Paweł Kukiz ani mi brat, ani swat. Nie głosowałem na niego w wyborach, a dużą część zgłaszanych przez niego postulatów uważam za niepotrzebne lub wręcz szkodliwe. Niemniej jednak patrząc, jak flekuje go lewicowo-liberalny mainstream (okładka „Newsweeka” jest dobrym przykładem) i z uśmiechem ogląda jego upadek pozostała część opinii publicznej, widzę dostatecznie dobry powód, by poświęcić mu kilka dobrych słów.
To oczywista oczywistość, ale bez fenomenu Pawła Kukiza nie byłoby przegranej Bronisława Komorowskiego, a co za tym idzie - zwycięstwa Andrzeja Dudy i resetu dotychczasowych układów w polityce. Kampania zwycięzcy wyborów była rewelacyjna, ale przecież nie tłumaczy wszystkiego. To ekscentryczny muzyk brał na siebie czarną robotę, używając w kampanii ostrego języka, buntując młodzież i docierając z prostym (a momentami i prostackim) przekazem do lemingów, którzy po latach odwrócili się od Platformy i Komorowskiego. Bo wstyd, bo obciach. Kukiz brał na siebie to, na co Andrzej Duda nie mógł sobie pozwolić ani przed pierwszą, ani przed drugą turą. Atakował z pasją główne media, wywoływał medialne przepychanki (jak choćby wokół niezorganizowanej debaty Duda-Komorowski), dodawał pikanterii całej kampanii.
Doszło nawet do tego, że Jarosław Kaczyński (do czego sam się przyznał w rozmowie z „Gazetą Polską”) w przeddzień pierwszej tury obawiał się, że do prezydenckiej dogrywki dostanie się właśnie Paweł Kukiz, a nie Andrzej Duda. Okazało się jednak inaczej, a dalsze wypadki pozbawiły muzyka realnego wpływu na polską politykę. Kukiz nacisnął przycisk „reset” w komputerze polskiej polityki, ale gdy ten zaczął na nowo działać, to choć oprogramowanie rzeczywiście jest już inne, dla Kukiza w nowym rozdaniu miejsca nie ma. Temat do badań dla socjologów i politologów.
Kukiz nie jest dziś potrzebny nikomu. Glanowany przez liberalno-lewicowy mainstream, szturchany przez okołopisowską prawicę, nie ma obrońców w żadnych mediach, wśród żadnych publicystów czy komentatorów. Obie największe partie z wyborczym apetytem w oczach patrzyły (i patrzą), jak rozlatuje się jego elektorat. Ani Platforma, ani PiS nie mają bowiem interesu w wyborczym sukcesie Kukiza.
Nie ma interesu Platforma, co zrozumiałe, bo nawet licząc, że udałoby się wprowadzić w otoczenie Kukiza „swoich ludzi”, to przecież straty, jakie przez niego poniósł obóz ancien régime’u były olbrzymie i są nie do wybaczenia. Nie ma interesu i PiS, któremu sondaże dają samodzielną większość (choć przecież jeszcze ponad dwa miesiące do wyborów…) i silny koalicjant jest im nie na rękę. A pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu spotkanie „na szczycie” sugerował Jarosław Kaczyński. W sukcesie Kukiza nie mają wreszcie interesu mniejsze „antysystemowe” partie, licząc, że przejmą jego elektorat i wskoczą na jego miejsce.
Jak zachowa się jesienią 20% głosujących w wyborach prezydenckich na Kukiza? Czy, skruszeni, choć w części wrócą do Platformy? Czy może jednak skoro domagali się zmiany w wyborach prezydenckich, to i zmiany będą szukać jesienią, wybierając PiS albo którąś z mniejszych partii? Dotychczasowe szacunki (bo przecież nie poważne badania) wskazują, że zyskuje na tym partia Jarosława Kaczyńskiego. Ale to pisanie palcem po piasku, bo wszystko zweryfikują wybory. Fakt jest jednak niezaprzeczalny, że z fenomenu Kukiza pozostało niewiele.
To jasne, że Kukiz nie udźwignął ciężaru swojego sukcesu, choć wydawało się, że jest na prostej drodze do sukcesu, zwłaszcza gdy w ramach prezentu Bronisław Komorowski ofiarował mu wrześniowe referendum. Kukiz miał się na nim odbić jak na trampolinie i, kto wie, zagrać o fotel wicepremiera przyszłego rządu. Ale się pogubił. Co ciekawe, nie pogubił się tak, jak wieszczyła mu to większość krytyków, którzy sugerowali, że na tratwę muzyka dostaną się ludzie służb specjalnych, dawnej Samoobrony i wyrzuconych na margines polityków innych partii. Pogubił się przy budowaniu zaplecza, które miało zająć się referendum i przy tworzeniu koalicji mniejszych ruchów „antysystemowych”. Przelicytował, źle oszacował swoją pozycję, nie dał rady. Na dłuższą metę nie da się robić polityki przez Facebooka i smsy.
Skłócony z najbliższymi współpracownikami, bez wydatków na kampanię referendalną i parlamentarną (jakże inne od prezydenckiej) nie miał prawa skonsumować swojego sukcesu. Być może rację ma Maciej Wąsik, pisząc, że źle zrozumiał swoich wyborców, domagających się wywrócenia stolika, a nie zmiany w ordynacji wyborczej. Ale tak jak na jego sukces złożyło się wiele czynników, tak też jest z jego coraz bardziej prawdopodobną porażką. Za dobrą puentę niech posłużą dzisiejsze przecieki z „przesłuchań” komisji kwalifikacyjnych, które zorganizował jego ruch, a które oceniają kandydatów na listy wyborcze (z psychiatrami w tle). Pachnie to kabaretem, a nie poważną polityką. Krótko mówiąc, Kukiz zrobił swoje, Kukiz może odejść. Nawet jeśli ma dobre i czyste intencje, a tak sądzę, to nimi nie wygrywa się wyborów.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Paweł Kukiz ani mi brat, ani swat. Nie głosowałem na niego w wyborach, a dużą część zgłaszanych przez niego postulatów uważam za niepotrzebne lub wręcz szkodliwe. Niemniej jednak patrząc, jak flekuje go lewicowo-liberalny mainstream (okładka „Newsweeka” jest dobrym przykładem) i z uśmiechem ogląda jego upadek pozostała część opinii publicznej, widzę dostatecznie dobry powód, by poświęcić mu kilka dobrych słów.
To oczywista oczywistość, ale bez fenomenu Pawła Kukiza nie byłoby przegranej Bronisława Komorowskiego, a co za tym idzie - zwycięstwa Andrzeja Dudy i resetu dotychczasowych układów w polityce. Kampania zwycięzcy wyborów była rewelacyjna, ale przecież nie tłumaczy wszystkiego. To ekscentryczny muzyk brał na siebie czarną robotę, używając w kampanii ostrego języka, buntując młodzież i docierając z prostym (a momentami i prostackim) przekazem do lemingów, którzy po latach odwrócili się od Platformy i Komorowskiego. Bo wstyd, bo obciach. Kukiz brał na siebie to, na co Andrzej Duda nie mógł sobie pozwolić ani przed pierwszą, ani przed drugą turą. Atakował z pasją główne media, wywoływał medialne przepychanki (jak choćby wokół niezorganizowanej debaty Duda-Komorowski), dodawał pikanterii całej kampanii.
Doszło nawet do tego, że Jarosław Kaczyński (do czego sam się przyznał w rozmowie z „Gazetą Polską”) w przeddzień pierwszej tury obawiał się, że do prezydenckiej dogrywki dostanie się właśnie Paweł Kukiz, a nie Andrzej Duda. Okazało się jednak inaczej, a dalsze wypadki pozbawiły muzyka realnego wpływu na polską politykę. Kukiz nacisnął przycisk „reset” w komputerze polskiej polityki, ale gdy ten zaczął na nowo działać, to choć oprogramowanie rzeczywiście jest już inne, dla Kukiza w nowym rozdaniu miejsca nie ma. Temat do badań dla socjologów i politologów.
Kukiz nie jest dziś potrzebny nikomu. Glanowany przez liberalno-lewicowy mainstream, szturchany przez okołopisowską prawicę, nie ma obrońców w żadnych mediach, wśród żadnych publicystów czy komentatorów. Obie największe partie z wyborczym apetytem w oczach patrzyły (i patrzą), jak rozlatuje się jego elektorat. Ani Platforma, ani PiS nie mają bowiem interesu w wyborczym sukcesie Kukiza.
Nie ma interesu Platforma, co zrozumiałe, bo nawet licząc, że udałoby się wprowadzić w otoczenie Kukiza „swoich ludzi”, to przecież straty, jakie przez niego poniósł obóz ancien régime’u były olbrzymie i są nie do wybaczenia. Nie ma interesu i PiS, któremu sondaże dają samodzielną większość (choć przecież jeszcze ponad dwa miesiące do wyborów…) i silny koalicjant jest im nie na rękę. A pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu spotkanie „na szczycie” sugerował Jarosław Kaczyński. W sukcesie Kukiza nie mają wreszcie interesu mniejsze „antysystemowe” partie, licząc, że przejmą jego elektorat i wskoczą na jego miejsce.
Jak zachowa się jesienią 20% głosujących w wyborach prezydenckich na Kukiza? Czy, skruszeni, choć w części wrócą do Platformy? Czy może jednak skoro domagali się zmiany w wyborach prezydenckich, to i zmiany będą szukać jesienią, wybierając PiS albo którąś z mniejszych partii? Dotychczasowe szacunki (bo przecież nie poważne badania) wskazują, że zyskuje na tym partia Jarosława Kaczyńskiego. Ale to pisanie palcem po piasku, bo wszystko zweryfikują wybory. Fakt jest jednak niezaprzeczalny, że z fenomenu Kukiza pozostało niewiele.
To jasne, że Kukiz nie udźwignął ciężaru swojego sukcesu, choć wydawało się, że jest na prostej drodze do sukcesu, zwłaszcza gdy w ramach prezentu Bronisław Komorowski ofiarował mu wrześniowe referendum. Kukiz miał się na nim odbić jak na trampolinie i, kto wie, zagrać o fotel wicepremiera przyszłego rządu. Ale się pogubił. Co ciekawe, nie pogubił się tak, jak wieszczyła mu to większość krytyków, którzy sugerowali, że na tratwę muzyka dostaną się ludzie służb specjalnych, dawnej Samoobrony i wyrzuconych na margines polityków innych partii. Pogubił się przy budowaniu zaplecza, które miało zająć się referendum i przy tworzeniu koalicji mniejszych ruchów „antysystemowych”. Przelicytował, źle oszacował swoją pozycję, nie dał rady. Na dłuższą metę nie da się robić polityki przez Facebooka i smsy.
Skłócony z najbliższymi współpracownikami, bez wydatków na kampanię referendalną i parlamentarną (jakże inne od prezydenckiej) nie miał prawa skonsumować swojego sukcesu. Być może rację ma Maciej Wąsik, pisząc, że źle zrozumiał swoich wyborców, domagających się wywrócenia stolika, a nie zmiany w ordynacji wyborczej. Ale tak jak na jego sukces złożyło się wiele czynników, tak też jest z jego coraz bardziej prawdopodobną porażką. Za dobrą puentę niech posłużą dzisiejsze przecieki z „przesłuchań” komisji kwalifikacyjnych, które zorganizował jego ruch, a które oceniają kandydatów na listy wyborcze (z psychiatrami w tle). Pachnie to kabaretem, a nie poważną polityką. Krótko mówiąc, Kukiz zrobił swoje, Kukiz może odejść. Nawet jeśli ma dobre i czyste intencje, a tak sądzę, to nimi nie wygrywa się wyborów.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/262548-kukiz-zrobil-swoje-kukiz-moze-odejsc-flekowany-przez-mainstream-szturchany-przez-okolopisowska-prawice-ma-coraz-mniej-miejsca-i-czasu