O skali problemu byli przekonani również Niemcy; eksperci, funkcjonariusze, analitycy bezpieczeństwa. Alexander przywołuje relacje niemieckich wieloletnich policjantów, którzy alarmowali panią kanclerz, przekonując, że da się kontrolować napływ imigrantów, a nawet przeciwstawić temu zagadnieniu. Jako przykład podaje się między innymi Polskę.
No właśnie, skoro o Polsce o mowa. Książka niemieckiego dziennikarza zawiera skromny polski wątek, ale niezwykle istotny w kontekście naszej wiedzy o poprzednim rządzie. Alexander opisuje, jak Angela Merkel szkicowała próbę wymuszenia na pozostałych krajach Unii Europejskiej zgody na przyjęcie mechanizmu relokacji imigrantów.
Odnotujmy:
Czy można zmusić jakieś państwo wbrew jego woli do tego, aby wprowadzało we własne społeczeństwo ludzi z innego regionu świata, innej kultury i religii? Ta kwestia wyjaśnia się 22 września na kolejnym posiedzeniu ministrów spraw wewnętrznych UE. Poprzedniego dnia Merkel rzuca jeszcze świecę dymną: „Decyzje UE podejmowane konsensualnie są dla Niemiec dużą wartością” – mówi w Berlinie z dobroduszną miną. W Brukseli wszakże de Maizière napiera i stara się zmiażdżyć krytyków większością. Tę większość trzeba zdobyć. Do tego służy procedura „konfesjonału”. Oznacza to, że każdy uczestnik posiedzenia musi się stawić sam u przewodniczącego, który poddaje go obróbce. Presja rośnie w ten sposób z godziny na godzinę. W końcu poddaje się polska minister Teresa Piotrowska, która studiowała teologię i jest na urzędzie od kilku tygodni. Akceptuje podział uchodźców. Wyrwanie Polski ze wschodnioeuropejskiego bloku sprzeciwu jest decydujące. Merkel ma bowiem tylko jedną, jedyną szansę na odpalenie bomby. Z powodu pewnej szczegółowej reguły wplecionej w skomplikowane traktaty europejskie do „opcji nuklearnej” trzeba nawet „potrójnej większości”: 50 proc. państw, 62 proc. ludności i dodatkowo 74 proc. ważnych głosów w Radzie Ministrów Unii.
Ponieważ w decydującym głosowaniu o relokacji uchodźców na „nie” głosują nie tylko Węgry, Czechy, Słowacja i Rumunia, lecz na dobitkę wstrzymuje się Finlandia, przy polskim sprzeciwie mniejszość blokująca byłaby możliwa albo nawet prawdopodobna.
Polski wkład w niemiecką politykę wywierania presji na pozostałe kraje UE był ogromny, być może nawet decydujący. Tymczasem minister Teresa Piotrowska zostaje złamana szybko, podczas spotkania w cztery oczy z ministrem spraw wewnętrznych Niemiec. Czy z takiego spotkania została sporządzona jakaś formalna notatka? Co proponował Piotrowskiej de Maziere? Na co się zgodziła i jakim kosztem? Jak wytłumaczyła to polskiej opinii publicznej? Nie wiemy, bo pani Piotrowska rzadko tłumaczyła swoje racje w tej sprawie.
Tak czy inaczej rządowi niemieckiemu udaje się w ten sposób wymusić start ogólnounijnego podziału uchodźców. Co z tego, że po paru miesiącach okaże się, że to martwe założenia, od początku nie do zrealizowania. Nowy polski rząd szybko i twardo dał to do zrozumienia elitom z Berlina i Brukseli. Pamiętny tekst Konrada Szymańskiego z naszego portalu odbił się wtedy echem w mediach całego świata - i trudno się dziwić, skoro był to jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy tak oficjalny klin wbijany w dotychczasową narrację Niemiec.
Alexander krok po kroku opisuje przy tym, jak w proch obracała się iluzja o możliwości stworzenia nowego wspaniałego świata, z otwartymi granicami i imigrantami, którzy integrują się w europejski system wartości, cywilizacji, kultury. Szybko okazało się, że weryfikacja imigrantów jest niemożliwa: i z technicznego, i z politycznego punktu widzenia. Jeszcze szybciej w proch obraca się naiwna (choć często szczera) wiara w polityczny scenariusz, w którym można przyjąć „każdą liczbę” imigrantów, bez większych zmian i niepokojów.
Fragment:
Organizacja hotspotów unijnych w Grecji też jest sabotowana. W tych obozach uchodźcy mieliby się rejestrować i czekać na rozpatrzenie wniosków o azyl. Jeśli go otrzymają, powinni prosto stamtąd zostać odesłani samolotem do innego kraju unijnego. Tymczasem lokalna administracja na greckich wyspach podkopuje po cichu budowę hotspotów, bo chce jak najszybciej pozbyć się uchodźców. Władze tamtejsze ładują ich czym prędzej na prom i przewożą na stały ląd, gdzie już są podstawione autobusy, aby przewieźć ich na granicę macedońską. Na szlak bałkański wiodący do Niemiec.
Alexander kreśli opowieść, w której niemieckie elity polityczne - z Merkel na czele - zmieniają swoje nastawienie. Najpierw powoli zmieniają się akcenty, później coraz bardziej do głosu dopuszcza się krytykę, z czasem powszechne staje się przekonanie o konieczności kontrolowania procesu migracji. To stąd dojrzewanie do brudnego dealu z Turcją i Erdoganem. To stąd zmiana nastawienia także niemieckich mediów. To stąd coraz bardziej jednoznaczne wypowiedzi polityków UE (w tym Tuska), którzy po kilku tygodniach euforii i polityki „refugees welcome” zmieniają nastawienie i apelują, by do Europy nie przyjeżdżać. Wszystko to w książce Alexandra jest udokumentowane, przypieczętowane cytatami. Aż korci, by przypomnieć, jak bardzo wielka była agresja polityczna wymierzona w takich polityków jak Orban czy Kaczyński, którzy od początku mieli dość jasne stanowisko w tej sprawie. Może niepoprawnie politycznie, ale jednak - jasne. Stanowisko, które z czasem przebiło się do mainstreamu europejskiej rozmowy o problemie imigrantów.
Co dalej? Zdaniem Alexandra to tylko chwilowe wyciszenie problemu. Chwilowe, bo deal z Turcją jest kruchy, niepewny, ciągle uzależniony od wielu czynników ekonomicznych i politycznych.
Napływ uchodźców na razie ustał. Fala zgromadzona w pierwszej połowie roku 2015, która po otwarciu granicy i słynnych selfikach wezbrała jak nigdy do tej pory, w marcu 2016 roku rozprysnęła się. Czy dlatego, że ludzie zobaczyli, jak sen o Niemczech kończy się w błocie Idomeni? Czy dlatego, że lepiej o nich zadbano w obozach na Bliskim Wschodzie, między innymi dzięki niemieckim miliardom? Czy dlatego, że policja turecka ze strachu przed kompromitacją u natowskich sojuszników wreszcie pozamykała przemytników ludzi? Prawdopodobnie wpływ na osiągnięty efekt miało to wszystko.
Za puentę niech posłuży fragment felietonu Marka A. Cichockiego z poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”.
Zainteresowanie w mediach wywołał ostatnio raport amerykańskiego instytutu PEW na temat migracji muzułmańskiej do Europy. Wynika z niego, że w 2050 r. muzułmanie będą stanowić ok. 20 proc. społeczeństwa francuskiego i niemieckiego. W Szwecji może to być nawet 30 proc. Gdyby do tego doszło, Europa Zachodnia byłaby kulturowo, religijnie i politycznie zupełnie inna. W tym kontekście nie sposób nie zapytać o cele i filozofię niemieckiej polityki w tej kwestii. Czy naprawdę Niemcy wierzą, że mogą stworzyć rodzaj wpływowego, cywilizowanego i mieszczańskiego islamu w swoim kraju i w Europie? I po co? Z badań PEW wynika, że w Europie Środkowo-Wschodniej do 2050 r. liczba muzułmanów nie przekroczy 0,2 proc. To oznacza, że muzułmańska migracja do Europy może doprowadzić do cywilizacyjnej przepaści między zachodnią i wschodnią częścią kontynentu.
Wydana przez „Teologię Polityczną” książka to wyjątkowe świadectwo, skłaniające, zmuszające do głębokiej refleksji. Nie jest to prosta opowieść o demonicznej Merkel, która zarżnęła cywilizacyjną Europę, jaką znamy. W wielu miejscach Niemiec - jak udowadnia to Alexander - udało się przecież zmierzyć z problemem, zainstalować imigrantów i uchodźców, dać im choćby kruchy schron. Może nieco szkoda, że autor nie zmierzył się też z problemem zmian kulturowych, zagrożenia terrorystycznego (problem jest tylko lekko poruszony) czy porównania realnej pomocy dla przybyszów: tu, w Europie, z tą udzielaną na miejscu.
To jednak zadanie dla innych badaczy i analityków. Siłą publikacji Alexandra jest właśnie suchy, niemal zimny reportaż z tego, co działo się za kulisami niemieckiej polityki. Wnioski każdy może sobie wyciągnąć sam. Lektura książki powinna być jednak przyczynkiem do głębszej dyskusji - również w polskim kontekście. Tym bardziej pilnej dyskusji, że problem z pewnością jeszcze powróci.
-
Szukasz pomysłu na oryginalny prezent? Polecamy prenumeratę „Sieci”!
Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
O skali problemu byli przekonani również Niemcy; eksperci, funkcjonariusze, analitycy bezpieczeństwa. Alexander przywołuje relacje niemieckich wieloletnich policjantów, którzy alarmowali panią kanclerz, przekonując, że da się kontrolować napływ imigrantów, a nawet przeciwstawić temu zagadnieniu. Jako przykład podaje się między innymi Polskę.
No właśnie, skoro o Polsce o mowa. Książka niemieckiego dziennikarza zawiera skromny polski wątek, ale niezwykle istotny w kontekście naszej wiedzy o poprzednim rządzie. Alexander opisuje, jak Angela Merkel szkicowała próbę wymuszenia na pozostałych krajach Unii Europejskiej zgody na przyjęcie mechanizmu relokacji imigrantów.
Odnotujmy:
Czy można zmusić jakieś państwo wbrew jego woli do tego, aby wprowadzało we własne społeczeństwo ludzi z innego regionu świata, innej kultury i religii? Ta kwestia wyjaśnia się 22 września na kolejnym posiedzeniu ministrów spraw wewnętrznych UE. Poprzedniego dnia Merkel rzuca jeszcze świecę dymną: „Decyzje UE podejmowane konsensualnie są dla Niemiec dużą wartością” – mówi w Berlinie z dobroduszną miną. W Brukseli wszakże de Maizière napiera i stara się zmiażdżyć krytyków większością. Tę większość trzeba zdobyć. Do tego służy procedura „konfesjonału”. Oznacza to, że każdy uczestnik posiedzenia musi się stawić sam u przewodniczącego, który poddaje go obróbce. Presja rośnie w ten sposób z godziny na godzinę. W końcu poddaje się polska minister Teresa Piotrowska, która studiowała teologię i jest na urzędzie od kilku tygodni. Akceptuje podział uchodźców. Wyrwanie Polski ze wschodnioeuropejskiego bloku sprzeciwu jest decydujące. Merkel ma bowiem tylko jedną, jedyną szansę na odpalenie bomby. Z powodu pewnej szczegółowej reguły wplecionej w skomplikowane traktaty europejskie do „opcji nuklearnej” trzeba nawet „potrójnej większości”: 50 proc. państw, 62 proc. ludności i dodatkowo 74 proc. ważnych głosów w Radzie Ministrów Unii.
Ponieważ w decydującym głosowaniu o relokacji uchodźców na „nie” głosują nie tylko Węgry, Czechy, Słowacja i Rumunia, lecz na dobitkę wstrzymuje się Finlandia, przy polskim sprzeciwie mniejszość blokująca byłaby możliwa albo nawet prawdopodobna.
Polski wkład w niemiecką politykę wywierania presji na pozostałe kraje UE był ogromny, być może nawet decydujący. Tymczasem minister Teresa Piotrowska zostaje złamana szybko, podczas spotkania w cztery oczy z ministrem spraw wewnętrznych Niemiec. Czy z takiego spotkania została sporządzona jakaś formalna notatka? Co proponował Piotrowskiej de Maziere? Na co się zgodziła i jakim kosztem? Jak wytłumaczyła to polskiej opinii publicznej? Nie wiemy, bo pani Piotrowska rzadko tłumaczyła swoje racje w tej sprawie.
Tak czy inaczej rządowi niemieckiemu udaje się w ten sposób wymusić start ogólnounijnego podziału uchodźców. Co z tego, że po paru miesiącach okaże się, że to martwe założenia, od początku nie do zrealizowania. Nowy polski rząd szybko i twardo dał to do zrozumienia elitom z Berlina i Brukseli. Pamiętny tekst Konrada Szymańskiego z naszego portalu odbił się wtedy echem w mediach całego świata - i trudno się dziwić, skoro był to jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy tak oficjalny klin wbijany w dotychczasową narrację Niemiec.
Alexander krok po kroku opisuje przy tym, jak w proch obracała się iluzja o możliwości stworzenia nowego wspaniałego świata, z otwartymi granicami i imigrantami, którzy integrują się w europejski system wartości, cywilizacji, kultury. Szybko okazało się, że weryfikacja imigrantów jest niemożliwa: i z technicznego, i z politycznego punktu widzenia. Jeszcze szybciej w proch obraca się naiwna (choć często szczera) wiara w polityczny scenariusz, w którym można przyjąć „każdą liczbę” imigrantów, bez większych zmian i niepokojów.
Fragment:
Organizacja hotspotów unijnych w Grecji też jest sabotowana. W tych obozach uchodźcy mieliby się rejestrować i czekać na rozpatrzenie wniosków o azyl. Jeśli go otrzymają, powinni prosto stamtąd zostać odesłani samolotem do innego kraju unijnego. Tymczasem lokalna administracja na greckich wyspach podkopuje po cichu budowę hotspotów, bo chce jak najszybciej pozbyć się uchodźców. Władze tamtejsze ładują ich czym prędzej na prom i przewożą na stały ląd, gdzie już są podstawione autobusy, aby przewieźć ich na granicę macedońską. Na szlak bałkański wiodący do Niemiec.
Alexander kreśli opowieść, w której niemieckie elity polityczne - z Merkel na czele - zmieniają swoje nastawienie. Najpierw powoli zmieniają się akcenty, później coraz bardziej do głosu dopuszcza się krytykę, z czasem powszechne staje się przekonanie o konieczności kontrolowania procesu migracji. To stąd dojrzewanie do brudnego dealu z Turcją i Erdoganem. To stąd zmiana nastawienia także niemieckich mediów. To stąd coraz bardziej jednoznaczne wypowiedzi polityków UE (w tym Tuska), którzy po kilku tygodniach euforii i polityki „refugees welcome” zmieniają nastawienie i apelują, by do Europy nie przyjeżdżać. Wszystko to w książce Alexandra jest udokumentowane, przypieczętowane cytatami. Aż korci, by przypomnieć, jak bardzo wielka była agresja polityczna wymierzona w takich polityków jak Orban czy Kaczyński, którzy od początku mieli dość jasne stanowisko w tej sprawie. Może niepoprawnie politycznie, ale jednak - jasne. Stanowisko, które z czasem przebiło się do mainstreamu europejskiej rozmowy o problemie imigrantów.
Co dalej? Zdaniem Alexandra to tylko chwilowe wyciszenie problemu. Chwilowe, bo deal z Turcją jest kruchy, niepewny, ciągle uzależniony od wielu czynników ekonomicznych i politycznych.
Napływ uchodźców na razie ustał. Fala zgromadzona w pierwszej połowie roku 2015, która po otwarciu granicy i słynnych selfikach wezbrała jak nigdy do tej pory, w marcu 2016 roku rozprysnęła się. Czy dlatego, że ludzie zobaczyli, jak sen o Niemczech kończy się w błocie Idomeni? Czy dlatego, że lepiej o nich zadbano w obozach na Bliskim Wschodzie, między innymi dzięki niemieckim miliardom? Czy dlatego, że policja turecka ze strachu przed kompromitacją u natowskich sojuszników wreszcie pozamykała przemytników ludzi? Prawdopodobnie wpływ na osiągnięty efekt miało to wszystko.
Za puentę niech posłuży fragment felietonu Marka A. Cichockiego z poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”.
Zainteresowanie w mediach wywołał ostatnio raport amerykańskiego instytutu PEW na temat migracji muzułmańskiej do Europy. Wynika z niego, że w 2050 r. muzułmanie będą stanowić ok. 20 proc. społeczeństwa francuskiego i niemieckiego. W Szwecji może to być nawet 30 proc. Gdyby do tego doszło, Europa Zachodnia byłaby kulturowo, religijnie i politycznie zupełnie inna. W tym kontekście nie sposób nie zapytać o cele i filozofię niemieckiej polityki w tej kwestii. Czy naprawdę Niemcy wierzą, że mogą stworzyć rodzaj wpływowego, cywilizowanego i mieszczańskiego islamu w swoim kraju i w Europie? I po co? Z badań PEW wynika, że w Europie Środkowo-Wschodniej do 2050 r. liczba muzułmanów nie przekroczy 0,2 proc. To oznacza, że muzułmańska migracja do Europy może doprowadzić do cywilizacyjnej przepaści między zachodnią i wschodnią częścią kontynentu.
Wydana przez „Teologię Polityczną” książka to wyjątkowe świadectwo, skłaniające, zmuszające do głębokiej refleksji. Nie jest to prosta opowieść o demonicznej Merkel, która zarżnęła cywilizacyjną Europę, jaką znamy. W wielu miejscach Niemiec - jak udowadnia to Alexander - udało się przecież zmierzyć z problemem, zainstalować imigrantów i uchodźców, dać im choćby kruchy schron. Może nieco szkoda, że autor nie zmierzył się też z problemem zmian kulturowych, zagrożenia terrorystycznego (problem jest tylko lekko poruszony) czy porównania realnej pomocy dla przybyszów: tu, w Europie, z tą udzielaną na miejscu.
To jednak zadanie dla innych badaczy i analityków. Siłą publikacji Alexandra jest właśnie suchy, niemal zimny reportaż z tego, co działo się za kulisami niemieckiej polityki. Wnioski każdy może sobie wyciągnąć sam. Lektura książki powinna być jednak przyczynkiem do głębszej dyskusji - również w polskim kontekście. Tym bardziej pilnej dyskusji, że problem z pewnością jeszcze powróci.
-
Szukasz pomysłu na oryginalny prezent? Polecamy prenumeratę „Sieci”!
Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Strona 3 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/370089-poruszajaca-relacja-zza-kulis-polityki-merkel-wobec-imigrantow-jak-pociagano-za-sznurki-jaka-role-miala-w-tym-teresa-piotrowska-fragmenty-recenzja?strona=3