Ostatnie dni kampanii wyborczej przyniosły kilka niespodziewanych manifestów, które zagotowały czytelników, widzów - potencjalnych wyborców. Był bijący rekordy popularności tekst dziennikarza sportowego Krzysztofa Stanowskiego, była ostra wypowiedź Bożeny Dykiel, a na piątek zaplanowane jest pieczenie kazimierskiego koguta przez prezydenta Komorowskiego w towarzystwie… Daniela Olbrychskiego.
O co w tym wszystkim chodzi? W jakim celu na partyjnym spotkaniu Platformy Obywatelskiej pojawił się Andrzej Grabowski, a na konwencji Andrzeja Dudy przemawiał Jerzy Zelnik? Dlaczego w swoim wyjeździe bronkobusem Bronisław Komorowski zaplanował specjalne spotkanie z Danielem Olbrychskim?
Dlaczego takie teksty, wypowiedzi i refleksje osób spoza politycznej codzienności budzą tak duże emocje? Wszak ani Stanowski nie odkrył w swoim tekście o 10/04 czegoś, co nie padłoby już setki razy w debacie publicznej, ani Dykiel nie wymyśliła prochu w sprawie oceny Komorowskiego, ani Olbrychski nie jest nowatorski w powtarzanej paplaninie o „złotym wieku” Polski.
Odpowiedź jest prosta, a przynosi ją wywiad z prof. Jackiem Raciborskim - socjologiem z UW w „Polityce”. Poniżej fragment, który nas interesuje:
Jeśli bierzemy pod uwagę oglądanie programów informacyjnych, czytanie gazet czy rozmawianie o polityce, to mamy nie więcej niż 30 proc. zainteresowanych. I od początku transformacji ich nie przybyło. Spojrzenie na wskaźniki obywatelskich kompetencji prowadzi do jeszcze smutniejszych wniosków: ludzi, którzy znają partie i ich liderów, orientują się w rozwiązaniach ustrojowych, identyfikują najważniejsze sporne kwestie w debacie publicznej - obywateli dobrej jakości, jak ich nazywa, jest ok. 20 proc. Zatem jeśli do wyborów chodzi mniej więcej 50 proc., to i tak oznacza, iż ponad połowa głosujących jest niekompetentna
— ocenia Raciborski.
Ocena może i nieco arogancka, ale po głębszym zastanowieniu (można ewentualnie żonglować liczbami) - konkluzja socjologa jest trafna.
I dlatego takie wystąpienia jak Stanowskiego, Dykiel (choć obu postaci nie ma co porównywać, chodzi tylko o zjawisko) czy z drugiej strony Olbrychskiego albo Stuhra mają wartość w perspektywie wyborów. Nie ma co kryć - nie wszystkie, oględnie mówiąc, gospodynie domowe czy fryzjerki sięgną po „wSieci” albo obejrzą program publicystyczny. Nie wszyscy fani piłki nożnej działają w stowarzyszeniach kibicowskich dbających o pamięć o Katyniu. Zamknięci w swoich prywatnych sprawach nie wyściubiają nosa na polityczne przepychanki i spory. I w to nijakie towarzystwo wchodzą celebryci - jako bezstronni arbitrzy.
Po prostu - niespodziewane polityczne manifesty aktorów, sportowców, dziennikarzy sportowych i innych artystów trafiają do tej części wyborców, którzy albo nie kwapią się do pójścia na wybory, albo - mówiąc językiem prof. Raciborskiego - nie są „obywatelami lepszej kategorii”. A to konkretne głosy. Podskórnie czują to obie strony politycznego sporu w Polsce i stąd tak duża reakcja, nadzieja, a zarazem obawa.
Środową wypowiedzią w TVP Bożena Dykiel mogła wyrządzić więcej krzywd Bronisławowi Komorowskiemu niż cztery konferencje prasowe Jarosława Kaczyńskiego. I odwrotnie: czternaście festiwali Ewy Kopacz nie wywoła takiego efektu jak „homilia” od Daniela Olbrychskiego do swoich fanów.
Można się na ten stan rzeczy oburzać, można się krzywić, ale tak to wygląda z perspektywy zwykłego zjadacza chleba. Pokazują to liczby: sprzedane egzemplarze gazet z politycznym wyznaniem celebrytów, odsłony tekstów na portalach, widzowie programów takich jak ten z Dykiel.
Również wolałbym jak Marek Magierowski, by debata publiczna nie była kierowana przez aktorów.
Ale jest inaczej i trzeba się w tej poppolityce odnaleźć.
Jest jeszcze druga perspektywa tego sporu. Dopóki kojarzeni jako „zaangażowani” celebryci i artyści wypowiadają się rozsądnie i zgodnie z obowiązującym przekonaniem, że Platforma jest siłą spokoju - nie ma problemu. Te kilka drobnych wyłomów z ostatnich dni może pokazywać, że coś pęka, że wieje, mniej lub bardziej mocny, wiatr zmian.
Może, ale nie musi - bo z drugiej strony na przykład Andrzej Duda nie sformuje potężnego komitetu poparcia z wielkimi nazwiskami. Bo strach, bo kontrakt, bo pieniądze publiczne…
Nie dajmy się w tym wszystkim zwariować. To tylko wypowiedź artysty - celna lub nie, ale nie ma w tym wszystkim niczego nadzwyczajnego. Nie ma też sensu brać takie postaci na polityczne czy partyjne sztandary. Chociaż dla sztabów wyborczych to bardzo kusząca perspektywa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/241179-wylom-bozeny-dykiel-prezydent-wypiekajacy-koguta-z-olbrychskim-i-cala-gora-barwinkow-moze-i-efektownie-ale-czy-jest-sie-czym-ekscytowac
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.