Miller mówi dziś:
Już 10 kwietnia nasi specjaliści byli na miejscu i bezzwłocznie podjęli badania.
Doprawdy? A gdzie są wyniki tych badań? W raporcie KBWLLP nie ma po nich śladu. I być nie może, bo takich badań nie było. Owszem, paru polskich ekspertów było w Smoleńsku 10 kwietnia (np. metalurga na tej liście jednak nie odnajdziemy). Nawet coś tam zobaczyli, ale żadnych badań nie prowadzili. Do samego końca zaś komisja Millera liczyła, że wyniki badań przekażą Rosjanie. Nie zrobili tego. Więcej – nie przekazali nawet zdjęć wraku z 10 kwietnia. Skąd to wiemy? A stąd – z polskich uwag do raportu MAK (strona 5, 6 i dalsze).
A dlaczego komisja Millera nie badała wraku?
Ze względu na cel przyjęty przez Komisję uznała ona, że jej praca nie wymaga badania miejsca katastrofy, ani badania wraku. Do ustalenia przyczyn wystarczyło badanie trajektorii lotu do zderzenia z brzozą. Mimo to Komisja oglądała szczątki samolotu i wykonała szereg zdjęć zarówno wraku samolotu jak i terenu katastrofy. Komisja uznała jednak, że lepsze jakościowo są zdjęcia pana Sergiusza Amielina mieszkającego w Smoleńsku i wykorzystała w raporcie szereg zdjęć wykonanych przez niego.
Powyższy cytat to fragment sprawozdania prof. Piotra Witakowskiego z konferencji „Mechanika w lotnictwie ” W Kazimierzu Dolnym w 2012 r. Całość znajduje się tutaj.
I można by tak długo konfrontować z faktami tezę o rzekomej wnikliwości Millera. Badania na obecność materiałów wybuchowych? W tej mierze Miller z Laskiem zawsze wyciągali na stół ekspertyzę Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii. Oto i ona
Badanie zleciła nie KBWLLP, lecz prokuratura. To akurat nie ma większego znaczenia. Lepsze, że przekazano do analizy 9 (słownie: dziewięć!) próbek, w tym: but, wycinek swetra, dwa banknoty, kawałek parasolki, dwa wycinki spodni, książkę i wycinek rękawa. Nie badano próbek pobranych z wraku ani z gleby. Co więcej, Instytut nie posiadał certyfikatu do analiz dotyczących eksplozji. To wszystko nie przeszkadzało komisji Millera. 14-stronicowy raport WICiR wystarczył do zamknięcia dywagacji nad ewentualnym wybuchem. Jego wiarygodność była dla prokuratury jednak niewiele warta, dlatego po dwóch latach (!) pobrano ponad 700 próbek i poddano szczegółowym badaniom. Tu do gry weszło Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji, które badania ordynarnie skręciło, co ujawniliśmy we „wSieci”.
A później złapaliśmy „ekspertów” z CLKP za rękę:
Jeśli ktoś chciałby zagłębić się w naukowe szczegóły tej manipulacji, odsyłam do referatów śp. prof. Krystyny Kamieńskiej-Treli i prof. Sławomira Szymańskiego: Część I. Część II.
Wracając do komisji Millera – można by zapytać: gdzie wyniki badania brzozy i naukowe sprawdzenie możliwości przecięcia skrzydła przez to drzewo? Gdzie analiza oczyszczonych nagrań z rejestratora głosowego? Gdzie badania np. w tunelu aerodynamicznym nad możliwością obrócenia się TU-154M o 150 stopni? Gdzie analiza rozrzutu szczątków maszyny? Itd.
Odpowiedzi na wszystkie te pytania brzmią tak samo: Nie ma. Nie podjęto takich badań.
Miler mówi jeszcze wiele innych bzdur, np. że „mieliśmy wpływ” na raport MAK czy – w odpowiedzi na pytanie o oddanie postępowania wyjaśniającego stronie rosyjskiej - „Nic Rosjanom nie oddaliśmy”. W rzeczywistości oddaliśmy wszystko – nie tylko możliwość prowadzenia badania (Konwencja Chicagowska zamiast dwustronnego porozumienia między resortami obrony narodowej), ale nawet czarne skrzynki dzięki podpisowi Millera pod wspomnianym memorandum z 2010 r.
Strona polska była wobec Moskwy uległa do tego stopnia, że gdy MAK zakończył swoje działania wokół tragedii z 10/04 i zamiast (zgodnie z Konwencją) zwrócić wrak Polsce, przekazał go rosyjskiemu Komitetowi Śledczemu, nasz rząd nawet nie zaprotestował. A było to jawne pogwałcenie zapisów prawa międzynarodowego. Nie odezwał się wówczas ani Donald Tusk ani kierujący komisją Jerzy Miller, tak ochoczo namawiający podwładnych do opierania się na Konwencji. Przypomnijmy, co nim kierowało:
Przyjęcie dla potrzeb strony rosyjskiej interpretacji, że mamy do czynienia z wypadkiem, w którym lot miał charakter pasażerski.
Tak się kończy działanie na potrzeby rosyjskich interpretacji. Ciekawe, czy tymi samymi pobudkami kieruje się Jerzy Miller dziś doradzając ukraińskiemu rządowi w projektowaniu reform? Jeśli tak, będzie miał na rozkładzie interes już dwóch państw…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Miller mówi dziś:
Już 10 kwietnia nasi specjaliści byli na miejscu i bezzwłocznie podjęli badania.
Doprawdy? A gdzie są wyniki tych badań? W raporcie KBWLLP nie ma po nich śladu. I być nie może, bo takich badań nie było. Owszem, paru polskich ekspertów było w Smoleńsku 10 kwietnia (np. metalurga na tej liście jednak nie odnajdziemy). Nawet coś tam zobaczyli, ale żadnych badań nie prowadzili. Do samego końca zaś komisja Millera liczyła, że wyniki badań przekażą Rosjanie. Nie zrobili tego. Więcej – nie przekazali nawet zdjęć wraku z 10 kwietnia. Skąd to wiemy? A stąd – z polskich uwag do raportu MAK (strona 5, 6 i dalsze).
A dlaczego komisja Millera nie badała wraku?
Ze względu na cel przyjęty przez Komisję uznała ona, że jej praca nie wymaga badania miejsca katastrofy, ani badania wraku. Do ustalenia przyczyn wystarczyło badanie trajektorii lotu do zderzenia z brzozą. Mimo to Komisja oglądała szczątki samolotu i wykonała szereg zdjęć zarówno wraku samolotu jak i terenu katastrofy. Komisja uznała jednak, że lepsze jakościowo są zdjęcia pana Sergiusza Amielina mieszkającego w Smoleńsku i wykorzystała w raporcie szereg zdjęć wykonanych przez niego.
Powyższy cytat to fragment sprawozdania prof. Piotra Witakowskiego z konferencji „Mechanika w lotnictwie ” W Kazimierzu Dolnym w 2012 r. Całość znajduje się tutaj.
I można by tak długo konfrontować z faktami tezę o rzekomej wnikliwości Millera. Badania na obecność materiałów wybuchowych? W tej mierze Miller z Laskiem zawsze wyciągali na stół ekspertyzę Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii. Oto i ona
Badanie zleciła nie KBWLLP, lecz prokuratura. To akurat nie ma większego znaczenia. Lepsze, że przekazano do analizy 9 (słownie: dziewięć!) próbek, w tym: but, wycinek swetra, dwa banknoty, kawałek parasolki, dwa wycinki spodni, książkę i wycinek rękawa. Nie badano próbek pobranych z wraku ani z gleby. Co więcej, Instytut nie posiadał certyfikatu do analiz dotyczących eksplozji. To wszystko nie przeszkadzało komisji Millera. 14-stronicowy raport WICiR wystarczył do zamknięcia dywagacji nad ewentualnym wybuchem. Jego wiarygodność była dla prokuratury jednak niewiele warta, dlatego po dwóch latach (!) pobrano ponad 700 próbek i poddano szczegółowym badaniom. Tu do gry weszło Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji, które badania ordynarnie skręciło, co ujawniliśmy we „wSieci”.
A później złapaliśmy „ekspertów” z CLKP za rękę:
Jeśli ktoś chciałby zagłębić się w naukowe szczegóły tej manipulacji, odsyłam do referatów śp. prof. Krystyny Kamieńskiej-Treli i prof. Sławomira Szymańskiego: Część I. Część II.
Wracając do komisji Millera – można by zapytać: gdzie wyniki badania brzozy i naukowe sprawdzenie możliwości przecięcia skrzydła przez to drzewo? Gdzie analiza oczyszczonych nagrań z rejestratora głosowego? Gdzie badania np. w tunelu aerodynamicznym nad możliwością obrócenia się TU-154M o 150 stopni? Gdzie analiza rozrzutu szczątków maszyny? Itd.
Odpowiedzi na wszystkie te pytania brzmią tak samo: Nie ma. Nie podjęto takich badań.
Miler mówi jeszcze wiele innych bzdur, np. że „mieliśmy wpływ” na raport MAK czy – w odpowiedzi na pytanie o oddanie postępowania wyjaśniającego stronie rosyjskiej - „Nic Rosjanom nie oddaliśmy”. W rzeczywistości oddaliśmy wszystko – nie tylko możliwość prowadzenia badania (Konwencja Chicagowska zamiast dwustronnego porozumienia między resortami obrony narodowej), ale nawet czarne skrzynki dzięki podpisowi Millera pod wspomnianym memorandum z 2010 r.
Strona polska była wobec Moskwy uległa do tego stopnia, że gdy MAK zakończył swoje działania wokół tragedii z 10/04 i zamiast (zgodnie z Konwencją) zwrócić wrak Polsce, przekazał go rosyjskiemu Komitetowi Śledczemu, nasz rząd nawet nie zaprotestował. A było to jawne pogwałcenie zapisów prawa międzynarodowego. Nie odezwał się wówczas ani Donald Tusk ani kierujący komisją Jerzy Miller, tak ochoczo namawiający podwładnych do opierania się na Konwencji. Przypomnijmy, co nim kierowało:
Przyjęcie dla potrzeb strony rosyjskiej interpretacji, że mamy do czynienia z wypadkiem, w którym lot miał charakter pasażerski.
Tak się kończy działanie na potrzeby rosyjskich interpretacji. Ciekawe, czy tymi samymi pobudkami kieruje się Jerzy Miller dziś doradzając ukraińskiemu rządowi w projektowaniu reform? Jeśli tak, będzie miał na rozkładzie interes już dwóch państw…
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/308755-biedny-mis-jerzy-miller-i-jego-irytujace-poczucie-krzywdy-odswiezmy-mu-pamiec-ws-dokonan-jego-komisji?strona=2