Po Wałęsie nastał Aleksander Kwaśniewski, któremu ten pierwszy chciał podać nogę, a ostatecznie pokochał całym sercem. Następca elektryka legitymował się wyższym wykształceniem, którego - jak się okazało - nie miał, gdyż studiów nie ukończył, a mimo to podawał, że był magistrem. Brak dyplomu nie przeszkadzał w powierzeniu za PRL temu byłemu członkowi PZPR funkcji ministra, który realizował „wychowanie młodzieży w duchu socjalistycznym”, ani później, gdy już w RP obejmował najwyższy urząd w państwie. Co jak co, ale mówić Kwaśniewski zawsze potrafił. Niekiedy miał z tym jednak trudności, a także z poruszaniem się podczas pełnienia służby dla narodu, ponieważ dokuczały mu… golenie. Cierpiał z tego powodu np. na Ukrainie, cierpiał i w kraju, np. podczas konwencji wyborczej SLD w Szczecinie w 2007r., gdy bełkotał przy mównicy:
Nie idźcie tą drogą Jarosławie Kaczyński, Lechu Kaczyński, Ludwiku Dorn… i Sabo, nie idźcie tą drogą…!.
Prezydent Kwaśniewski udzielał też światłych rad młodzieży, jak w Kijowie, gdzie pod wpływem „choroby filipińskiej” pouczał studentów odnośnie do postępowania z… kobietami:
Należy im patrzeć w oczy, ale niezbyt natarczywie, zgodnie z zasadami, mówiąc po francusku – savoir vivre’u”…
Innym razem przywiózł do Urzędu Kanclerskiego w Bonn żubrówkę. Kanclerz Helmut Kohl wyróżniał wybranych gości zaproszeniem do knajpy „Deidesheimer Hof”, na swą ulubioną potrawę Saumagen (świńskie żołądki). Kwaśniewski też chciał być wyróżniony. Gdy zahaczył Kohla, że chciałby skosztować tego specjału, kanclerz nie zaprosił go do tej restauracji, lecz zamówił catering do biura. A gdy Kwaśniewski pochwalił się dziennikarzom, że „jadł Saumagen”, Kohl wyjaśnił, iż danie to podano… „na życzenie polskiego prezydenta”. W kwestii formalnej, żubrówki Kwaśniewskiego nie tknął, pił wino. Ale wtedy przynajmniej nasz prezydent trzymał się na nogach. Nie tak, jak na cmentarzu w Charkowie, gdzie balansował między grobami, musiał być podtrzymywany i omal nie przewrócił się na wieńce składane przez polską delegację.
Następca Kwaśniewskiego, śp. prezydent Lech Kaczyński miał tę największą wadę, że na filipińską przypadłość nie zapadał i nie zadowalało go pustosłowie okazjonalnych toastów, ani protekcjonalne poklepywanie po ramieniu. Więc jego poskomunistyczni przeciwnicy w kraju rozdmuchiwali do niebotycznych rozmiarów takie epizody jak np. ten, gdy zirytowany prezydent rzucił do natręta nagabującego go przy samochodzie na warszawskiej Pradze, który nazwał członków PiS „szczurami”: „Spieprzaj dziadu!”. A że Lech Kaczyński nie gibał się między grobami, nie próbował wpakować się po pijanemu do bagażnika prezydenckiej limuzyny i nie apelował przy mikrofonach np. do premiera Donalda Tuska oraz jego psa „Szeryfa”, aby nie szli tą drogą, przeciwnicy polityczni PiS musieli zadowolić się skandalami z importu. Jak ten, gdy niemiecki, lewicowy dziennik „die tageszeitung” („taz”) skarykaturował głowę naszego państwa jako kartofla.
Dla przypomnienia, powodem było odwołanie przez Kaczyńskiego udziału w propagandowej niemiecko-francusko-polskiej farsie Trójkąta Weimarskiego, w którym wcześniej nasza „bliska współpraca” i „partnerstwo” polegały na tym, że francuski prezydent Jacques Chirac kazał Polsce milczeć w sprawach międzynarodowych, zaś w Niemczech zrobiło furorę nazywanie naszego kraju „osłem trojańskim USA”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po Wałęsie nastał Aleksander Kwaśniewski, któremu ten pierwszy chciał podać nogę, a ostatecznie pokochał całym sercem. Następca elektryka legitymował się wyższym wykształceniem, którego - jak się okazało - nie miał, gdyż studiów nie ukończył, a mimo to podawał, że był magistrem. Brak dyplomu nie przeszkadzał w powierzeniu za PRL temu byłemu członkowi PZPR funkcji ministra, który realizował „wychowanie młodzieży w duchu socjalistycznym”, ani później, gdy już w RP obejmował najwyższy urząd w państwie. Co jak co, ale mówić Kwaśniewski zawsze potrafił. Niekiedy miał z tym jednak trudności, a także z poruszaniem się podczas pełnienia służby dla narodu, ponieważ dokuczały mu… golenie. Cierpiał z tego powodu np. na Ukrainie, cierpiał i w kraju, np. podczas konwencji wyborczej SLD w Szczecinie w 2007r., gdy bełkotał przy mównicy:
Nie idźcie tą drogą Jarosławie Kaczyński, Lechu Kaczyński, Ludwiku Dorn… i Sabo, nie idźcie tą drogą…!.
Prezydent Kwaśniewski udzielał też światłych rad młodzieży, jak w Kijowie, gdzie pod wpływem „choroby filipińskiej” pouczał studentów odnośnie do postępowania z… kobietami:
Należy im patrzeć w oczy, ale niezbyt natarczywie, zgodnie z zasadami, mówiąc po francusku – savoir vivre’u”…
Innym razem przywiózł do Urzędu Kanclerskiego w Bonn żubrówkę. Kanclerz Helmut Kohl wyróżniał wybranych gości zaproszeniem do knajpy „Deidesheimer Hof”, na swą ulubioną potrawę Saumagen (świńskie żołądki). Kwaśniewski też chciał być wyróżniony. Gdy zahaczył Kohla, że chciałby skosztować tego specjału, kanclerz nie zaprosił go do tej restauracji, lecz zamówił catering do biura. A gdy Kwaśniewski pochwalił się dziennikarzom, że „jadł Saumagen”, Kohl wyjaśnił, iż danie to podano… „na życzenie polskiego prezydenta”. W kwestii formalnej, żubrówki Kwaśniewskiego nie tknął, pił wino. Ale wtedy przynajmniej nasz prezydent trzymał się na nogach. Nie tak, jak na cmentarzu w Charkowie, gdzie balansował między grobami, musiał być podtrzymywany i omal nie przewrócił się na wieńce składane przez polską delegację.
Następca Kwaśniewskiego, śp. prezydent Lech Kaczyński miał tę największą wadę, że na filipińską przypadłość nie zapadał i nie zadowalało go pustosłowie okazjonalnych toastów, ani protekcjonalne poklepywanie po ramieniu. Więc jego poskomunistyczni przeciwnicy w kraju rozdmuchiwali do niebotycznych rozmiarów takie epizody jak np. ten, gdy zirytowany prezydent rzucił do natręta nagabującego go przy samochodzie na warszawskiej Pradze, który nazwał członków PiS „szczurami”: „Spieprzaj dziadu!”. A że Lech Kaczyński nie gibał się między grobami, nie próbował wpakować się po pijanemu do bagażnika prezydenckiej limuzyny i nie apelował przy mikrofonach np. do premiera Donalda Tuska oraz jego psa „Szeryfa”, aby nie szli tą drogą, przeciwnicy polityczni PiS musieli zadowolić się skandalami z importu. Jak ten, gdy niemiecki, lewicowy dziennik „die tageszeitung” („taz”) skarykaturował głowę naszego państwa jako kartofla.
Dla przypomnienia, powodem było odwołanie przez Kaczyńskiego udziału w propagandowej niemiecko-francusko-polskiej farsie Trójkąta Weimarskiego, w którym wcześniej nasza „bliska współpraca” i „partnerstwo” polegały na tym, że francuski prezydent Jacques Chirac kazał Polsce milczeć w sprawach międzynarodowych, zaś w Niemczech zrobiło furorę nazywanie naszego kraju „osłem trojańskim USA”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/343049-wspolny-grob-zbydlecenia-czyli-co-dla-kogo-jest-okrucienstwem-obrzydlistwem-i-dewiacja-w-iii-rp?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.