Kuchnia kampanii. Powiedzmy, że crisis management zadziałał jak trzeba. (śmiech)
Było więcej takich przypadków, gdy musieliście reagować na bieżąco na wpadki, które mogły być wykorzystane przeciw waszemu kandydatowi?
Oczywiście, stale monitorowałem to, co się dzieje w internecie. I jeśli w różnych serwisach i na różnych portalach pojawiały się teksty, które na pierwszy rzut oka były bardzo niekontrowersyjne, ale mogły być wykorzystane przeciwko nam, to reagowaliśmy. Pamiętam w gruncie rzeczy drobną sytuację przed pierwszym Tweetupem z dziennikarzami, gdy ok. dwunastej w nocy pojawił się wpis jednego z kojarzonych z nami twitterowiczów, na który zareagował red. Szacki z „Polityki”, sugerując, że jeśli tacy ludzie pojawią się na spotkaniu, to on nie przyjdzie. Zareagowaliśmy szybko, pomimo późnej pory ucięliśmy temat w kilka chwil po tym, jak powstał. Gdybyśmy odwlekli sprawę do rana, mogłoby się okazać, że zaczęliby rezygnować kolejni dziennikarze, a Tweetup okazałby się fiaskiem.
Po pierwszej turze ludzie Bronisława Komorowskiego zaglądali do firm marketingowych z prośbą, by „ogarnąć im social media”. Co oczywiście było musztardą po obiedzie, ale dobrze obrazowało podejście drugiej strony do tego tematu. U Was takie firmy były wynajęte wcześniej?
Największym naszym sukcesem było to, że nie mieliśmy żadnej firmy, która zajmowałaby się tym całościowo, a wszelkie koncepcje powstawały w sztabie. Wiadomo, że do nagrania filmu z Andrzejem Dudą opowiadającym o kwocie wolnej od podatku albo czytającym wpisy na swój temat na Prima Aprilis sam nie wziąłem kamery, tylko musieliśmy zatrudnić profesjonalną firmę, która się na tym zna. Ale były też takie filmiki jak zjazd narciarski Andrzeja Dudy z kamerką GoPro, który został od początku do końca zrealizowany przez nasz zespół. Takie pomysły najbardziej cieszyły, bo wiem, że agencje biorą za coś takiego naprawdę duże pieniądze.
Zjazd narciarski był chyba pierwszą tego typu nowinką w waszej kampanii.
Wiedzieliśmy, że Andrzej Duda dobrze jeździ na nartach, wiedzieliśmy, że będzie brał udział w tym memoriale i wiedzieliśmy wreszcie, że internet nie znosi próżni, że musi się w nim cały czas coś pojawiać. To był czas po pierwszej konwencji, gdy uważaliśmy, że trzeba utrzymać pozytywne emocje.
Słowem – internautów trzeba karmić niemal codziennie?
Tak. Jeżeli nie wrzucamy codziennie, czy co kilka dni czegoś nowego na media społecznościowe, to one wyhamowują i tracą zasięg i impet. Dlatego staraliśmy się nieustannie czymś żyć: stąd grafiki, infografiki, zdjęcia, filmiki – by ludzie cały czas podawali dalej, lajkowali, etc.
Z jakim wyprzedzeniem planuje się taką kampanię? Tygodni? Miesięcy?
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kuchnia kampanii. Powiedzmy, że crisis management zadziałał jak trzeba. (śmiech)
Było więcej takich przypadków, gdy musieliście reagować na bieżąco na wpadki, które mogły być wykorzystane przeciw waszemu kandydatowi?
Oczywiście, stale monitorowałem to, co się dzieje w internecie. I jeśli w różnych serwisach i na różnych portalach pojawiały się teksty, które na pierwszy rzut oka były bardzo niekontrowersyjne, ale mogły być wykorzystane przeciwko nam, to reagowaliśmy. Pamiętam w gruncie rzeczy drobną sytuację przed pierwszym Tweetupem z dziennikarzami, gdy ok. dwunastej w nocy pojawił się wpis jednego z kojarzonych z nami twitterowiczów, na który zareagował red. Szacki z „Polityki”, sugerując, że jeśli tacy ludzie pojawią się na spotkaniu, to on nie przyjdzie. Zareagowaliśmy szybko, pomimo późnej pory ucięliśmy temat w kilka chwil po tym, jak powstał. Gdybyśmy odwlekli sprawę do rana, mogłoby się okazać, że zaczęliby rezygnować kolejni dziennikarze, a Tweetup okazałby się fiaskiem.
Po pierwszej turze ludzie Bronisława Komorowskiego zaglądali do firm marketingowych z prośbą, by „ogarnąć im social media”. Co oczywiście było musztardą po obiedzie, ale dobrze obrazowało podejście drugiej strony do tego tematu. U Was takie firmy były wynajęte wcześniej?
Największym naszym sukcesem było to, że nie mieliśmy żadnej firmy, która zajmowałaby się tym całościowo, a wszelkie koncepcje powstawały w sztabie. Wiadomo, że do nagrania filmu z Andrzejem Dudą opowiadającym o kwocie wolnej od podatku albo czytającym wpisy na swój temat na Prima Aprilis sam nie wziąłem kamery, tylko musieliśmy zatrudnić profesjonalną firmę, która się na tym zna. Ale były też takie filmiki jak zjazd narciarski Andrzeja Dudy z kamerką GoPro, który został od początku do końca zrealizowany przez nasz zespół. Takie pomysły najbardziej cieszyły, bo wiem, że agencje biorą za coś takiego naprawdę duże pieniądze.
Zjazd narciarski był chyba pierwszą tego typu nowinką w waszej kampanii.
Wiedzieliśmy, że Andrzej Duda dobrze jeździ na nartach, wiedzieliśmy, że będzie brał udział w tym memoriale i wiedzieliśmy wreszcie, że internet nie znosi próżni, że musi się w nim cały czas coś pojawiać. To był czas po pierwszej konwencji, gdy uważaliśmy, że trzeba utrzymać pozytywne emocje.
Słowem – internautów trzeba karmić niemal codziennie?
Tak. Jeżeli nie wrzucamy codziennie, czy co kilka dni czegoś nowego na media społecznościowe, to one wyhamowują i tracą zasięg i impet. Dlatego staraliśmy się nieustannie czymś żyć: stąd grafiki, infografiki, zdjęcia, filmiki – by ludzie cały czas podawali dalej, lajkowali, etc.
Z jakim wyprzedzeniem planuje się taką kampanię? Tygodni? Miesięcy?
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Strona 2 z 5
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/254307-czy-andrzej-duda-wygral-wybory-dzieki-internetowi-pawel-szefernaker-o-kulisach-kampanii-prezydenckiej-nasz-wywiad?strona=2