No, ale wiemy już, że tego nie będzie. Format normandzki ogłoszono jako formułę zamkniętą.
Dziwię się, że pan też mówi, że „nie będzie”. Faktycznie nie ma tego dzisiaj. Nam się wydaje, że konflikt na Ukrainie jest zamrożony. To jest złudzenie optyczne. Konflikt w Donbasie to jest beczka prochu. Za dwa, trzy miesiące rzeczy, które dziś komuś wydają się nierealne, mogą stać się całkowicie oczywiste. Dyplomacja polega na tym, żeby się nie cofnąć nawet o krok, gdy się usłyszy pierwsze „nie”. Trzeba rozpocząć budowę argumentacji, która będzie pokazywała nasze stanowisko, dołożyć nowe elementy, poszerzyć koalicję podobnie myślących. Prezydent i polska dyplomacja mają bardzo dużo instrumentów by do sprawy wracać. Zapewne należy możliwie szybko doprowadzić do spotkania prezydenta Polski i Ukrainy. Panowie prezydenci muszą też pewnie osobiście rozmawiać o tych sprawach. Ważne jest, aby nasze stanowisko przedstawiać innym przywódcom w Europie. Ważne też jest, aby nie robić rwetesu w Polsce, ponieważ to co wczoraj padło na konferencji prasowej w Berlinie od roku było wiadome dla każdego, kto śledzi tę problematykę. Nie ma wątpliwości, że format normandzki jest zły…
O tym, że jest zły mówił już rok temu publicznie Grzegorz Schetyna, który dziś gani prezydenta Dudę za to, że publicznie ocenia format normandzki jako zły!
Tak, bo wszyscy wiedzą, że nie jest efektywny. Różnica polega tylko na tym, że niektórzy uważają, że są szanse na zbudowanie czegoś lepszego. A inni, że się nie da. Polityka jest po to, aby próbować coś złego zmienić na coś lepszego. Dlatego popieram tę linię, którą zaproponował prezydent Duda. Warto, aby przedwcześni krytycy prezydenta uspokoili skołatane nerwy, bo przed nami duża dyplomatyczna rozgrywka w sprawach NATO i - jak sadzę Gazpromu. Inni mogą zacząć nas rozgrywać.
Czy zgadza się pan z głosami różnych komentatorów, że prezydent niepotrzebnie zaproponował zmiany „na głos”? Może faktycznie powinien zrobić to „w ciszy”?
W XIX wieku, gdy nie było tak silnych mediów dyplomacja była jedynie „cicha”. Dzisiaj to kwestia zainteresowania wielu mediów, debaty publicznej. Mam wrażenie, że prezydent Duda wypowiadał się powściągliwie, natomiast to komentatorzy, dziennikarze – co jest przecież nieodłączną cechą mediów – dużo o tym dyskutowali, rozwijali znaczenie Międzymorza, dobudowywali też pewne teorie. I z tym trzeba żyć, bo to XXI wiek, a nie XIX. Dziś nie da się robić dyplomacji cichutkiej, w zamkniętych gabinetach. Dziś zwyczajni ludzie interesują się polityka zagraniczną. Sąsiadka z sąsiadką niekiedy może sobie o tym podyskutować w windzie. Trzeba się pożegnać z taką wizją dyplomacji, że to dyskusja 10 dżentelmenów, którzy doskonale wiedzą jaki nóż do jakiej ryby się używa, pojedzą pogadają i powiedzą światu jak jest.
Pamiętamy, że kandydat na prezydenta – Andrzej Duda, był często pytany o plany wobec polityki zagranicznej. Dziś zarzuca się mu, że „wyjawiał plany”.
Sytuacja z wczoraj pokazuje nam wszystkim, że wiele jeszcze i to wspólnie trzeba zrobić dla pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej i ile pracy przed nami, aby ten stan poprawić. Trzeba jak najszybciej nawiązywać kontakty osobiste, przedstawiać nasze argumenty i paradoksalnie profity przyjdą wtedy, gdy pod wpływem pierwszych reakcji negatywnych, nie będziemy zmieniać naszej polityki. Trzeba wyjaśniać polskiej opinii publicznej, że próba zmiany formatu normandzkiego nie jest próbą mieszania się w sprawy rosyjsko-ukraińskie, lecz one dotyczą bezpieczeństwa w całym regionie i są ściśle powiązane z polską racją stanu, z naszą niepodległością, siłą i możliwościami rozwoju. Ta sprawa to jeden z centralnych punktów polskiej polityki zagranicznej od 1918 roku. Nie zdarzyło się nic, aby można było bezpiecznie powiedzieć, że sprawy wschodnie przestały nas zajmować, bo są już poukładane. To nie jest mieszanie się w cudze sprawy, wspólne sprawy bezpieczeństwa regionu, w tle zaś stoją pytania o przyszłość NATO, Unii Europejskiej. Nie bądźmy dziećmi - Nie możemy traktować polityki jak herbatki u cioci, na którą nas nie zaproszono. Polityka to twarda gra, podczas której nie można ulegać emocjom, obrażać się. Miałem wrażenie wczoraj, że niektórych nerwy poniosły. Nie ma potrzeby, aby wprowadzać do naszego języka nazwy banderowcy jako określenia Ukraińców. Nie ma potrzeby, aby nazywać naszych sąsiadów, jak czynił to Chruszczow, skądinąd też mający ukraińskie korzenie.
Rozmawiała Sławomir Sieradzki
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
No, ale wiemy już, że tego nie będzie. Format normandzki ogłoszono jako formułę zamkniętą.
Dziwię się, że pan też mówi, że „nie będzie”. Faktycznie nie ma tego dzisiaj. Nam się wydaje, że konflikt na Ukrainie jest zamrożony. To jest złudzenie optyczne. Konflikt w Donbasie to jest beczka prochu. Za dwa, trzy miesiące rzeczy, które dziś komuś wydają się nierealne, mogą stać się całkowicie oczywiste. Dyplomacja polega na tym, żeby się nie cofnąć nawet o krok, gdy się usłyszy pierwsze „nie”. Trzeba rozpocząć budowę argumentacji, która będzie pokazywała nasze stanowisko, dołożyć nowe elementy, poszerzyć koalicję podobnie myślących. Prezydent i polska dyplomacja mają bardzo dużo instrumentów by do sprawy wracać. Zapewne należy możliwie szybko doprowadzić do spotkania prezydenta Polski i Ukrainy. Panowie prezydenci muszą też pewnie osobiście rozmawiać o tych sprawach. Ważne jest, aby nasze stanowisko przedstawiać innym przywódcom w Europie. Ważne też jest, aby nie robić rwetesu w Polsce, ponieważ to co wczoraj padło na konferencji prasowej w Berlinie od roku było wiadome dla każdego, kto śledzi tę problematykę. Nie ma wątpliwości, że format normandzki jest zły…
O tym, że jest zły mówił już rok temu publicznie Grzegorz Schetyna, który dziś gani prezydenta Dudę za to, że publicznie ocenia format normandzki jako zły!
Tak, bo wszyscy wiedzą, że nie jest efektywny. Różnica polega tylko na tym, że niektórzy uważają, że są szanse na zbudowanie czegoś lepszego. A inni, że się nie da. Polityka jest po to, aby próbować coś złego zmienić na coś lepszego. Dlatego popieram tę linię, którą zaproponował prezydent Duda. Warto, aby przedwcześni krytycy prezydenta uspokoili skołatane nerwy, bo przed nami duża dyplomatyczna rozgrywka w sprawach NATO i - jak sadzę Gazpromu. Inni mogą zacząć nas rozgrywać.
Czy zgadza się pan z głosami różnych komentatorów, że prezydent niepotrzebnie zaproponował zmiany „na głos”? Może faktycznie powinien zrobić to „w ciszy”?
W XIX wieku, gdy nie było tak silnych mediów dyplomacja była jedynie „cicha”. Dzisiaj to kwestia zainteresowania wielu mediów, debaty publicznej. Mam wrażenie, że prezydent Duda wypowiadał się powściągliwie, natomiast to komentatorzy, dziennikarze – co jest przecież nieodłączną cechą mediów – dużo o tym dyskutowali, rozwijali znaczenie Międzymorza, dobudowywali też pewne teorie. I z tym trzeba żyć, bo to XXI wiek, a nie XIX. Dziś nie da się robić dyplomacji cichutkiej, w zamkniętych gabinetach. Dziś zwyczajni ludzie interesują się polityka zagraniczną. Sąsiadka z sąsiadką niekiedy może sobie o tym podyskutować w windzie. Trzeba się pożegnać z taką wizją dyplomacji, że to dyskusja 10 dżentelmenów, którzy doskonale wiedzą jaki nóż do jakiej ryby się używa, pojedzą pogadają i powiedzą światu jak jest.
Pamiętamy, że kandydat na prezydenta – Andrzej Duda, był często pytany o plany wobec polityki zagranicznej. Dziś zarzuca się mu, że „wyjawiał plany”.
Sytuacja z wczoraj pokazuje nam wszystkim, że wiele jeszcze i to wspólnie trzeba zrobić dla pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej i ile pracy przed nami, aby ten stan poprawić. Trzeba jak najszybciej nawiązywać kontakty osobiste, przedstawiać nasze argumenty i paradoksalnie profity przyjdą wtedy, gdy pod wpływem pierwszych reakcji negatywnych, nie będziemy zmieniać naszej polityki. Trzeba wyjaśniać polskiej opinii publicznej, że próba zmiany formatu normandzkiego nie jest próbą mieszania się w sprawy rosyjsko-ukraińskie, lecz one dotyczą bezpieczeństwa w całym regionie i są ściśle powiązane z polską racją stanu, z naszą niepodległością, siłą i możliwościami rozwoju. Ta sprawa to jeden z centralnych punktów polskiej polityki zagranicznej od 1918 roku. Nie zdarzyło się nic, aby można było bezpiecznie powiedzieć, że sprawy wschodnie przestały nas zajmować, bo są już poukładane. To nie jest mieszanie się w cudze sprawy, wspólne sprawy bezpieczeństwa regionu, w tle zaś stoją pytania o przyszłość NATO, Unii Europejskiej. Nie bądźmy dziećmi - Nie możemy traktować polityki jak herbatki u cioci, na którą nas nie zaproszono. Polityka to twarda gra, podczas której nie można ulegać emocjom, obrażać się. Miałem wrażenie wczoraj, że niektórych nerwy poniosły. Nie ma potrzeby, aby wprowadzać do naszego języka nazwy banderowcy jako określenia Ukraińców. Nie ma potrzeby, aby nazywać naszych sąsiadów, jak czynił to Chruszczow, skądinąd też mający ukraińskie korzenie.
Rozmawiała Sławomir Sieradzki
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/263322-warto-aby-przedwczesni-krytycy-prezydenta-uspokoili-skolatane-nerwy-bo-przed-nami-duza-dyplomatyczna-rozgrywka-pawel-kowal-o-ataku-na-prezydenta-za-wypowiedz-poroszenki-nasz-wywiad?strona=2