Kultura i historia: wyzwanie dla mediów publicznych. "Bez przypominania tego, co heroiczne, co wielkie i dobre w naszej historii – nie odnowimy przyjaźni między Polakami"

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Wielce Szanowni Państwo,

Troska o to, by media przestały służyć okłamywaniu obywateli i codziennemu manipulowaniu ich emocjami, jest powodem tego spotkania, w którym dziś Państwo uczestniczycie, a je, niestety, ze względu na wcześniejsze zobowiązania, uczestniczyć nie mogę. Najserdeczniej dziękując za zaproszenie do tej, tak ważnej, paląco ważnej dziś narady, nie chcę rozwijać wątku wszechobecnego w mediach III publicznych RP kłamstwa i hipokryzji. W tej sprawie chcę przypomnieć jedynie najbliższą mi, zwięzłą refleksję Barbary Toporskiej, żony Józefa Mackiewicza, wybitnej pisarki i publicystki londyńskich „Wiadomości”. W swym najważniejszym może tekście publicystycznym, O demokracji, pisze ona tak: „We wszystkich sporach można znaleźć platformę kompromisu, lub przynajmniej wzajemnego szacunku. Oprócz sporów o rzeczywistość”. Dostęp obywateli do rzetelnej wiedzy o rzeczywistości, do faktów – to jest fundament demokracji: „Im lepsza informacja, tym lepsza demokracja, a bez rzetelnej informacji demokracji nie ma. Najbardziej tajne i nieskrępowane wybory są fikcją przy zatajeniu przed opinią publiczną tego, co się dzieje” .(„Wiadomości” londyńskie, listopad 1971). Tyle tematów czeka na ujawnienie przed opinią publiczną w Polsce, na wprowadzenie do obiegu rzetelnej informacji. Państwo wymienią je na pewno w swoich debatach.

Ja pozwolę sobie zaproponować krótkie rozważania o innym niż informacja aspekcie misji publicznych mediów. Streszcza je jedno słowo: „kultura”. Gdybyśmy zaczęli od jego definicji, to moglibyśmy zauważyć, że termin ten pojawia się w naszych słownikach w roku 1861, kiedy wileński Słownik języka polskiego notuje jego znaczenie przenośne: „uprawa umysłowa, kształcenie umysłu i obyczajów” (Wilno 1861, cz. 1, s. 564). Pierwszy dwudziestowieczny Słownik – Karłowicza, Kryńskiego, Niedźwieckiego – w nader interesujący sposób rozbudowuje tę definicję. Przypomnijmy ją – otóż kultura to „wpływ przeobrażający, wywierany przez człowieka na udoskonalenie spraw ludzkich i przystosowanie warunków otoczenia przyrodzonego do swoich potrzeb; ogół wytworów ducha ludzkiego i przeobrażeń w otaczającej przyrodzie usiłowaniami człowieka osiągniętych” (J. Karłowicz, A. Kryński, W. Niedźwiedzki, Słownik języka polskiego, t. 2, Warszawa 1902, s. 628).

Bardzo mnie ta definicja zainspirowała. Przeanalizujmy jej odniesienia do misji nadawców publicznych. Wszyscy chyba zgodzą się co do tego, iż telewizja czy radio wywierają „wpływ przeobrażający” – i że o wpływie tym, o jego kierunku decydują ludzie, konkretni ludzie – nie zaś bezosobowe procesy, siły czy żywioły. Wszyscy chyba zgodzą się także co do tego, iż wpływ ten zmienia warunki „otoczenia przyrodzonego” – że przedmiotem oddziaływania wielkich mediów elektronicznych jest natura, natura człowieka. Media uprawiają naturę człowieka. W jakim kierunku? Co chcą osiągnąć? Czy rzeczywiście jest to wpływ „na udoskonalenie spraw ludzkich”? – Tu już zgody łatwo nie osiągniemy. To jest właśnie wielki problem, który nas tutaj gromadzi.

Dalszy ciąg na następnej stronie

Nieco dwuznacznie w jego kontekście brzmi już stwierdzenie o dostosowywaniu owej natury, owego „otoczenia przyrodzonego” do „swoich potrzeb”. Jakie są to potrzeby? I czyje konkretnie: potrzeby nadawców raczej czy odbiorców? Kto i na jakiej podstawie je określa? Coraz częściej słyszy się, że problem odpowiedzi na owe pytania unieważnia obiektywne działanie praw rynku. Potrzebą instytucji działającej na rynku jest zysk. Instytucje medialne szukają zatem potrzeb odbiorców swojej oferty w taki sposób, by zapewnić sobie przede wszystkim zysk. Przy takim założeniu odbiorcą jest jednostka, chciałoby się powiedzieć statystyczna jednostka, dająca się odnotować w sondażach oglądalności czy słuchalności. Jednostka – konsument. Logika rynku zdaje się jednak w takim wypadku dyktować nie przystosowanie „warunków otoczenia przyrodzonego” do potrzeb „udoskonalenia spraw ludzkich” – ale odwrotnie: przystosowanie oferty mediów DO „warunków otoczenia przyrodzonego”. Mówiąc inaczej: do instynktów ludzkiej natury. Najłatwiej do tych najniższych. W rzeczywistości można mówić nawet o zjawisku zmieniania owej natury – nie ku temu co doskonalsze, ale ku temu, co gorsze. Współczesne wielkie media pokazują często człowieka nawet nie takim jak jest, ale gorszym niż może być.

Łatwiej jest schodzić w dół niż wspinać się w górę. W każdym razie ludziom o słabym sercu. Cywilizacji jednak nie da się w ten sposób budować. Buduje ją bowiem to, czego ona od ludzi wymaga, a nie to, co im daje. Co im pod nos, pod oczy podsuwa. Cywilizację telewizji konsumenckiej buduje jeden wymóg – konsumowania właśnie. To zaś oznacza redukcję natury ludzkiej do jej zwierzęcego poziomu. Charakterystyczna dla cywilizacji współczesnych mediów obsesja zwierzęcą naturą człowieka wyraża się widocznie w zainteresowaniu także głównie tym, co znajduje się między jego nogami – nie tym, co nad głową. Media są narzędziem rozrywki. Rozrywki, która za ich pośrednictwem uległa totalizacji. Świetnie opisał ten fenomen Neil Postman, który zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo zabawienia się na śmierć. Na uniepoważnienie wszystkich poza rozrywką dziedzin życia – poprzez ich redukcję w mediach do poziomu rozrywki właśnie. „Bez większego protestu i w sposób nie zauważony przez opinię publiczną, polityka, religia, informacja, sport oświata i gospodarka zmieniły się w dodatek do przemysłu rozrywkowego”. Homo ludens staje się w tym systemie alternatywą homo sapiens.

Współczesne media mają także jedną jeszcze wyrazistą tendencję, w której podważona zostaje inna, przez starożytnych już dostrzeżona jako wyróżnik człowieczeństwa cecha. Człowiek współczesnych mediów to nie jest już „zoon politikon” – istota o społecznej naturze. Media są narzędziem rozrywki przede wszystkim, ale rozrywki inaczej organizowanej i inaczej przeżywanej niż miało to miejsce we wcześniejszej historii ludzkości. To jest rozrywka organizowana dla wyizolowanych jednostek i przeżywana przez nie także w izolacji. Telewizor nie jest miejscem spotkania. Każdy ogląda w samotności – można powiedzieć. Nawet jeśli obok siebie siedzi przed telewizorem dwoje czy więcej osób.

To właśnie podważenie społecznej natury człowieka, potraktowanie odbiorcy oferty mediów jako indywidualnego konsumenta jest doskonale sprzeczne z samym pojęciem nadawcy publicznego. Publiczny musi znaczyć w tym wypadku adresowany do pewnej wspólnoty.

Dalszy ciąg na następnej stronie

1234
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.