Jerzy Miller odzyskał głos. W wywiadzie dla Onetu krzyczy: „Nas interesowała tylko prawda!” i zarzuca szefowi MON oraz komisji Berczyńskiego pomówienia. Nie musi niestety mierzyć się z pytaniami o masę własnych zaniedbań, bo takowe nie padają. Wierzę, że przyjdzie na nie czas, a były wicepremier będzie wówczas odpowiadał pod przysięgą.
Zacznę od końca. Na ostatnie pytanie, czy uważa, że „obecna władza może chcieć postawić zarzuty karne” jemu lub Tuskowi, Miller odpowiada:
Zupełnie o to nie dbam. Mnie interesuje los ludzi, którzy na moją prośbę ciężko pracowali przez 16 miesięcy, żeby wyjaśnić tę katastrofę. Znieśli presję, zarzuty przekrętów i ukrywania dowodów. A dziś są obrażani, upokarzani, zwalniani z pracy — taką dostają zapłatę od organów swojego państwa. O nich się boję. Wszystko się we mnie gotuje, jak widzę, jak się ich traktuje.
A we mnie wszystko się gotuje, gdy czytam tak buńczuczne słowa. „Ciężka praca” ludzi Millera rozpoczęła się przecież od jasnej wytycznej:
Albo zadbamy o jednolity przekaz, który nie sprzyja budowaniu mitów i podejrzeń, albo sami sobie ukręcimy bicz na własne plecy.
To zdanie Millera, ujawnione w ubiegłym tygodniu przez komisję Berczyńskiego było de facto mottem prac KBWLLP. Wyznaczyło kierunek wszystkiego, co działo się przez kolejne 16 miesięcy. Zupełnie jak pierwsze spotkanie Donalda Tuska po katastrofie – nie z ministrami spraw zagranicznych, sprawiedliwości, szefami służb specjalnych i ekspertami od prawa międzynarodowego, lecz z Ewą Kopacz, Tomaszem Arabskim, Pawłem Grasiem i Igorem Ostachowiczem. Tam też chodziło nie o skuteczność w zabezpieczaniu polskiego interesu przy wyjaśnianiu tragedii, a o „przekaz” i uniknięcie „ukręcenia bicza na własne plecy”.
„Obrażani, upokarzani i zwalniani z pracy” byli nie propagandyści pod kierownictwem Millera, lecz ludzie, którzy mieli odwagę stawiać jakże słuszne pytania o mataczenie i błędy w procesie badania katastrofy. Mam na myśli naukowców – przypomnę, że chodzi o 114 osób z co najmniej tytułami doktora habilitowanego zrzeszonych w komitecie inspirującym i doradczym Konferencji Smoleńskiej - a także wielu dziennikarzy, duchownych i zwykłych ludzi, uczestniczących w marszach, organizujących się w stowarzyszenia, upamiętniających ofiary czy domagających się uczciwego śledztwa.
Na marginesie – zarzuty należą się i Tuskowi i Millerowi. Do ich postawienia pierwszemu wystarczy chłodna analiza konstytucji oraz zdarzeń i decyzji z pierwszych godzin oraz dni po tragedii (wstępną, kapitalną robotę wykonała tu Natalia Wojtanowska w drobnej, acz ważnej książce „Aspekty prawne katastrofy smoleńskiej”). W kwestii drugiego wyjść można choćby od memorandum podpisanego przez Millera w Moskwie 31 maja 2010 r. pozostawiającego czarne skrzynki w rękach rosyjskich do zakończenia rosyjskiego „śledztwa lub dochodzenia sądowego” - a zatem w zasadzie na zawsze! Kto nie pamięta, co podpisał Miller, może zajrzeć tu, zwłaszcza na do art. 3. Właśnie dlatego rosyjski ambasador może dziś z kamienną twarzą słowami o trwającym rosyjskim śledztwie odpowiadać na pytanie, kiedy Rosja zwróci rejestratory. Dziękujemy, panie Miller, za tę ciężką pracę!
Podobnie zresztą rzecz ma się z prokuratorami wojskowymi. W ich przypadku jesteśmy nieco bliżej pociągnięcia do odpowiedzialności karnej, po tym jak wznowiono śledztwo (skandalicznie umorzone w 2014 r.) dotyczące niedopełnienia przez nich obowiązków.
Aby napisać rzetelne ad vocem do wywiadu Millera trzeba by było wielu stron i przypominania setek faktów. Na to przyjdzie jeszcze czas i w wymiarze publicystycznym i karnym. Pozwolę tu sobie przypomnieć kilka zdarzeń, które dowodzą, jak „rzetelnie” pracowała dowodzona przez niego komisja.
ciąg dalszy na następnej stronie ==>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jerzy Miller odzyskał głos. W wywiadzie dla Onetu krzyczy: „Nas interesowała tylko prawda!” i zarzuca szefowi MON oraz komisji Berczyńskiego pomówienia. Nie musi niestety mierzyć się z pytaniami o masę własnych zaniedbań, bo takowe nie padają. Wierzę, że przyjdzie na nie czas, a były wicepremier będzie wówczas odpowiadał pod przysięgą.
Zacznę od końca. Na ostatnie pytanie, czy uważa, że „obecna władza może chcieć postawić zarzuty karne” jemu lub Tuskowi, Miller odpowiada:
Zupełnie o to nie dbam. Mnie interesuje los ludzi, którzy na moją prośbę ciężko pracowali przez 16 miesięcy, żeby wyjaśnić tę katastrofę. Znieśli presję, zarzuty przekrętów i ukrywania dowodów. A dziś są obrażani, upokarzani, zwalniani z pracy — taką dostają zapłatę od organów swojego państwa. O nich się boję. Wszystko się we mnie gotuje, jak widzę, jak się ich traktuje.
A we mnie wszystko się gotuje, gdy czytam tak buńczuczne słowa. „Ciężka praca” ludzi Millera rozpoczęła się przecież od jasnej wytycznej:
Albo zadbamy o jednolity przekaz, który nie sprzyja budowaniu mitów i podejrzeń, albo sami sobie ukręcimy bicz na własne plecy.
To zdanie Millera, ujawnione w ubiegłym tygodniu przez komisję Berczyńskiego było de facto mottem prac KBWLLP. Wyznaczyło kierunek wszystkiego, co działo się przez kolejne 16 miesięcy. Zupełnie jak pierwsze spotkanie Donalda Tuska po katastrofie – nie z ministrami spraw zagranicznych, sprawiedliwości, szefami służb specjalnych i ekspertami od prawa międzynarodowego, lecz z Ewą Kopacz, Tomaszem Arabskim, Pawłem Grasiem i Igorem Ostachowiczem. Tam też chodziło nie o skuteczność w zabezpieczaniu polskiego interesu przy wyjaśnianiu tragedii, a o „przekaz” i uniknięcie „ukręcenia bicza na własne plecy”.
„Obrażani, upokarzani i zwalniani z pracy” byli nie propagandyści pod kierownictwem Millera, lecz ludzie, którzy mieli odwagę stawiać jakże słuszne pytania o mataczenie i błędy w procesie badania katastrofy. Mam na myśli naukowców – przypomnę, że chodzi o 114 osób z co najmniej tytułami doktora habilitowanego zrzeszonych w komitecie inspirującym i doradczym Konferencji Smoleńskiej - a także wielu dziennikarzy, duchownych i zwykłych ludzi, uczestniczących w marszach, organizujących się w stowarzyszenia, upamiętniających ofiary czy domagających się uczciwego śledztwa.
Na marginesie – zarzuty należą się i Tuskowi i Millerowi. Do ich postawienia pierwszemu wystarczy chłodna analiza konstytucji oraz zdarzeń i decyzji z pierwszych godzin oraz dni po tragedii (wstępną, kapitalną robotę wykonała tu Natalia Wojtanowska w drobnej, acz ważnej książce „Aspekty prawne katastrofy smoleńskiej”). W kwestii drugiego wyjść można choćby od memorandum podpisanego przez Millera w Moskwie 31 maja 2010 r. pozostawiającego czarne skrzynki w rękach rosyjskich do zakończenia rosyjskiego „śledztwa lub dochodzenia sądowego” - a zatem w zasadzie na zawsze! Kto nie pamięta, co podpisał Miller, może zajrzeć tu, zwłaszcza na do art. 3. Właśnie dlatego rosyjski ambasador może dziś z kamienną twarzą słowami o trwającym rosyjskim śledztwie odpowiadać na pytanie, kiedy Rosja zwróci rejestratory. Dziękujemy, panie Miller, za tę ciężką pracę!
Podobnie zresztą rzecz ma się z prokuratorami wojskowymi. W ich przypadku jesteśmy nieco bliżej pociągnięcia do odpowiedzialności karnej, po tym jak wznowiono śledztwo (skandalicznie umorzone w 2014 r.) dotyczące niedopełnienia przez nich obowiązków.
Aby napisać rzetelne ad vocem do wywiadu Millera trzeba by było wielu stron i przypominania setek faktów. Na to przyjdzie jeszcze czas i w wymiarze publicystycznym i karnym. Pozwolę tu sobie przypomnieć kilka zdarzeń, które dowodzą, jak „rzetelnie” pracowała dowodzona przez niego komisja.
ciąg dalszy na następnej stronie ==>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/308755-biedny-mis-jerzy-miller-i-jego-irytujace-poczucie-krzywdy-odswiezmy-mu-pamiec-ws-dokonan-jego-komisji?strona=1