Konsultacje międzyrządowe zastąpiła długotrwała, prasowa pyskówka. Francję doprowadziło do białej gorączki przyjęcie przez RFN m.in. planu wyłączania elektrowni atomowych, gdyż specjalnie na ich potrzeby zbudowali w La Haque potężny zakład przetwarzania i zabezpieczania promieniotwórczych śmieci z tych siłowni. Po pokonaniu w wyborach w 2002r. przez Schrödera chadeckiego rywala Edmunda Stoibera, Chirac nie powstrzymał się przed zatelefonowaniem do tego ostatniego, by wyrazić mu swój żal. Na kolejnym szczycie UE w Nicei doszło między prezydentem i kanclerzem do niebywałej awantury na tle podziału głosów w Radzie UE, trzaskania drzwiami i zrywania obrad. Schröder uznał, że skoro liczba ludności RFN jest o jedną trzecią większa niż Francji, Niemcy powinny mieć więcej głosów w tym gremium. Ekspert unijnej polityki i londyński wydawca lord George Weidenfeld obwieścił wówczas wszem wobec „definitywne pęknięcie niemiecko-francuskiej osi”. Dawne animozje odżyły nawet na sportowym gruncie. Gdy szefem UEFA miał zostać (i został) Michael Platini, idol Niemców Franz Beckenbauer wypalił:
Każdy, byle nie Francuz…!
Jednakże obie strony doszły do wniosku, że z osobna nie obronią swych interesów w Europie. Chirac i Schröder spuścili z tonu. W efekcie zakulisowych rozmów utworzyli mieszaną komisję, która wywróciła do góry nogami unijne postanowienia z Nicei, tak, aby wzmocnić ich własną pozycję w rozrastającej się UE. Dodatkowym impulsem do kolejnego jednania się Francji i Niemiec była amerykańska interwencja wojskowa w Iraku. Zarówno Niemcy jak i Francję, pozostającą od 1966r. poza strukturami NATO, drażniło - jak to określano w obu stolicach - „jednowładztwo USA”. Niemcy, którzy od czasów Kohla walczą o krzesło przy stole stałych członków Rady Bezpieczeństwa, dostrzegły w sprzeciwie wobec Waszyngtonu szansę na swą nobilitację w polityce międzynarodowej. Do francusko-niemieckiego, antyamerykańskiego tandemu ochoczo dołączył prezydent Władimir Putin, traktujący to nieformalne przymierze, jako ładunek wybuchowy do zdetonowania monolitu Zachodu.
Od tej chwili stosunki między Paryżem i Berlinem weszły znów w fazę pieszczot. „Szczurołap” Fischer stał się nagle „rzeczowym partnerem”, zaś prezydent i kanclerz zaczęli przebąkiwać o podwójnym obywatelstwie dla Niemców i Francuzów. Wtedy właśnie, na fali politycznej konfrontacji z USA, spotkało się w Wersalu na wspólnej fecie aż 1180 francuskich i niemieckich parlamentarzystów. W 2003 r. doszło też do bezprecedensowego zdarzenia: na szczycie UE w Brukseli Niemcy reprezentował z upoważnienia Schrödera prezydent Chirac. Formalnie, gdyż nic istotnego wówczas nie omawiano.
„So weit, so gut“, jak mawiają Niemcy, na kolejny dołek nie trzeba było długo czekać. Angela Merkel, kandydatka chadeków (CDU/CSU) na szefową rządu dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie podoba jej się polityka poprzednika. Gdy tuż po swym wyborczym zwycięstwie gościła w Paryżu, poświęciła mniej czasu urzędującemu prezydentowi Chiracowi niż jego potencjalnemu następcy Nicolasowi Sarkozy’emu. Ten ostatni odwzajemnił jej się równie efektownie, gdyż w dniu swego zaprzysiężenia znalazł kilka godzin, by wpaść do Berlina i wycałować nową koleżankę. Kanclerz puściła mimo uszu zdanie Sarkozy’ego z wiecu wyborczego, że „Francja nie musi czerwienić się z powodu swej historii, bo nie ma na sumieniu ludobójstwa i nie wynalazła tzw. rozwiązania ostatecznego”…
Wkrótce jednak zaczęła się ich bezpardonowa przepychanka o to, kto jest ważniejszy i nadaje ton w polityce europejskiej. Merkel zadbała o to, by przybywający do Niemiec prezydent USA nie widział takich transparentów, jak podczas jego wizyty za kanclerza Schrödera w Berlinie: „Fuck Bush” i „Bush go home!”. Z kolei Sarkozy poleciał za wielką wodę, gdzie ku osłupieniu gospodarzy przekonywał, że „francuscy rodzice marzą o wysłaniu dzieci na amerykańskie uniwersytety”, zaś „złośliwości w prasie odzwierciedlają tylko zazdrość części francuskich elit wobec USA za ich olśniewający sukces”. Jak zapewniał:
Francja będzie zawsze stać u boku Stanów Zjednoczonych, ilekroć będą tego potrzebowały.
W efekcie, obchody 60 rocznicy istnienia NATO odbyły się w Baden-Baden już z udziałem Francji. Aliści wkrótce francusko-niemiecka sinusoida zaczęła ponownie opadać. Wychwalany w niemieckich mediach nowy prezydent Francji stał się „fircykiem”, który „dla dorównania Merkel chodzi na takich samych obcasach jak ona”, i usiłuje „zmarginalizować znaczenie Niemiec”, zaś kanclerz Niemiec ochrzczono we Francji mianem „Madame Non”, która „nie jest żadnym przykładem” dla Grande Nation. Powodów do nowych zadrażnień było wiele. Krótko po objęciu urzędu Sarkozy wprosił się w Brukseli na obrady ministrów finansów państw UE i starał się wymusić na nich osłabienie kursu euro przez EBC, oraz ustępstwa w sprawie zadłużenia Francji. Gdy niemiecki minister Peer Steinbrueck zwrócił mu uwagę, że Francja łamie kryteria z Maastricht, że ją też obowiązuje dyscyplina finansowa i „nie może szastać nie swoimi pieniędzmi”, Sarkozy huknął:
Kim pan jest, że śmie mi zwracać uwagę…?!
— zbeształ głównego księgowego Merkel, obraził się, że trzyma jego stronę i odwołał zaplanowane spotkanie międzyrządowe.
Nie będę wyliczał kolejnych starć i rozbieżności, lista jest długa. Najcięższy zarzut Berlina dotyczył utrudniania firmom z RFN zakotwiczenia na francuskim rynku, poprzez uprawiany przez Sarkozy’ego protekcjonizm, interwencjonizm i łączenie przedsiębiorstw w narodowe koncerny, jak np. Suez i Gaz de France. Gdy koncern Siemensa chciał kupić bankrutujący Alstom, prezydent podstawił mu finansowe protezy i uniemożliwił transakcję. Od lat toczy się wojna podjazdowa między koncernami energetycznymi, niemieckim RWE i francuskim GDF. Berlin i Paryż kruszyły kopie niemal w każdej dziedzinie, od batalii o zmiany strukturalne i wpływy w spółce EADS, po łączoną z nazwiskiem Sarkozy’ego ofensywę w branżach telekomunikacji, transportu, bankowości, czy techniki wojskowej. Gdy Sarkozy obiecał protestującym rybakom, że wymusi na UE zlikwidowanie limitów połowowych i przyzna im dopłatę 310 mln euro z państwowej kasy, „Frankfurter Allgemeine Zeitung” porównał postawę prezydenta do „najgorszego okresu w relacjach obu krajów”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Konsultacje międzyrządowe zastąpiła długotrwała, prasowa pyskówka. Francję doprowadziło do białej gorączki przyjęcie przez RFN m.in. planu wyłączania elektrowni atomowych, gdyż specjalnie na ich potrzeby zbudowali w La Haque potężny zakład przetwarzania i zabezpieczania promieniotwórczych śmieci z tych siłowni. Po pokonaniu w wyborach w 2002r. przez Schrödera chadeckiego rywala Edmunda Stoibera, Chirac nie powstrzymał się przed zatelefonowaniem do tego ostatniego, by wyrazić mu swój żal. Na kolejnym szczycie UE w Nicei doszło między prezydentem i kanclerzem do niebywałej awantury na tle podziału głosów w Radzie UE, trzaskania drzwiami i zrywania obrad. Schröder uznał, że skoro liczba ludności RFN jest o jedną trzecią większa niż Francji, Niemcy powinny mieć więcej głosów w tym gremium. Ekspert unijnej polityki i londyński wydawca lord George Weidenfeld obwieścił wówczas wszem wobec „definitywne pęknięcie niemiecko-francuskiej osi”. Dawne animozje odżyły nawet na sportowym gruncie. Gdy szefem UEFA miał zostać (i został) Michael Platini, idol Niemców Franz Beckenbauer wypalił:
Każdy, byle nie Francuz…!
Jednakże obie strony doszły do wniosku, że z osobna nie obronią swych interesów w Europie. Chirac i Schröder spuścili z tonu. W efekcie zakulisowych rozmów utworzyli mieszaną komisję, która wywróciła do góry nogami unijne postanowienia z Nicei, tak, aby wzmocnić ich własną pozycję w rozrastającej się UE. Dodatkowym impulsem do kolejnego jednania się Francji i Niemiec była amerykańska interwencja wojskowa w Iraku. Zarówno Niemcy jak i Francję, pozostającą od 1966r. poza strukturami NATO, drażniło - jak to określano w obu stolicach - „jednowładztwo USA”. Niemcy, którzy od czasów Kohla walczą o krzesło przy stole stałych członków Rady Bezpieczeństwa, dostrzegły w sprzeciwie wobec Waszyngtonu szansę na swą nobilitację w polityce międzynarodowej. Do francusko-niemieckiego, antyamerykańskiego tandemu ochoczo dołączył prezydent Władimir Putin, traktujący to nieformalne przymierze, jako ładunek wybuchowy do zdetonowania monolitu Zachodu.
Od tej chwili stosunki między Paryżem i Berlinem weszły znów w fazę pieszczot. „Szczurołap” Fischer stał się nagle „rzeczowym partnerem”, zaś prezydent i kanclerz zaczęli przebąkiwać o podwójnym obywatelstwie dla Niemców i Francuzów. Wtedy właśnie, na fali politycznej konfrontacji z USA, spotkało się w Wersalu na wspólnej fecie aż 1180 francuskich i niemieckich parlamentarzystów. W 2003 r. doszło też do bezprecedensowego zdarzenia: na szczycie UE w Brukseli Niemcy reprezentował z upoważnienia Schrödera prezydent Chirac. Formalnie, gdyż nic istotnego wówczas nie omawiano.
„So weit, so gut“, jak mawiają Niemcy, na kolejny dołek nie trzeba było długo czekać. Angela Merkel, kandydatka chadeków (CDU/CSU) na szefową rządu dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie podoba jej się polityka poprzednika. Gdy tuż po swym wyborczym zwycięstwie gościła w Paryżu, poświęciła mniej czasu urzędującemu prezydentowi Chiracowi niż jego potencjalnemu następcy Nicolasowi Sarkozy’emu. Ten ostatni odwzajemnił jej się równie efektownie, gdyż w dniu swego zaprzysiężenia znalazł kilka godzin, by wpaść do Berlina i wycałować nową koleżankę. Kanclerz puściła mimo uszu zdanie Sarkozy’ego z wiecu wyborczego, że „Francja nie musi czerwienić się z powodu swej historii, bo nie ma na sumieniu ludobójstwa i nie wynalazła tzw. rozwiązania ostatecznego”…
Wkrótce jednak zaczęła się ich bezpardonowa przepychanka o to, kto jest ważniejszy i nadaje ton w polityce europejskiej. Merkel zadbała o to, by przybywający do Niemiec prezydent USA nie widział takich transparentów, jak podczas jego wizyty za kanclerza Schrödera w Berlinie: „Fuck Bush” i „Bush go home!”. Z kolei Sarkozy poleciał za wielką wodę, gdzie ku osłupieniu gospodarzy przekonywał, że „francuscy rodzice marzą o wysłaniu dzieci na amerykańskie uniwersytety”, zaś „złośliwości w prasie odzwierciedlają tylko zazdrość części francuskich elit wobec USA za ich olśniewający sukces”. Jak zapewniał:
Francja będzie zawsze stać u boku Stanów Zjednoczonych, ilekroć będą tego potrzebowały.
W efekcie, obchody 60 rocznicy istnienia NATO odbyły się w Baden-Baden już z udziałem Francji. Aliści wkrótce francusko-niemiecka sinusoida zaczęła ponownie opadać. Wychwalany w niemieckich mediach nowy prezydent Francji stał się „fircykiem”, który „dla dorównania Merkel chodzi na takich samych obcasach jak ona”, i usiłuje „zmarginalizować znaczenie Niemiec”, zaś kanclerz Niemiec ochrzczono we Francji mianem „Madame Non”, która „nie jest żadnym przykładem” dla Grande Nation. Powodów do nowych zadrażnień było wiele. Krótko po objęciu urzędu Sarkozy wprosił się w Brukseli na obrady ministrów finansów państw UE i starał się wymusić na nich osłabienie kursu euro przez EBC, oraz ustępstwa w sprawie zadłużenia Francji. Gdy niemiecki minister Peer Steinbrueck zwrócił mu uwagę, że Francja łamie kryteria z Maastricht, że ją też obowiązuje dyscyplina finansowa i „nie może szastać nie swoimi pieniędzmi”, Sarkozy huknął:
Kim pan jest, że śmie mi zwracać uwagę…?!
— zbeształ głównego księgowego Merkel, obraził się, że trzyma jego stronę i odwołał zaplanowane spotkanie międzyrządowe.
Nie będę wyliczał kolejnych starć i rozbieżności, lista jest długa. Najcięższy zarzut Berlina dotyczył utrudniania firmom z RFN zakotwiczenia na francuskim rynku, poprzez uprawiany przez Sarkozy’ego protekcjonizm, interwencjonizm i łączenie przedsiębiorstw w narodowe koncerny, jak np. Suez i Gaz de France. Gdy koncern Siemensa chciał kupić bankrutujący Alstom, prezydent podstawił mu finansowe protezy i uniemożliwił transakcję. Od lat toczy się wojna podjazdowa między koncernami energetycznymi, niemieckim RWE i francuskim GDF. Berlin i Paryż kruszyły kopie niemal w każdej dziedzinie, od batalii o zmiany strukturalne i wpływy w spółce EADS, po łączoną z nazwiskiem Sarkozy’ego ofensywę w branżach telekomunikacji, transportu, bankowości, czy techniki wojskowej. Gdy Sarkozy obiecał protestującym rybakom, że wymusi na UE zlikwidowanie limitów połowowych i przyzna im dopłatę 310 mln euro z państwowej kasy, „Frankfurter Allgemeine Zeitung” porównał postawę prezydenta do „najgorszego okresu w relacjach obu krajów”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/303147-czy-po-brexicie-powstana-franko-niemcy-fantasmagorie-w-polityce-koncza-sie-niekiedy-oplakanymi-skutkami?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.