Powiedzieć o tej publikacji, że to interesujący reportaż - to nic nie powiedzieć. Napisać, że to skrupulatna i przenikliwa relacja (dzień po dniu) z tego, jak funkcjonowała niemiecka kuchnia polityczna wobec napływu imigrantów - to tylko otrzeć się o istotę problemu. Książka Robina Alexandra to wciągający thriller polityczny, odsłaniający kulisy (czasem mroczne, czasem banalne) polityki Berlina. Polityki, która na długo, jeśli nie na zawsze zmieni oblicze Europy.
Mowa o książce „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu” niemieckiego dziennikarza „Die Welt” - publikacji, która dzięki wysiłkowi „Teologii Politycznej” wkrótce trafi w polskim tłumaczeniu do księgarń w naszym kraju.
(We wtorek w siedzibie „TP” wyjątkowa debata o książce, zapraszamy.)
Alexander nie jest przeciwnikiem przyjmowania imigrantów (nie mówiąc o uchodźcach), co czyni jego relację jeszcze bardziej prawdziwą i poruszającą. Dzięki obserwacjom z bliska Angeli Merkel i jej najbliższego otoczenia politycznego, niemiecki dziennikarz czytelnicy dostają niezwykle precyzyjnie skonstruowany obraz mechanizmów na szczytach niemieckiej władzy.
Co wyłania się z tej opowieści? Jakie najważniejsze wnioski możemy wyciągnąć? Tak naprawdę po lekturze książki Alexandra wypadałoby napisać kilka artykułów, na potrzeby tej recenzji spróbujmy skupić się na kilku najciekawszych, najbardziej istotnych wątkach i fragmentach.
Po pierwsze - lektura tego reportażu przynosi dość zaskakującą odpowiedź na pytanie, dlaczego Niemcy w połowie września zdecydowały się otworzyć granice. Otworzyć - mimo negatywnego nastawienia niemal wszystkich uczestników politycznej gry w Berlinie.
Jak pisze Alexander, opierając się zresztą o bardzo wiarygodne relacje, dokumenty i konkretne deklaracje, 13 września wszystko było przygotowane, by powiedzieć „stop”, zamknąć granicę, prześwietlać dokumenty przybywających przybyszów, sprawdzać ich przeszłość i wiarygodność. Przed niemiecką kanclerz stała trudna decyzja, ale wsparta analizami niemieckich służb, funkcjonariuszy policji, ministra spraw wewnętrznych i wielu analityków.
Gdy mówi się o uchodźcach, jedni chwalą Merkel za heroiczną decyzję wpuszczenia uciekinierów, a drudzy oskarżają ją o perfidny, diabelski plan, zarzucają jej, że chce wymienić naród na inny, zislamizować go. Merkel przedstawiana jest albo jak święta, albo jak diabeł wcielony
— powiedział Alexander w rozmowie z PAP.
Z lektury reportażu wynika, że żaden z tych scenariuszy nie jest prawdziwy. Zacytujmy autora:
W rzeczywistości nie zapadła żadna decyzja, ani o otwarciu, ani o zamknięciu, ponieważ w chwili, gdy granica miała zostać zamknięta, szef MSW Thomas de Maiziere nie odważył się tego zrobić. Zadzwonił do Merkel, a ona nie powiedziała ani tak, ani nie. Pytała, czy zamknięcie jest z prawnego punktu widzenia w porządku i czy media nie będą krytykować. A on (de Maiziere) nie mógł tego zagwarantować. W decydującym momencie doszło do braku decyzji, do zaniechania. Merkel nie jest ani Matką Teresą, ani demonem.
To szokujące, ale z relacji niemieckiego dziennikarza wynika, że historyczna decyzja, być może kształtująca na długie lata to, co się dzieje z Europą, została podjęta… przypadkiem. Górę wziął brak zdecydowania, a nie konkretny i precyzyjny plan. Emocje, a nie chłodna analiza rzeczywistości. Kalkulacja pt. „Jak wypadnę w mediach”, a nie troska o przyszłe pokolenia.
Poniżej fragment książki:
Tak więc w ten weekend niemiecka granica pozostaje otwarta dla wszystkich. „Wyjątkowe” otwarcie granicy skutkuje trwającym miesiącami stanem wyjątkowym, bo nikt nie ma mocy politycznej, aby wyjątkowy epizod planowo zamknąć. Granica pozostaje otwarta nie dlatego, że świadomie tak postanowiła Angela Merkel lub ktoś inny w rządzie. W decydującej chwili nie znalazł się nikt, kto wziąłby na siebie odpowiedzialność za zamknięcie granicy.
To nie jest teza sprowadzona z kosmosu, ale oparta o bardzo szczegółowe relacje, dzień po dniu, o cytaty ministrów i polityków, o po prostu niezwykle wiarygodne drobiazgi, które dają nam efekt całości.
To tym bardziej zaskakujące, jeśli spojrzeć na wizerunek Angeli Merkel, która często jest przedstawiana w mediach (także polskich) jako polityk, która ma wszystko pod kontrolą i kieruje się wyłącznie niemieckimi interesami. Nie tym razem. Kanclerz stanęła przed problemem, który po prostu ją przerósł. Zabrakło jej odwagi, politycznej determinacji, odpowiedzialności. Bezwład zadecydował o polityce Berlina. Tak przynajmniej twierdzi Alexander. Co w zasadzie jest chyba jeszcze bardziej poruszające niż świadomość, że Merkel realizuje plan - może jakiś niepewny, ale jednak plan. Dziennikarz przekonuje i udowadnia, że było inaczej.
Dzięki lekturze książki niemieckiego dziennikarza upada zresztą wiele innych mitów. Jak choćby ten, że od początku do końca kanclerz Merkel kierowała się imperatywem moralnym, jakąś chrześcijańską intuicją, że potrzebującym trzeba pomagać - nawet kosztem własnego bezpieczeństwa. Alexander przywołuje interesujące spotkanie w jednym z niemieckich kościołów, gdzie Merkel spotkała się z wyborcami, parafianami, obywatelami. I to w szczycie emocji:
Ani słowa o uchodźcach, gdy Merkel przemawia o chrześcijańskiej polityce w swoim rodzinnym zborze. Parafianie się dziwią. Podczas dyskusji zatem pytają. Jeden chce wiedzieć, czy konieczne jest wydalanie rodzin, które naprawdę są dobrze zintegrowane. Merkel odpowiada bez wahania, a te jednoznaczne słowa godne są uwagi w kontekście polityki wobec uchodźców z jesieni 2015 roku. Deportacja do bezpiecznych krajów pochodzenia wydaje się „na pierwszy rzut oka niechrześcijańska, lecz być może jeszcze mniej po chrześcijańsku jest przyjmować zbyt wielu i nie mieć miejsca dla tych, którzy naprawdę są prześladowani”. Tego, co później przypisywać się będzie Merkel jako motyw polityki otwartych granic, jej wypowiedź w Templinie nie pozwala uzasadnić przede wszystkim chrześcijańską miłością bliźniego.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Powiedzieć o tej publikacji, że to interesujący reportaż - to nic nie powiedzieć. Napisać, że to skrupulatna i przenikliwa relacja (dzień po dniu) z tego, jak funkcjonowała niemiecka kuchnia polityczna wobec napływu imigrantów - to tylko otrzeć się o istotę problemu. Książka Robina Alexandra to wciągający thriller polityczny, odsłaniający kulisy (czasem mroczne, czasem banalne) polityki Berlina. Polityki, która na długo, jeśli nie na zawsze zmieni oblicze Europy.
Mowa o książce „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu” niemieckiego dziennikarza „Die Welt” - publikacji, która dzięki wysiłkowi „Teologii Politycznej” wkrótce trafi w polskim tłumaczeniu do księgarń w naszym kraju.
(We wtorek w siedzibie „TP” wyjątkowa debata o książce, zapraszamy.)
Alexander nie jest przeciwnikiem przyjmowania imigrantów (nie mówiąc o uchodźcach), co czyni jego relację jeszcze bardziej prawdziwą i poruszającą. Dzięki obserwacjom z bliska Angeli Merkel i jej najbliższego otoczenia politycznego, niemiecki dziennikarz czytelnicy dostają niezwykle precyzyjnie skonstruowany obraz mechanizmów na szczytach niemieckiej władzy.
Co wyłania się z tej opowieści? Jakie najważniejsze wnioski możemy wyciągnąć? Tak naprawdę po lekturze książki Alexandra wypadałoby napisać kilka artykułów, na potrzeby tej recenzji spróbujmy skupić się na kilku najciekawszych, najbardziej istotnych wątkach i fragmentach.
Po pierwsze - lektura tego reportażu przynosi dość zaskakującą odpowiedź na pytanie, dlaczego Niemcy w połowie września zdecydowały się otworzyć granice. Otworzyć - mimo negatywnego nastawienia niemal wszystkich uczestników politycznej gry w Berlinie.
Jak pisze Alexander, opierając się zresztą o bardzo wiarygodne relacje, dokumenty i konkretne deklaracje, 13 września wszystko było przygotowane, by powiedzieć „stop”, zamknąć granicę, prześwietlać dokumenty przybywających przybyszów, sprawdzać ich przeszłość i wiarygodność. Przed niemiecką kanclerz stała trudna decyzja, ale wsparta analizami niemieckich służb, funkcjonariuszy policji, ministra spraw wewnętrznych i wielu analityków.
Gdy mówi się o uchodźcach, jedni chwalą Merkel za heroiczną decyzję wpuszczenia uciekinierów, a drudzy oskarżają ją o perfidny, diabelski plan, zarzucają jej, że chce wymienić naród na inny, zislamizować go. Merkel przedstawiana jest albo jak święta, albo jak diabeł wcielony
— powiedział Alexander w rozmowie z PAP.
Z lektury reportażu wynika, że żaden z tych scenariuszy nie jest prawdziwy. Zacytujmy autora:
W rzeczywistości nie zapadła żadna decyzja, ani o otwarciu, ani o zamknięciu, ponieważ w chwili, gdy granica miała zostać zamknięta, szef MSW Thomas de Maiziere nie odważył się tego zrobić. Zadzwonił do Merkel, a ona nie powiedziała ani tak, ani nie. Pytała, czy zamknięcie jest z prawnego punktu widzenia w porządku i czy media nie będą krytykować. A on (de Maiziere) nie mógł tego zagwarantować. W decydującym momencie doszło do braku decyzji, do zaniechania. Merkel nie jest ani Matką Teresą, ani demonem.
To szokujące, ale z relacji niemieckiego dziennikarza wynika, że historyczna decyzja, być może kształtująca na długie lata to, co się dzieje z Europą, została podjęta… przypadkiem. Górę wziął brak zdecydowania, a nie konkretny i precyzyjny plan. Emocje, a nie chłodna analiza rzeczywistości. Kalkulacja pt. „Jak wypadnę w mediach”, a nie troska o przyszłe pokolenia.
Poniżej fragment książki:
Tak więc w ten weekend niemiecka granica pozostaje otwarta dla wszystkich. „Wyjątkowe” otwarcie granicy skutkuje trwającym miesiącami stanem wyjątkowym, bo nikt nie ma mocy politycznej, aby wyjątkowy epizod planowo zamknąć. Granica pozostaje otwarta nie dlatego, że świadomie tak postanowiła Angela Merkel lub ktoś inny w rządzie. W decydującej chwili nie znalazł się nikt, kto wziąłby na siebie odpowiedzialność za zamknięcie granicy.
To nie jest teza sprowadzona z kosmosu, ale oparta o bardzo szczegółowe relacje, dzień po dniu, o cytaty ministrów i polityków, o po prostu niezwykle wiarygodne drobiazgi, które dają nam efekt całości.
To tym bardziej zaskakujące, jeśli spojrzeć na wizerunek Angeli Merkel, która często jest przedstawiana w mediach (także polskich) jako polityk, która ma wszystko pod kontrolą i kieruje się wyłącznie niemieckimi interesami. Nie tym razem. Kanclerz stanęła przed problemem, który po prostu ją przerósł. Zabrakło jej odwagi, politycznej determinacji, odpowiedzialności. Bezwład zadecydował o polityce Berlina. Tak przynajmniej twierdzi Alexander. Co w zasadzie jest chyba jeszcze bardziej poruszające niż świadomość, że Merkel realizuje plan - może jakiś niepewny, ale jednak plan. Dziennikarz przekonuje i udowadnia, że było inaczej.
Dzięki lekturze książki niemieckiego dziennikarza upada zresztą wiele innych mitów. Jak choćby ten, że od początku do końca kanclerz Merkel kierowała się imperatywem moralnym, jakąś chrześcijańską intuicją, że potrzebującym trzeba pomagać - nawet kosztem własnego bezpieczeństwa. Alexander przywołuje interesujące spotkanie w jednym z niemieckich kościołów, gdzie Merkel spotkała się z wyborcami, parafianami, obywatelami. I to w szczycie emocji:
Ani słowa o uchodźcach, gdy Merkel przemawia o chrześcijańskiej polityce w swoim rodzinnym zborze. Parafianie się dziwią. Podczas dyskusji zatem pytają. Jeden chce wiedzieć, czy konieczne jest wydalanie rodzin, które naprawdę są dobrze zintegrowane. Merkel odpowiada bez wahania, a te jednoznaczne słowa godne są uwagi w kontekście polityki wobec uchodźców z jesieni 2015 roku. Deportacja do bezpiecznych krajów pochodzenia wydaje się „na pierwszy rzut oka niechrześcijańska, lecz być może jeszcze mniej po chrześcijańsku jest przyjmować zbyt wielu i nie mieć miejsca dla tych, którzy naprawdę są prześladowani”. Tego, co później przypisywać się będzie Merkel jako motyw polityki otwartych granic, jej wypowiedź w Templinie nie pozwala uzasadnić przede wszystkim chrześcijańską miłością bliźniego.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/370089-poruszajaca-relacja-zza-kulis-polityki-merkel-wobec-imigrantow-jak-pociagano-za-sznurki-jaka-role-miala-w-tym-teresa-piotrowska-fragmenty-recenzja