Dobrze by było, aby wszyscy politycy w Polsce, którzy jeszcze niedawno mówili to samo, powściągnęli swoje dzisiaj swoje nerwy i grali w jednej drużynie
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl dr Paweł Kowal, dyplomata, były wiceminister spraw zagranicznych.
Czy po wczorajszej wypowiedzi prezydenta Poroszenki coś już pękło, coś się skończyło w polskiej dyplomacji?
Wczorajsza wypowiedź Petra Poroszenki była potwierdzeniem tego, co wiemy od roku: Ukraina jest w sytuacji, w której realnie nie widzi dla siebie lepszego rozwiązania niż obecny format rozmów, co nie oznacza, że jest on dla nich komfortowy. Poza tym jest pod ogromnym naciskiem Zachodu, a ten z kolei boi się eskalacji ze strony Rosji. Myślę, że nikt nie powinien być zaskoczony tą oceną, którą od dawna znamy. Oczywiście ta wypowiedź jest dla nas gorzka, bo pokazuje, jaka jest realna sytuacja Polski, jeśli chodzi o uczestniczenie w strategicznych rozstrzygnięciach w regionie. Oraz, że zadania, które postawił przed sobą prezydent Duda są trudne. Polacy podzielili się na dwie grupy: jedna z nich mówi, abyśmy wobec swojej słabej sytuacji negocjacyjnej nic nie robili, zaś druga grupa mówi – próbujmy. I ci pierwsi mają dzisiaj schadenfreude. Ja uważam, że należy próbować, ponieważ z drugiej strony wiemy doskonale, że format normandzki i tak wisi na włosku. Wiemy z codziennych doniesień medialnych, że to format zachowania pozorów i w praktyce nie funkcjonuje, a ranni na i polegli na froncie to codzienność. Zdajmy sobie też sprawę z tego, że nawet teraz możliwe są pewne korekty jak wprowadzenie na poziomie grup roboczych przedstawicieli Polski, czy Unii Europejskiej, dawałoby nam minimalny wgląd w sytuację. Każdy chyba rozumie, że ta sprawa nie dotyczy jedynie relacji rosyjsko-ukraińskich, lecz dotyczy relacji w Europie Środkowej i bezpośrednio dotyczy bezpieczeństwa Polski. Dobrze by było, aby wszyscy politycy w Polsce, którzy jeszcze niedawno mówili to samo, powściągnęli swoje dzisiaj swoje nerwy i grali w jednej drużynie. Jest tyle atrakcyjnych pól do walki wyborczej, że na tym jednym można się powstrzymać.
Czy ta wypowiedź prezydenta Ukrainy była wycelowana w prezydenta Rzeczypospolitej? Czy ona i tak by padła na tej konferencji prasowej Berlinie, jako ukłon w kierunku gospodarzy i uczestników formatu normandzkiego?
Błagam, czy musimy wszystko brać do siebie? Trzeba rozumieć kontekst i kulisy tej wypowiedzi. W polskim interesie jest zmiana formatu rozmów na temat bezpieczeństwa w Europie środkowo-wschodniej, tak, aby Polska była dopuszczona przynajmniej do informacji na temat tego, o czym rozmawia się przy stole a nie obrażanie się na jednego z największych sąsiadów. Formatu normandzkiego dawno nie będzie a a Ukrainą Polska będzie sąsiadować .
Minister Schetyna mówi, że Polska dostaje takie informacje. Ale można zapytać: co z tego, skoro każdy widzi, że taki format szkodzi samej Ukrainie. Zresztą Ukraińcy o tym wiedzą, bo dzień przed wypowiedzią Poroszenki premier Jaceniuk skrytykował „niektóre państwa” NATO, które zablokowały w 2008 r. wejście jego kraju do MAP. Oczywiście chodziło mu o Niemcy i Francję, bo te państwa zgłosiły weto w Bukareszcie.
Inna sytuacja jest wtedy, kiedy jakieś informacje dostajemy „po życzliwości”, a inaczej jest, gdy mamy instytucjonalny, formalny i stały wgląd w dane na temat rozmów. To sprawa przyszłości Unii, bezpieczeństwa naszego regionu. Dla wszystkich byłoby dobrze, aby jako program minimum potraktować uczestnictwo w negocjacjach przedstawicieli Unii Europejskiej. Może to powinien być pierwszy krok?
Dalszy ciąg czytaj na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dobrze by było, aby wszyscy politycy w Polsce, którzy jeszcze niedawno mówili to samo, powściągnęli swoje dzisiaj swoje nerwy i grali w jednej drużynie
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl dr Paweł Kowal, dyplomata, były wiceminister spraw zagranicznych.
Czy po wczorajszej wypowiedzi prezydenta Poroszenki coś już pękło, coś się skończyło w polskiej dyplomacji?
Wczorajsza wypowiedź Petra Poroszenki była potwierdzeniem tego, co wiemy od roku: Ukraina jest w sytuacji, w której realnie nie widzi dla siebie lepszego rozwiązania niż obecny format rozmów, co nie oznacza, że jest on dla nich komfortowy. Poza tym jest pod ogromnym naciskiem Zachodu, a ten z kolei boi się eskalacji ze strony Rosji. Myślę, że nikt nie powinien być zaskoczony tą oceną, którą od dawna znamy. Oczywiście ta wypowiedź jest dla nas gorzka, bo pokazuje, jaka jest realna sytuacja Polski, jeśli chodzi o uczestniczenie w strategicznych rozstrzygnięciach w regionie. Oraz, że zadania, które postawił przed sobą prezydent Duda są trudne. Polacy podzielili się na dwie grupy: jedna z nich mówi, abyśmy wobec swojej słabej sytuacji negocjacyjnej nic nie robili, zaś druga grupa mówi – próbujmy. I ci pierwsi mają dzisiaj schadenfreude. Ja uważam, że należy próbować, ponieważ z drugiej strony wiemy doskonale, że format normandzki i tak wisi na włosku. Wiemy z codziennych doniesień medialnych, że to format zachowania pozorów i w praktyce nie funkcjonuje, a ranni na i polegli na froncie to codzienność. Zdajmy sobie też sprawę z tego, że nawet teraz możliwe są pewne korekty jak wprowadzenie na poziomie grup roboczych przedstawicieli Polski, czy Unii Europejskiej, dawałoby nam minimalny wgląd w sytuację. Każdy chyba rozumie, że ta sprawa nie dotyczy jedynie relacji rosyjsko-ukraińskich, lecz dotyczy relacji w Europie Środkowej i bezpośrednio dotyczy bezpieczeństwa Polski. Dobrze by było, aby wszyscy politycy w Polsce, którzy jeszcze niedawno mówili to samo, powściągnęli swoje dzisiaj swoje nerwy i grali w jednej drużynie. Jest tyle atrakcyjnych pól do walki wyborczej, że na tym jednym można się powstrzymać.
Czy ta wypowiedź prezydenta Ukrainy była wycelowana w prezydenta Rzeczypospolitej? Czy ona i tak by padła na tej konferencji prasowej Berlinie, jako ukłon w kierunku gospodarzy i uczestników formatu normandzkiego?
Błagam, czy musimy wszystko brać do siebie? Trzeba rozumieć kontekst i kulisy tej wypowiedzi. W polskim interesie jest zmiana formatu rozmów na temat bezpieczeństwa w Europie środkowo-wschodniej, tak, aby Polska była dopuszczona przynajmniej do informacji na temat tego, o czym rozmawia się przy stole a nie obrażanie się na jednego z największych sąsiadów. Formatu normandzkiego dawno nie będzie a a Ukrainą Polska będzie sąsiadować .
Minister Schetyna mówi, że Polska dostaje takie informacje. Ale można zapytać: co z tego, skoro każdy widzi, że taki format szkodzi samej Ukrainie. Zresztą Ukraińcy o tym wiedzą, bo dzień przed wypowiedzią Poroszenki premier Jaceniuk skrytykował „niektóre państwa” NATO, które zablokowały w 2008 r. wejście jego kraju do MAP. Oczywiście chodziło mu o Niemcy i Francję, bo te państwa zgłosiły weto w Bukareszcie.
Inna sytuacja jest wtedy, kiedy jakieś informacje dostajemy „po życzliwości”, a inaczej jest, gdy mamy instytucjonalny, formalny i stały wgląd w dane na temat rozmów. To sprawa przyszłości Unii, bezpieczeństwa naszego regionu. Dla wszystkich byłoby dobrze, aby jako program minimum potraktować uczestnictwo w negocjacjach przedstawicieli Unii Europejskiej. Może to powinien być pierwszy krok?
Dalszy ciąg czytaj na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/263322-warto-aby-przedwczesni-krytycy-prezydenta-uspokoili-skolatane-nerwy-bo-przed-nami-duza-dyplomatyczna-rozgrywka-pawel-kowal-o-ataku-na-prezydenta-za-wypowiedz-poroszenki-nasz-wywiad?strona=1