9,6 bln USD obecnej, na rok 2018, wartości strat zadanych Polsce przez Niemcy i 15,1 bln USD strat globalnych w kapitale ludzkim, rzeczowym i ziemskim, bez liczenia wartości zniszczonych i zagrabionych dóbr kultury i majątku finansowego zagrabionego bezpośrednio z systemu bankowego Polski, są oszacowaniami ostrożnymi, „minimalnymi”
— mówi portalowi wPolityce.pl prof. SGH i INE PAN, Stanisław Ryszard Domański, autor programu badań nad stratami wojennymi Polski dla Parlamentarnego Zespołu ds. Odszkodowań od Niemiec za straty zadane Polsce.
wPolityce.pl: Panie profesorze, czy Polska ma podstawy do domagania się od Niemiec reparacji wojennych? Czy należą nam się odszkodowania od Niemiec?
Prof. Stanisław Ryszard Domański: Na tak postawione pytanie trudno nie odpowiedzieć pytaniem „Czy państwo - liczące przed 1 września 1939 roku 389,7 tys. kw. powierzchni i około 35,2 ml ludności, które w wyniku napaści agresora wyłania się z pożogi wojny i okupacji, jako kraj okrojony do 311,7 tys km kw. i liczbą ludności zmniejszoną do 23,9 mln, a więc które bezpośrednio straciło 20% powierzchni i 1/3 swoich obywateli, z których niemiecki agresor wymordował około 6 mln a ponadto zniszczył i obrabował majątek materialny, wywiózł 200 tys. „rasowo wartościowych” dzieci na zgermanizowanie, okradał przez 5 lat okupacji z nadwyżki ekonomicznej, wywiózł 2,5 mln osób na roboty przymusowe, zniszczył i wymordował ponad 50% ludności stolicy, wymordował 20% księży i zabił, co 15 nauczyciela, w programie niszczenia warstw inteligencji w dążeniu do obrócenia reszty obywateli w „tanią siłę roboczą” na miejscu, obrabował z dóbr kultury, ograniczył kształcenie podstawowe, zlikwidował naukę i szkolnictwo wyższe i wymordował kadrę akademicką – czy takie państwo nie miałoby podstaw do domagania się od agresora reparacji za wyrządzone szkody? Gdy wykreślimy słowo „Polska” i podamy problem w kategoriach ogólnych, to czy ktoś zawaha się powiedzieć, że tak, że takie państwo i taki naród ma podstawy do domagania się reparacji. Tymczasem konkretne wskazanie „Polska” sprawia wrażenie, jakby chodziło coś nadzwyczajnego, dziwacznego, nienormalnego. Co więcej, takie właśnie swoiste „zadziwienie”, że jak to?, że co? Polska?, że Polacy?, jakby chodziło o coś nienormalnego i nadzwyczajnego podzielane jest także przez polskich polityków. W pierwszym rzędzie – i za naszej współczesnej pamięci - przychodzi tu na myśl premier Marka Belka i to chyba na jego zdania wypowiedziane na spotkaniu z kanclerzem Niemiec we wrześniu 2004 r. (nota bene dwa tygodnie po tym, gdy „jego eseldowoski” Sejm przyjął uchwałę w sprawie rachunku szkód) powołują się teraz – również aktualnie w prasie niemieckiej - jako na ostatnie stanowisko rządu polskiego w kwestii odszkodowań.
Niektórzy przekonują, że nie ma podstaw prawnych do domagania się odszkodowań. Pisze o tym prof. Tadeusz Klementewicz w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Wykładowca Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. Co pan sądzi o tej tezie? Na jakiej podstawie można się ich domagać?
Prof. dr hab. Tadeusz Klementewicz, jest socjologiem i politologiem, więc co do zagmatwanych meandrów zawsze jakoś subiektywnych ocen prawnych może polegać raczej na poglądach innych niż na skrupulatnych badaniach własnych (jak np. robi to Arkadiusz Mularczyk), które mogłyby go prowadzić do wniosków przeciwnych. Powtarza więc, kategoryczne stwierdzenia – na ogół nawiązujące do niby wydanego 23 sierpnia 1953 r, a więc dokładnie w 14tą rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow postanowienia marionetkowego stalinowskiego rządu polskiego o zrzeczeniu się odszkodowań - że walka o finansową rekompensatę za straty ludzkie i materialne spowodowane przez państwo niemieckie jest z góry przegrana na gruncie prawa [R.D]. Wobec takiego dictum – uznając, że prawda materialna jest najważniejsza - trzeba wyrazić zdziwienie a cóż to za prawo niegodziwe, na gruncie, którego ma się z góry przegrywać dochodzenie zadośćuczynienia za nieulegające przedawnieniu zbrodnie ludobójstwa, z premedytacją zaplanowane jako sposób pozyskiwania przez Niemców „przestrzeni życiowej”?. Takie „prawo” należałoby poprawić a poprawka przecież nie będzie podległa regule niedziałania wstecz albowiem zbrodnie wojenne nie uległy przedawnieniu. I faktycznie poprawki były wprowadzane, gdyż – cytując za Magdaleną Bainczyk „Służby Naukowe Bundestagu stwierdzają, iż >>RFN wydała szereg ustaw wewnątrzkrajowych, w celu realizacji swojego moralnego zobowiązania w stosunku do ofiar II Wojny światowej oraz reżimu narodowo-socjalistycznego<<. … uchwalenie ustaw niemieckich spowodowało przekształcenie obowiązku moralnego w obowiązek prawny… [RD]. Obowiązek prawny został niestety zrealizowany w odniesieniu do stosunkowo ograniczanej liczy ofiar, głównie obywateli RFN [RD]. Natomiast w odniesieniu do ofiar obywateli innych państw RFN po dziś dzień utrzymuje, iż świadczenia na ich rzecz nie są spełnieniem obowiązki prawnego, a świadczeniem ex gratia, tzn. świadczeniem nie tyle spełniającym obowiązek prawny, ile wynikającym z dobre woli państwa” (Raport służb naukowych Bundestagu w sprawie reparacji wojennych dla Polski i odszkodowań dla polskich obywateli, s.98). Rzecz jasna nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie oponował przeciw „ex gratia” rządu niemieckiego i Niemców jako spadkobierców sprawców, zaś na przyjaznym i sprawiedliwie adekwatnym do ogromu wyrządzonych Polsce szkód zależy szczególnie tym politykom i tej części społeczeństwa polskiego, która nie poprzestając na ciepłej wodzie w kranie nie chce też emigrować za bogatszym chlebem, bo na tu na miejscu aspiruje do wyrwania się z pułapki średniego dochodu poprzez Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju z jej ideami reindustrializacji, ale i „repolonizację” gospodarki, tzn. odzyskania utraconych w transformacyjnej demolce praw własności. Chyba w kategoriach właśnie „świadczeń ex gratia” postrzega problem zadośćuczynienia i prof. Klementewicz skoro stwierdza, że Berlin nie uchyla się od odpowiedzialności za eksterminacyjną politykę III Rzeszy i dlatego „możliwe są inne formy rekompensat, np. zmierzające do podniesienia jakości polskiej gospodarki”. Najwidoczniej, zatem można nam się nie tyle domagać, co prosić, co łaska odwołując się do zobowiązań moralnych i „dobrej woli państwa niemieckiego” - skoro drogi prawnej się nie dostrzega. I to też, chociaż raczej nieco upokarzające byłoby do zaakceptowania, gdyby miało być skuteczne. ALE – dowiadujemy się zaraz, że w tym wszystkim „„Chodzi o to, by w Przemysłowym Cesarstwie Niemieckim zająć lepsze miejsce w łańcuchach produkcji i wartości dodanej, dzięki czemu mogłaby się dokonać re-industrializacja naszej gospodarki.” Jednakże przecież to już mamy w „naszej” gospodarce reindustrializację robią znakomite firmy niemieckie, przemysłowe, infrastrukturalne, finansowe. Przy takim postawieniu sprawy: reparacje nie, symbioza gospodarcza tak, nie można nie odnieść wyrażenia – wzmacnianego jeszcze frontalnym emocjonalnym atakiem Klementewicza na wizje i koncepcje Trójmorza, – że „nasz” politolog po pierwsze występuje tu, jako nowoczesna wersja Róży Luksemburg, (którą lansuje też, jako wspólne polsko-niemieckie dziedzictwo pamięci), która wybijała Polakom z głowy tę „białą kurę”, bo Polska miała nie być niepodległa, dla DOBRA samych Polaków, bo jej ziemie już zbyt mocno zostały rozczłonkowane i zbyt głęboko zintegrowały się z gospodarkami zaborców. A po drugie, że proponuje ostateczne porzucenie wersalskiego świata Europy niepodległych ojczyzn na rzecz miękkiej wersji paktu Ribbentrop-Mołotow z podziałem stref wpływów między Przemysłowe Cesarstwo Niemieckie i (surowcową) Rosję. (Na marginesie, w istocie wiele jest do zrobienia, jeśli chodzi o rozwiniecie świadomości historycznej „obu narodów” a najpierw szczególnie obecnej elity polskiej).
Jaka z tego wyłania się konkluzja?
Konkludując odpowiedź - jeśli twierdzenie Klementewicza o „braku drogi prawnej” jest prawdziwe i jeśli twierdzenie, że Berlin nie uchyla się od odpowiedzialności za zbrodnie (a nawet ostatnio minister spraw zagranicznych Niemiec wyraził zawstydzenie faktem, że w trzy dni wymordowali na Woli i Ochocie 50 tys. ludzi, przy czym Aleppo przywoływane niegdyś przez komisarza Lewandowskiego, to fistaszek) - jest prawdziwe, to warunkiem, aby spełniły się postulaty o „poprawie miejsca w łańcuchu dostaw” są właśnie odszkodowania (reparacje, jak zwal tak zwał) niemieckie właściwej skali odbudowujące polską własność a niepomnażające ich własności w Polsce. Odbudowujące polski kapitał, ludzki i rzeczowy, który zniszczyli. I jak będą to świadczenia ex gratia – to będzie, lepiej, sprawniej i bez czasochłonnego ciągania się po trybunałach.
W jakiej formie Polska powinna się domagać rekompensaty za straty ludzkie i materialne spowodowane przez państwo niemieckie w czasie II wojny światowej? Czy państwo polskie powinno walczyć jedynie o rekompensatę finansową?
Rozwiązując tak postawione zagadnienie nie muśmy wyważać otwartych drzwi, dysponujemy, bowiem kompleksową koncepcją przedstawioną dokładnie 75 lat temu w „Tezach w sprawie odszkodowań gospodarczych od Niemiec” przyjętych przez Radę Ministrów Rządu emigracyjnego dniu 5 października. 1944r, które w przeważającej mierze zachowują aktualność do dzisiaj. I może warto 8 stron „bitego” tekstu Tez oddzielnie wywiesić na stronach internetowych. Tu przypomnę tylko główne idee co do form odszkodowań wojennych. Mianowicie: 1. Postanowienia dotychczasowych traktatów pokojowych przewidują następujące koncepcje gospodarczych świadczeń pokonanego na rzecz zwycięzcy: a) świadczenia o charakterze trybutu; b) zwrot kosztów wojny; c) odszkodowania za szkody i straty poniesione wskutek wojny
Tyle tylko, że w odniesieniu do Polski, postanowienia „normalnych” traktatów pokojowych mają ograniczone zastosowanie albowiem: Zakres strat wojennych Polski wykracza znacznie poza ramy dotychczasowego pojęcia strat wojennych. Bo też sposób prowadzenia wojny, a jeszcze więcej postępowanie władz okupacyjnych odbiega całkowicie od tego, co dotąd znane było w historii podbojów. Celem okupacji niemieckiej w Polsce jest, poza wyczerpaniem zasobów okupowanego kraju, przede wszystkim wyniszczenie narodu i jego kultury, wymazanie go z historii dla stworzenia niemieckiego „Lebensraum ’u”. Stąd nastąpiło przesunięcie punktu ciężkości z walki zbrojnej na okupacyjną walkę z narodem, a wyniszczenie ludzi, zwłaszcza tych, którzy czymkolwiek wyróżniają się wśród społeczeństwa, stało się hasłem naczelnym. (Ministerstwo Prac Kongresowych Wrzesień 1944. Prowizoryczne zestawienie strat wojennych Polski za okres pierwszych 4 lat wojny. s.1).
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE ==>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
9,6 bln USD obecnej, na rok 2018, wartości strat zadanych Polsce przez Niemcy i 15,1 bln USD strat globalnych w kapitale ludzkim, rzeczowym i ziemskim, bez liczenia wartości zniszczonych i zagrabionych dóbr kultury i majątku finansowego zagrabionego bezpośrednio z systemu bankowego Polski, są oszacowaniami ostrożnymi, „minimalnymi”
— mówi portalowi wPolityce.pl prof. SGH i INE PAN, Stanisław Ryszard Domański, autor programu badań nad stratami wojennymi Polski dla Parlamentarnego Zespołu ds. Odszkodowań od Niemiec za straty zadane Polsce.
wPolityce.pl: Panie profesorze, czy Polska ma podstawy do domagania się od Niemiec reparacji wojennych? Czy należą nam się odszkodowania od Niemiec?
Prof. Stanisław Ryszard Domański: Na tak postawione pytanie trudno nie odpowiedzieć pytaniem „Czy państwo - liczące przed 1 września 1939 roku 389,7 tys. kw. powierzchni i około 35,2 ml ludności, które w wyniku napaści agresora wyłania się z pożogi wojny i okupacji, jako kraj okrojony do 311,7 tys km kw. i liczbą ludności zmniejszoną do 23,9 mln, a więc które bezpośrednio straciło 20% powierzchni i 1/3 swoich obywateli, z których niemiecki agresor wymordował około 6 mln a ponadto zniszczył i obrabował majątek materialny, wywiózł 200 tys. „rasowo wartościowych” dzieci na zgermanizowanie, okradał przez 5 lat okupacji z nadwyżki ekonomicznej, wywiózł 2,5 mln osób na roboty przymusowe, zniszczył i wymordował ponad 50% ludności stolicy, wymordował 20% księży i zabił, co 15 nauczyciela, w programie niszczenia warstw inteligencji w dążeniu do obrócenia reszty obywateli w „tanią siłę roboczą” na miejscu, obrabował z dóbr kultury, ograniczył kształcenie podstawowe, zlikwidował naukę i szkolnictwo wyższe i wymordował kadrę akademicką – czy takie państwo nie miałoby podstaw do domagania się od agresora reparacji za wyrządzone szkody? Gdy wykreślimy słowo „Polska” i podamy problem w kategoriach ogólnych, to czy ktoś zawaha się powiedzieć, że tak, że takie państwo i taki naród ma podstawy do domagania się reparacji. Tymczasem konkretne wskazanie „Polska” sprawia wrażenie, jakby chodziło coś nadzwyczajnego, dziwacznego, nienormalnego. Co więcej, takie właśnie swoiste „zadziwienie”, że jak to?, że co? Polska?, że Polacy?, jakby chodziło o coś nienormalnego i nadzwyczajnego podzielane jest także przez polskich polityków. W pierwszym rzędzie – i za naszej współczesnej pamięci - przychodzi tu na myśl premier Marka Belka i to chyba na jego zdania wypowiedziane na spotkaniu z kanclerzem Niemiec we wrześniu 2004 r. (nota bene dwa tygodnie po tym, gdy „jego eseldowoski” Sejm przyjął uchwałę w sprawie rachunku szkód) powołują się teraz – również aktualnie w prasie niemieckiej - jako na ostatnie stanowisko rządu polskiego w kwestii odszkodowań.
Niektórzy przekonują, że nie ma podstaw prawnych do domagania się odszkodowań. Pisze o tym prof. Tadeusz Klementewicz w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Wykładowca Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. Co pan sądzi o tej tezie? Na jakiej podstawie można się ich domagać?
Prof. dr hab. Tadeusz Klementewicz, jest socjologiem i politologiem, więc co do zagmatwanych meandrów zawsze jakoś subiektywnych ocen prawnych może polegać raczej na poglądach innych niż na skrupulatnych badaniach własnych (jak np. robi to Arkadiusz Mularczyk), które mogłyby go prowadzić do wniosków przeciwnych. Powtarza więc, kategoryczne stwierdzenia – na ogół nawiązujące do niby wydanego 23 sierpnia 1953 r, a więc dokładnie w 14tą rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow postanowienia marionetkowego stalinowskiego rządu polskiego o zrzeczeniu się odszkodowań - że walka o finansową rekompensatę za straty ludzkie i materialne spowodowane przez państwo niemieckie jest z góry przegrana na gruncie prawa [R.D]. Wobec takiego dictum – uznając, że prawda materialna jest najważniejsza - trzeba wyrazić zdziwienie a cóż to za prawo niegodziwe, na gruncie, którego ma się z góry przegrywać dochodzenie zadośćuczynienia za nieulegające przedawnieniu zbrodnie ludobójstwa, z premedytacją zaplanowane jako sposób pozyskiwania przez Niemców „przestrzeni życiowej”?. Takie „prawo” należałoby poprawić a poprawka przecież nie będzie podległa regule niedziałania wstecz albowiem zbrodnie wojenne nie uległy przedawnieniu. I faktycznie poprawki były wprowadzane, gdyż – cytując za Magdaleną Bainczyk „Służby Naukowe Bundestagu stwierdzają, iż >>RFN wydała szereg ustaw wewnątrzkrajowych, w celu realizacji swojego moralnego zobowiązania w stosunku do ofiar II Wojny światowej oraz reżimu narodowo-socjalistycznego<<. … uchwalenie ustaw niemieckich spowodowało przekształcenie obowiązku moralnego w obowiązek prawny… [RD]. Obowiązek prawny został niestety zrealizowany w odniesieniu do stosunkowo ograniczanej liczy ofiar, głównie obywateli RFN [RD]. Natomiast w odniesieniu do ofiar obywateli innych państw RFN po dziś dzień utrzymuje, iż świadczenia na ich rzecz nie są spełnieniem obowiązki prawnego, a świadczeniem ex gratia, tzn. świadczeniem nie tyle spełniającym obowiązek prawny, ile wynikającym z dobre woli państwa” (Raport służb naukowych Bundestagu w sprawie reparacji wojennych dla Polski i odszkodowań dla polskich obywateli, s.98). Rzecz jasna nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie oponował przeciw „ex gratia” rządu niemieckiego i Niemców jako spadkobierców sprawców, zaś na przyjaznym i sprawiedliwie adekwatnym do ogromu wyrządzonych Polsce szkód zależy szczególnie tym politykom i tej części społeczeństwa polskiego, która nie poprzestając na ciepłej wodzie w kranie nie chce też emigrować za bogatszym chlebem, bo na tu na miejscu aspiruje do wyrwania się z pułapki średniego dochodu poprzez Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju z jej ideami reindustrializacji, ale i „repolonizację” gospodarki, tzn. odzyskania utraconych w transformacyjnej demolce praw własności. Chyba w kategoriach właśnie „świadczeń ex gratia” postrzega problem zadośćuczynienia i prof. Klementewicz skoro stwierdza, że Berlin nie uchyla się od odpowiedzialności za eksterminacyjną politykę III Rzeszy i dlatego „możliwe są inne formy rekompensat, np. zmierzające do podniesienia jakości polskiej gospodarki”. Najwidoczniej, zatem można nam się nie tyle domagać, co prosić, co łaska odwołując się do zobowiązań moralnych i „dobrej woli państwa niemieckiego” - skoro drogi prawnej się nie dostrzega. I to też, chociaż raczej nieco upokarzające byłoby do zaakceptowania, gdyby miało być skuteczne. ALE – dowiadujemy się zaraz, że w tym wszystkim „„Chodzi o to, by w Przemysłowym Cesarstwie Niemieckim zająć lepsze miejsce w łańcuchach produkcji i wartości dodanej, dzięki czemu mogłaby się dokonać re-industrializacja naszej gospodarki.” Jednakże przecież to już mamy w „naszej” gospodarce reindustrializację robią znakomite firmy niemieckie, przemysłowe, infrastrukturalne, finansowe. Przy takim postawieniu sprawy: reparacje nie, symbioza gospodarcza tak, nie można nie odnieść wyrażenia – wzmacnianego jeszcze frontalnym emocjonalnym atakiem Klementewicza na wizje i koncepcje Trójmorza, – że „nasz” politolog po pierwsze występuje tu, jako nowoczesna wersja Róży Luksemburg, (którą lansuje też, jako wspólne polsko-niemieckie dziedzictwo pamięci), która wybijała Polakom z głowy tę „białą kurę”, bo Polska miała nie być niepodległa, dla DOBRA samych Polaków, bo jej ziemie już zbyt mocno zostały rozczłonkowane i zbyt głęboko zintegrowały się z gospodarkami zaborców. A po drugie, że proponuje ostateczne porzucenie wersalskiego świata Europy niepodległych ojczyzn na rzecz miękkiej wersji paktu Ribbentrop-Mołotow z podziałem stref wpływów między Przemysłowe Cesarstwo Niemieckie i (surowcową) Rosję. (Na marginesie, w istocie wiele jest do zrobienia, jeśli chodzi o rozwiniecie świadomości historycznej „obu narodów” a najpierw szczególnie obecnej elity polskiej).
Jaka z tego wyłania się konkluzja?
Konkludując odpowiedź - jeśli twierdzenie Klementewicza o „braku drogi prawnej” jest prawdziwe i jeśli twierdzenie, że Berlin nie uchyla się od odpowiedzialności za zbrodnie (a nawet ostatnio minister spraw zagranicznych Niemiec wyraził zawstydzenie faktem, że w trzy dni wymordowali na Woli i Ochocie 50 tys. ludzi, przy czym Aleppo przywoływane niegdyś przez komisarza Lewandowskiego, to fistaszek) - jest prawdziwe, to warunkiem, aby spełniły się postulaty o „poprawie miejsca w łańcuchu dostaw” są właśnie odszkodowania (reparacje, jak zwal tak zwał) niemieckie właściwej skali odbudowujące polską własność a niepomnażające ich własności w Polsce. Odbudowujące polski kapitał, ludzki i rzeczowy, który zniszczyli. I jak będą to świadczenia ex gratia – to będzie, lepiej, sprawniej i bez czasochłonnego ciągania się po trybunałach.
W jakiej formie Polska powinna się domagać rekompensaty za straty ludzkie i materialne spowodowane przez państwo niemieckie w czasie II wojny światowej? Czy państwo polskie powinno walczyć jedynie o rekompensatę finansową?
Rozwiązując tak postawione zagadnienie nie muśmy wyważać otwartych drzwi, dysponujemy, bowiem kompleksową koncepcją przedstawioną dokładnie 75 lat temu w „Tezach w sprawie odszkodowań gospodarczych od Niemiec” przyjętych przez Radę Ministrów Rządu emigracyjnego dniu 5 października. 1944r, które w przeważającej mierze zachowują aktualność do dzisiaj. I może warto 8 stron „bitego” tekstu Tez oddzielnie wywiesić na stronach internetowych. Tu przypomnę tylko główne idee co do form odszkodowań wojennych. Mianowicie: 1. Postanowienia dotychczasowych traktatów pokojowych przewidują następujące koncepcje gospodarczych świadczeń pokonanego na rzecz zwycięzcy: a) świadczenia o charakterze trybutu; b) zwrot kosztów wojny; c) odszkodowania za szkody i straty poniesione wskutek wojny
Tyle tylko, że w odniesieniu do Polski, postanowienia „normalnych” traktatów pokojowych mają ograniczone zastosowanie albowiem: Zakres strat wojennych Polski wykracza znacznie poza ramy dotychczasowego pojęcia strat wojennych. Bo też sposób prowadzenia wojny, a jeszcze więcej postępowanie władz okupacyjnych odbiega całkowicie od tego, co dotąd znane było w historii podbojów. Celem okupacji niemieckiej w Polsce jest, poza wyczerpaniem zasobów okupowanego kraju, przede wszystkim wyniszczenie narodu i jego kultury, wymazanie go z historii dla stworzenia niemieckiego „Lebensraum ’u”. Stąd nastąpiło przesunięcie punktu ciężkości z walki zbrojnej na okupacyjną walkę z narodem, a wyniszczenie ludzi, zwłaszcza tych, którzy czymkolwiek wyróżniają się wśród społeczeństwa, stało się hasłem naczelnym. (Ministerstwo Prac Kongresowych Wrzesień 1944. Prowizoryczne zestawienie strat wojennych Polski za okres pierwszych 4 lat wojny. s.1).
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE ==>
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/460800-prof-domanski-niemcy-musza-zaplacic-polsce