko to będzie zapewne do bólu skuteczne, choć cały zabieg zostanie wykonany w białych rękawiczkach. Polacy głosując za jednym razem w kwestii wieku emerytalnego i wyborów do Sejmu, instynktownie skłonią się ku Prawu i Sprawiedliwości (które i tak ma gigantyczną przewagę w sondażach). Wszyscy wiemy, jaki będzie rezultat tych trzech pytań - Polacy zagłosują za obniżeniem wieku emerytalnego, za zakazem prywatyzacji Lasów Państwowych i za wolnym wyborem rodziców ws. sześciolatków. A przy okazji - na PiS. Pozostaje też możliwość, że Senat odrzuci ten pomysł - ale wówczas da oręż do uderzenia w mało obywatelską postawę PO, która głosowała „za” referendum w maju, a teraz już nie.

Skuteczność nie zawsze idzie jednak w parze ze słusznością i tak jest też tym razem. Ewentualne połączenie wyborów parlamentarnych z referendum to niezła zagrywka polityczna, ale jednak psująca dobre obyczaje i - podobnie jak w przypadku Bronisława Komorowskiego - wykorzystująca ideę referendum, by osiągnąć sukces wyborczy. Być może nie ma w tym nic nagannego, ale i chwalić nie ma się czym - poza, rzecz jasna, skutecznością. To zagranie na granicy dobrego smaku, a głosy rozsądku - jak prof. Andrzeja Zolla - znikną w ogólnym gwarze wywołanym zbliżającą się zmianą władzy. Bo przecież spory dotyczące tego, jak zareagować po ważnym referendum będą trwały - pojawi się też dyskusja, czy organizować referenda w każdej, nawet najbardziej błahej sprawie, która zyska milion podpisów. Być może to krok w kierunku demokracji bezpośredniej - do tej pory jednak nieznanej szerzej nad Wisłą.

CZYTAJ WIĘCEJ: Prof. Zoll: Referendum zarządzone przez Komorowskiego jest niekonstytucyjne! „To granie fundamentem demokracji w sprawach politycznych”

Wrześniowe referendum miało być wreszcie prezentem dla Pawła Kukiza. Pamiętam jego pierwsze wypowiedzi po wyborach - pełen entuzjazmu muzyk przekonywał, jak bardzo duży prezent zostawił mu Bronisław Komorowski. Kukiz miał wykorzystać kampanię przed referendum jako falę, która wyniesie go do Sejmu, a może i koalicji rządowej. Tak się jednak nie stało.

CZYTAJ WIĘCEJ: Kukiz zrobił swoje, Kukiz może odejść. Flekowany przez mainstream, szturchany przez okołopisowską prawicę, ma coraz mniej miejsca i czasu

Fali nie było - ani dla Komorowskiego, anie dla Kukiza - bo być jej nie mogło. Przeciętnego obywatela naprawdę średnio interesuje to, czy polityków wybierzemy w systemie JOW czy proporcjonalnym - byle nie kradli i byli uczciwi. Nikt nie zbierze milionów podpisów pod finansowaniem partii spoza budżetu państwa - to kwestia drugorzędna, dla koneserów polityki. O pytaniu w sprawie rozstrzygnięcia fiskalnych sporów na korzyść podatnika nawet szkoda pisać.

Z tego punktu widzenia referendum poświęcone trzem innym sprawom (o które postuluje PiS) jest rozsądniejsze i wywołujące prawdziwe emocje społeczne. Ale czy konieczne? Kompilacja głosowań 25 października będzie trampoliną dla Prawa i Sprawiedliwości. Realnie jednak będzie psuciem reguł gry - psuciem, które zapoczątkowała Platforma z Bronisławem Komorowskim na czele.

Trochę szkoda, że tak to wszystko wygląda. A skoro ktoś, kto wykorzystuje politycznie ideę referendum dostaje tym jak bumerangiem, to przecież nie da się wykluczyć, że stanie się to po raz drugi. Tylko ofiary będą inne.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych