Bez większego echa przemknęła informacja zamieszczona kilka dni temu gdzieś na biznesowych stronach "Rzeczpospolitej" (której sterty, nawiasem mówiąc, leżą do wzięcia w coraz większej liczbie miejsc w Warszawie). Otóż w bardzo zwięzłym tekście poinformowano, że Roman Kluska będzie musiał zapłacić ponad 100 tysięcy złotych kary za... wycięcie dwóch drzew na swojej posiadłości.
Biznesmenowi opłatę naliczono pomimo tego, że nieszczęsne drzewa wyrosły na nieruchomości już po zakwalifikowaniu jej w obowiązującym w latach 60. miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego na cele budowlane. Kluska odwołał się od decyzji - rzecz jasna na próżno.
Wyroki WSA, a następnie NSA okazały się dla Romana Kluski niekorzystne. Oba sądy różniły się co prawda w interpretacji wspomnianego przepisu (WSA – że należy brać pod uwagę plany poprzednie i obecne, NSA – że decyduje aktualny plan lub jego brak). Oddaliły jednak skargi, ponieważ wybór jednej z interpretacji nie może być rażącym naruszeniem prawa, prowadzącym do stwierdzenia nieważności decyzji
- czytamy w "Rz".
Pomijam absurd samego przepisu związanego z wycinką drzew, ale to kolejny przykład dowolności w interpretacji obowiązującego prawa przez urzędników. Brak jasnych i precyzyjnych przepisów powoduje, że - wedle uznania, dobrej woli lub chęci zaszkodzenia komuś - urzędnicy stają się panami i władcami nawet w tak, wydawałoby się, prostej sprawie jak status dwóch drzew.
Jedni będą widzieć w tej sprawie przypomnienie o sobie III RP, która Klusce dała się mocno we znaki, inni po prostu załamią ręce nad tak skonstruowanym prawem. Ale ani system, ani złe prawo nie przeszkodziłoby Klusce, gdyby miał protegowanych w odpowiednich resortach, którzy powiedzieliby, jak panu Sobiesiakowi, w pamiętnych rozmowach nagranych przez CBA:
Rysiu, my załatwiliśmy ci wycinkę, ale śniegu ci nie załatwimy
- tak mówił ówczesny asystent ministra sportu Marcin Rosół do biznesmena, który otworzył wyciąg narciarski w Zieleńcu bez większego przejmowania się sprawami zezwoleń. On mógł się nie przejmować.
O tym, do czego mogą - we współpracy z tak luźno interpretowanym prawem - doprowadzić odpowiednio rozgrzani sędziowie, urzędnicy i przedstawiciele instytucji publicznych, opowiadają w świetnej, choć momentami mocno przygnębiającej rozmowie scenarzyści filmu "Układ zamknięty" w najnowszym numerze tygodnika " Sieci".
CZYTAJ WIĘCEJ: "Układ zamknięty": "Nasze śledztwo doprowadziło nas do wątku jakiegoś „ministra” – osoby ze szczytów ówczesnej władzy"
Sam film pojawi się w kinach 5 kwietnia. Znowu - jak choćby przy nagłośnieniu afery hazardowej czy prowokacji dziennikarskiej z sędzią Milewskim - otworzy się okno, przez które będzie można zobaczyć zupełnie inną rzeczywistość, skrajnie odmienną od tej serwowanej nam w telewizjach, gdzie największym problemem jest status związków homoseksualnych albo wulgarna wypowiedź dyrektor poznańskiego teatru o papieżu.
Film pokaże losy nie identyczne, ale podobne do naszych, a w postaciach tych odnajdą się setki, jeśli nie tysiące innych przedsiębiorców, którzy padli ofiarą podobnych, chorych mechanizmów działania władzy
- mówił w rozmowie z "Gościem Niedzielnym" Lech Jeziorny, jeden z przedsiębiorców na którego losach powstał "Układ zamknięty".
I to właśnie w dziesiątkach, setkach, a może i tysiącach przykładów drobnych przedsiębiorców, a czasem zwykłych obywateli leży istota problemu. Kluska jakoś przełknie 100 tys. złotych kary za te dwa drzewa, ale czy inni, często anonimowi i lokalni inwestorzy poradzą sobie z kolejnymi kłodami rzucanymi im pod nogi? Bo przecież sprawa nie dotyczy tylko Warszawy, wielkich pieniędzy i wpływowych biznesmenów. Każdy, kto choć trochę zna realia funkcjonowania gmin czy powiatów, wie o czym mowa. Dla przykładu - postać dolnośląskiego barona PSL, od którego zależały losy przyznawania unijnych dotacji, które są często być albo nie być lokalnych firm, a co za tym idzie - konkretnych osób i ich rodzin. Takich baronów, wójtów, radnych i lobbystów trzymających rękę na przetargach, dotacjach, dofinansowaniach i administracyjnych decyzjach jest znacznie więcej.
I właśnie to "być albo nie być" wielu ludzi zależy od urzędników, których prawo wyposażyło w uprawnienia daleko przekraczające ich kompetencje i zdolności. A takimi urzędnikami, sędziami i innymi przedstawicielami instytucji publicznych o wiele łatwiej kierować i manipulować. Słowo "układ", wyświechtane i wykorzystane politycznie jak tylko się da, wciąż dobrze opisuje polską rzeczywistość. Może "Układ zamknięty" pozwoli dostrzec go tym, którzy żyją w błogim przeświadczeniu czystości reguł panujących w naszym kraju.
CZYTAJ TAKŻE: CZTERY PYTANIA do Andrzeja Sadowskiego. "W Polsce przestępca ma więcej praw niż przedsiębiorca"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/153827-kluska-otrzymal-ponad-100-tys-zlotych-kary-za-wyciecie-dwoch-drzew-wyswiechtane-slowo-uklad-wciaz-dobrze-opisuje-polska-rzeczywistosc