Odbiorę most lub zginę! Naprzód, Węgrzy! Nie ma mostu, nie ma ojczyzny!
— te słowa musi znać każdy, kto zainteresował się historią Węgier i relacji polsko-węgierskich.
Swoich żołnierzy zagrzewał nimi do boju o ważną strategicznie przeprawę Bem Apó, czyli „Ojczulek Bem” podczas węgierskiego powstania roku 1848. Widnieją one również na tablicy pod pomnikiem Józefa Bema w Budapeszcie. Każdy, kto jeździł po węgierskiej prowincji, wie, że trudno znaleźć miasteczko, gdzie nie byłoby Bem József Utca, czyli ulicy Józefa Bema.
Ten węgierski sentyment do polskiego generała jest jednym z wielu elementów spajających przyjaźń obu narodów, poza rozlicznymi elementami wspólnej historii od czasów wcześniejszych niż elekcja jednego z najlepszych polskich królów Stefana Batorego z siedmiogrodzkiej dynastii. Polacy z kolei świetnie pamiętają, że węgierski premier Pál Teleki zdecydował o przesłaniu broni walczącej z bolszewikami Polsce w roku 1920, zaś w roku 1939 sondowany przez Berlin w sprawie przemarszu wojsk niemieckich przez węgierskie terytorium, wyjaśnił, że „ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce”.
Elementów łączących jest oczywiście o wiele więcej. Węgrzy stracili ogromną część swojego terytorium w następstwie traktatu z Trianon, Polacy – Kresy po II wojnie światowej. W Polsce komuniści więzili prymasa Wyszyńskiego, na Węgrzech najpierw siedział w komunistycznym więzieniu, a potem przez 15 lat w ambasadzie amerykańskiej trwał niezłomny prymas József Mindszenty. Węgierska rewolucja roku 1956 rozpoczęła się pod wpływem wieści o poznańskim Czerwcu. I tak dalej, i tak dalej.
Odkąd zacząłem regularnie odwiedzać Węgry kilka lat temu, ogromnie ten kraj i jego mieszkańców polubiłem. A także nabrałem szacunku dla jego wspaniałej i trudnej historii. O tym, że uważam Viktora Orbána ze jednego z najwybitniejszych – a może nawet najwybitniejszego – spośród środkowoeuropejskich polityków czasu po 1989, wiedzą wszyscy znający moją publicystykę. Co nie znaczy, że zgadzam się z każdym jego posunięciem.
Czytałem w ostatnim czasie wiele tekstów paskudnych, wstrętnych, kłamliwych, parszywych, ale przede wszystkim nudnych przez swoją powtarzalność. Dotyczyło to także „profesora” Wojciecha Sadurskiego, który na Lisowym portalu o parówkach wiele razy atakował nasz tygodnik i portal wPolityce.pl. Zapewne jednak za sprawą mojego węgierskiego sentymentu nie jestem w stanie (choć może by należało) milczeć w sprawie jego wyjątkowo obrzydliwego wypracowania, zatytułowanego „Po co komu Węgry?”.
Nie milczę o nim także dlatego, że nie można wykluczyć, iż zawarte w tym tekście sformułowania spełniają przesłanki art. 256 par. 1. kodeksu karnego, który mówi: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. A już z całą pewnością jest to materiał dla rozlicznych zawodowych tropicieli tak zwanej „mowy nienawiści”. Coś mi jednak podpowiada, że w sprawie Sadurskiego głosu nie zabiorą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Odbiorę most lub zginę! Naprzód, Węgrzy! Nie ma mostu, nie ma ojczyzny!
— te słowa musi znać każdy, kto zainteresował się historią Węgier i relacji polsko-węgierskich.
Swoich żołnierzy zagrzewał nimi do boju o ważną strategicznie przeprawę Bem Apó, czyli „Ojczulek Bem” podczas węgierskiego powstania roku 1848. Widnieją one również na tablicy pod pomnikiem Józefa Bema w Budapeszcie. Każdy, kto jeździł po węgierskiej prowincji, wie, że trudno znaleźć miasteczko, gdzie nie byłoby Bem József Utca, czyli ulicy Józefa Bema.
Ten węgierski sentyment do polskiego generała jest jednym z wielu elementów spajających przyjaźń obu narodów, poza rozlicznymi elementami wspólnej historii od czasów wcześniejszych niż elekcja jednego z najlepszych polskich królów Stefana Batorego z siedmiogrodzkiej dynastii. Polacy z kolei świetnie pamiętają, że węgierski premier Pál Teleki zdecydował o przesłaniu broni walczącej z bolszewikami Polsce w roku 1920, zaś w roku 1939 sondowany przez Berlin w sprawie przemarszu wojsk niemieckich przez węgierskie terytorium, wyjaśnił, że „ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce”.
Elementów łączących jest oczywiście o wiele więcej. Węgrzy stracili ogromną część swojego terytorium w następstwie traktatu z Trianon, Polacy – Kresy po II wojnie światowej. W Polsce komuniści więzili prymasa Wyszyńskiego, na Węgrzech najpierw siedział w komunistycznym więzieniu, a potem przez 15 lat w ambasadzie amerykańskiej trwał niezłomny prymas József Mindszenty. Węgierska rewolucja roku 1956 rozpoczęła się pod wpływem wieści o poznańskim Czerwcu. I tak dalej, i tak dalej.
Odkąd zacząłem regularnie odwiedzać Węgry kilka lat temu, ogromnie ten kraj i jego mieszkańców polubiłem. A także nabrałem szacunku dla jego wspaniałej i trudnej historii. O tym, że uważam Viktora Orbána ze jednego z najwybitniejszych – a może nawet najwybitniejszego – spośród środkowoeuropejskich polityków czasu po 1989, wiedzą wszyscy znający moją publicystykę. Co nie znaczy, że zgadzam się z każdym jego posunięciem.
Czytałem w ostatnim czasie wiele tekstów paskudnych, wstrętnych, kłamliwych, parszywych, ale przede wszystkim nudnych przez swoją powtarzalność. Dotyczyło to także „profesora” Wojciecha Sadurskiego, który na Lisowym portalu o parówkach wiele razy atakował nasz tygodnik i portal wPolityce.pl. Zapewne jednak za sprawą mojego węgierskiego sentymentu nie jestem w stanie (choć może by należało) milczeć w sprawie jego wyjątkowo obrzydliwego wypracowania, zatytułowanego „Po co komu Węgry?”.
Nie milczę o nim także dlatego, że nie można wykluczyć, iż zawarte w tym tekście sformułowania spełniają przesłanki art. 256 par. 1. kodeksu karnego, który mówi: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. A już z całą pewnością jest to materiał dla rozlicznych zawodowych tropicieli tak zwanej „mowy nienawiści”. Coś mi jednak podpowiada, że w sprawie Sadurskiego głosu nie zabiorą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/264454-po-co-komu-profesor-sadurski-wiadomo-skad-piana-na-jego-ustach-jej-przyczyna-jest-viktor-orban-ktory-nie-boi-sie-walic-prosto-z-mostu-prawdy-niewygodnej-dla-eurolewicy?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.