I bardziej niedospany…
Ale jak już przejdę te najtrudniejsze pierwsze miesiące po narodzinach dzieci, to jestem bardziej ogarnięty. Jak to powiedział jeden uczestnik naszego badania: „Z małego chłopca stałem się facetem i już bym nie chciał wrócić do tego, co było, za nic”. Na koniec ten młody, trzydziestoparoletni mężczyzna dodał: „Powiem wam wprost, faceci, róbcie dzieci, bo warto”. Prosty, męski przekaz.
Wcześniej powiedział pan, że ojcostwo może być „przygodą”. Czy to na pewno dobre słowo? Przygoda kojarzy się raczej z czymś poza rodziną, czasem przeciwko rodzinie.
To pytanie pani Doroty wyrasta z optyki kobiecej. Bo kobiety i mężczyźni inaczej postrzegają rodzinę. Dla kobiet, co dobrze widać np. w reklamach, rodzina to ciepło, uśmiech, miła atmosfera, organiczna całość. Dla mężczyzn rodzina to z kolei właśnie przygoda, wyzwanie, rodzaj projektu, który się planuje. Dużym błędem jest mówienie do mężczyzn kobiecym językiem. Reklama stworzona kobiecym językiem do mężczyzn nie trafi.
Mężczyźni od razu wyczują, że to „nie dla mnie”?
Nawet jeśli ją usłyszą, to do nich to nie dociera. Myślę teraz o moich własnych najlepszych wspomnieniach z dziećmi: wyjazd na ryby, wspólna podróż, kłopoty z zepsutym samochodem, które razem pokonaliśmy. A więc nie siedzenie w kapciach, ale akcja. Ta sama bajka opowiedziana przez mamę i tatę, to są faktycznie dwie różne bajki. Tata nie jest drugą mamą. Więc nie mówimy o „tacierzyństwie”, nie mówimy o ojcu jako wicemamie. To jest coś innego. Przewijam dzieci, karmię, wychodzę na spacer, ale robię to po swojemu. Może bardziej szorstko, może nie idealnie, ale to też ma swoją własną, dużą wartość.
Skoro dziecko daje tyle satysfakcji i rozwija także rodziców, dlaczego tak wiele rodzin w Polsce zatrzymuje się na pierwszym dziecku? To jest główny problem naszej demografii.
To problem złożony z kilku warstw. Jest więc sprawa kultury. Jeśli tworzymy niestabilne związki, jeśli widzimy, że wokół nas jest dużo samotnych kobiet z dziećmi, to skłonność do podejmowania decyzji o kolejnym dziecku będzie spadała.
Czyli to jest obawa kobiet przed byciem porzuconą?
Tak, to obawa, że będą musiały radzić sobie same. To brak bezpieczeństwa instytucjonalnego, który skutkuje niechęcią do powiększania rodziny. Zwłaszcza wówczas, gdy żyjemy nie w małżeństwie, ale w konkubinacie. W związkach nieformalnych rodzi się zdecydowanie mniej dzieci niż w małżeństwach.
Co jeszcze?
Plaga rozwodów, zwłaszcza w dużych miastach. To są zdarzenia niesłychanie toksyczne, rodzaj wirusa, trucizny, która na lata niszczy cały układ. Nie tylko rodzinny, lecz również międzypokoleniowy oraz towarzyski. Pojawia się wysoki poziom hejtu, czyli złości i nienawiści, między wszystkimi zaangażowanymi. I to też niesie z sobą obawę. Warto wiedzieć, że wirus rozwodów jest w pewien sposób zaraźliwy. Często ludzie rozwiedzeni zachęcają do rozwodów innych. Do tego dochodzi czynnik popkultury.
Czyli np. przekaz serialowy i filmowy?
Tak. W tym świecie zmiany związków są niemal zawsze lekkie, łatwe i przyjemne. Przekaz jest jasny: każdy może być casanovą, zwłaszcza w czasach łatwości nawiązywania kontaktów. No i są także przyczyny ekonomiczne, a więc niestabilność pracy, niedostępność mieszkań.
A czynnik aspiracyjny, a więc dążenie do kariery albo postrzeganie życia jako kolekcjonowania doświadczeń, a dzieci jako przeszkód?
Zajmowaliśmy się tym problemem w związku z naszą kampanią „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Bohaterka naszego spotu mówi: „Zdążyłam zrobić specjalizację i karierę. Zdążyłam być w Tokio i w Paryżu. Zdążyłam kupić mieszkanie i wyremontować dom, ale nie zdążyłam zostać mamą… żałuję”. To był przekaz oparty na prawdziwej relacji menedżerek z tzw. Mordoru, czyli dzielnicy Warszawy, gdzie mają siedziby wielkie korporacje.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
I bardziej niedospany…
Ale jak już przejdę te najtrudniejsze pierwsze miesiące po narodzinach dzieci, to jestem bardziej ogarnięty. Jak to powiedział jeden uczestnik naszego badania: „Z małego chłopca stałem się facetem i już bym nie chciał wrócić do tego, co było, za nic”. Na koniec ten młody, trzydziestoparoletni mężczyzna dodał: „Powiem wam wprost, faceci, róbcie dzieci, bo warto”. Prosty, męski przekaz.
Wcześniej powiedział pan, że ojcostwo może być „przygodą”. Czy to na pewno dobre słowo? Przygoda kojarzy się raczej z czymś poza rodziną, czasem przeciwko rodzinie.
To pytanie pani Doroty wyrasta z optyki kobiecej. Bo kobiety i mężczyźni inaczej postrzegają rodzinę. Dla kobiet, co dobrze widać np. w reklamach, rodzina to ciepło, uśmiech, miła atmosfera, organiczna całość. Dla mężczyzn rodzina to z kolei właśnie przygoda, wyzwanie, rodzaj projektu, który się planuje. Dużym błędem jest mówienie do mężczyzn kobiecym językiem. Reklama stworzona kobiecym językiem do mężczyzn nie trafi.
Mężczyźni od razu wyczują, że to „nie dla mnie”?
Nawet jeśli ją usłyszą, to do nich to nie dociera. Myślę teraz o moich własnych najlepszych wspomnieniach z dziećmi: wyjazd na ryby, wspólna podróż, kłopoty z zepsutym samochodem, które razem pokonaliśmy. A więc nie siedzenie w kapciach, ale akcja. Ta sama bajka opowiedziana przez mamę i tatę, to są faktycznie dwie różne bajki. Tata nie jest drugą mamą. Więc nie mówimy o „tacierzyństwie”, nie mówimy o ojcu jako wicemamie. To jest coś innego. Przewijam dzieci, karmię, wychodzę na spacer, ale robię to po swojemu. Może bardziej szorstko, może nie idealnie, ale to też ma swoją własną, dużą wartość.
Skoro dziecko daje tyle satysfakcji i rozwija także rodziców, dlaczego tak wiele rodzin w Polsce zatrzymuje się na pierwszym dziecku? To jest główny problem naszej demografii.
To problem złożony z kilku warstw. Jest więc sprawa kultury. Jeśli tworzymy niestabilne związki, jeśli widzimy, że wokół nas jest dużo samotnych kobiet z dziećmi, to skłonność do podejmowania decyzji o kolejnym dziecku będzie spadała.
Czyli to jest obawa kobiet przed byciem porzuconą?
Tak, to obawa, że będą musiały radzić sobie same. To brak bezpieczeństwa instytucjonalnego, który skutkuje niechęcią do powiększania rodziny. Zwłaszcza wówczas, gdy żyjemy nie w małżeństwie, ale w konkubinacie. W związkach nieformalnych rodzi się zdecydowanie mniej dzieci niż w małżeństwach.
Co jeszcze?
Plaga rozwodów, zwłaszcza w dużych miastach. To są zdarzenia niesłychanie toksyczne, rodzaj wirusa, trucizny, która na lata niszczy cały układ. Nie tylko rodzinny, lecz również międzypokoleniowy oraz towarzyski. Pojawia się wysoki poziom hejtu, czyli złości i nienawiści, między wszystkimi zaangażowanymi. I to też niesie z sobą obawę. Warto wiedzieć, że wirus rozwodów jest w pewien sposób zaraźliwy. Często ludzie rozwiedzeni zachęcają do rozwodów innych. Do tego dochodzi czynnik popkultury.
Czyli np. przekaz serialowy i filmowy?
Tak. W tym świecie zmiany związków są niemal zawsze lekkie, łatwe i przyjemne. Przekaz jest jasny: każdy może być casanovą, zwłaszcza w czasach łatwości nawiązywania kontaktów. No i są także przyczyny ekonomiczne, a więc niestabilność pracy, niedostępność mieszkań.
A czynnik aspiracyjny, a więc dążenie do kariery albo postrzeganie życia jako kolekcjonowania doświadczeń, a dzieci jako przeszkód?
Zajmowaliśmy się tym problemem w związku z naszą kampanią „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Bohaterka naszego spotu mówi: „Zdążyłam zrobić specjalizację i karierę. Zdążyłam być w Tokio i w Paryżu. Zdążyłam kupić mieszkanie i wyremontować dom, ale nie zdążyłam zostać mamą… żałuję”. To był przekaz oparty na prawdziwej relacji menedżerek z tzw. Mordoru, czyli dzielnicy Warszawy, gdzie mają siedziby wielkie korporacje.
Strona 2 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/330422-dlaczego-warto-dbac-o-swoja-rodzine-wazna-rozmowa-z-socjologiem-o-przepisie-na-szczescie?strona=2