W ostatni weekend i w tym tygodniu w Warszawie i kilku innych polskich miastach miały miejsce kolejne demonstracje opozycji. Są one kontynuacją strategii przyjętej przez „totalną opozycję”, której siłą ma być „ulica i zagranica” – zgodnie ze słowami lidera PO Grzegorza Schetyny po przegranych wyborach w 2015 r.
— czytamy w raporcie przygotowanym i opracowanym przez Redutę Dobrego Imienia Polską Ligę przeciw Zniesławieniom.
Informacje o demonstracjach zostały podane przez krajowe i zagraniczne media, ale – podobnie jak w przypadku wcześniejszych demonstracji opozycji – zarówno powody, jak i skala tych demonstracji zostały przedstawione w sposób mający potwierdzać z góry założoną tezę, że w Polsce dzieje się coś niepokojącego i sprzecznego z zasadami demokracji. Tymczasem rzeczywistość wygląda inaczej.
Spontaniczne protesty czy zaplanowana prowokacja?
Niektóre krajowe i zagraniczne media informowały o spontanicznym charakterze niedawnych protestów, zwłaszcza tych w ostatni piątek i sobotę (16 i 17 grudnia). Tymczasem sobotnia demonstracja opozycji została zarejestrowana już kilka dni wcześniej. Również wypowiedź Eugeniusza Kłopotka – polityka opozycyjnego PSL – stawia pod znakiem zapytania ich spontaniczność. W piątek rano, w programie telewizji publicznej „Gość poranka”, stwierdził on: „Dzisiaj pan zobaczy co będzie. (…) Znowu będzie wielka hucpa, walka, buczenie, krzyczenie i wyzywanie się. (…) Obawiam się, że w Sejmie jeszcze w tej kadencji może dojść do rękoczynów.” W piątek wieczorem przewidywania posła zmaterializowały się. Może też dziwić, że protestu w sprawie wolności mediów opozycja nie rozpoczęła 14 grudnia, tj. w dniu przedstawienia przez Kancelarię Sejmu propozycji zmian w organizacji pracy mediów w Sejmie i Senacie, lecz dopiero 16 grudnia – w dodatku na posiedzeniu Sejmu nie dotyczącym mediów, lecz budżetu państwa.
Daty ostatnich protestów opozycji wydają się nieprzypadkowe, bo 13, 16 i 17 grudnia to rocznice bardzo ważnych i jednocześnie tragicznych wydarzeń w dziejach Polski – wprowadzenia stanu wojennego, masakry górników i robotników na Śląsku i Pomorzu w 1970 i 1981 r. W ten sposób opozycja stara się porównywać obecną sytuację w Polsce do czasów komunistycznych, choć jest oczywiste – również dla opozycji – że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Organizowanie protestów w tych właśnie dniach świadczy o działaniach planowanych, a nie spontanicznych. Bardziej spontaniczna wydawała się niedzielna demonstracja poparcia dla rządu Prawa i Sprawiedliwości – nieplanowana, lecz zorganizowana w reakcji na demonstracje opozycji.
Oficjalny powód: „wolne media”
W środę, 14 grudnia, Kancelaria Sejmu przedstawiła propozycję zmian w organizacji pracy mediów w Sejmie i Senacie, m.in. powstania nowoczesnego Centrum Medialnego, studia telewizyjnego w budynku Sejmu, akredytacji dla Stałych Korespondentów Parlamentarnych itp. Poinformowano, że dziennikarze będą mieć nieograniczony dostęp do Centrum Medialnego, które miałoby być kluczowym miejscem współpracy polityków z mediami i w którym zostałyby zastosowane najnowocześniejsze rozwiązania technologiczne.
Uznano, że zmiany są konieczne, gdyż obecnie działalność mediów w Sejmie nie jest regulowana jasnymi i precyzyjnymi przepisami, a komunikacja parlamentarzystów z mediami często odbywa się w sposób chaotyczny i przypadkowy. Intencją zaproponowanych zmian było umożliwienie dziennikarzom i parlamentarzystom wykonywanie ich obowiązków zawodowych w sposób bardziej profesjonalny i komfortowy niż obecnie. Ponadto, nowe rozwiązania miałyby zapewnić większy pluralizm i równy dostęp mediów do polityków, gdyż obecna sytuacja dyskryminuje wiele redakcji, zwłaszcza tych mniejszych, niezdolnych do konkurencji z dużymi koncernami medialnymi.
Proponowane zmiany miały również na celu upodobnienie warunków pracy polskich dziennikarzy do tych, które panują w innych europejskich parlamentach, gdzie praca mediów odbywa się według ścisłych reguł i zasad. Zmiany w organizacji pracy dziennikarzy wzorowano na rozwiązaniach funkcjonujących w UE, np. w Parlamencie Europejskim w Brukseli czy w parlamentach Francji, Włoch, Czech lub Węgier. Zaznaczono, że przedstawione propozycje dla pracy mediów w Sejmie są zdecydowanie mniej restrykcyjne niż w innych krajach UE i w Parlamencie Europejskim.
Powyższe propozycje zostały jednak uznane przez opozycję za próbę ograniczania wolności mediów w polskim parlamencie, a nawet „zamach na wolne media”, o co oczywiście została oskarżona partia rządząca (Prawo i Sprawiedliwość). Opozycja postanowiła więc stanąć w obronie rzekomo zagrożonych mediów i zorganizowała demonstrację pod hasłem „Wolne media w Sejmie”. Można jednak mieć poważne wątpliwości czy rzeczywistym celem demonstracji opozycji była „obrona mediów”, o czym świadczy choćby fakt, że uczestnicy piątkowej demonstracji przed Sejmem próbowali różnymi (często agresywnymi) sposobami uniemożliwić reporterowi telewizji publicznej – uznawanej przez nich za „telewizję rządową” – prowadzenie relacji na żywo z trwającej demonstracji.
Należy dodać, że w sobotniej demonstracji „w obronie wolnych mediów” uczestniczyli m.in. politycy byłej koalicji rządzącej PO i PSL, a także postkomunistycznej SLD. Są to partie, które w czasach poprzednich rządów praktycznie zmonopolizowały rynek medialny w Polsce uzyskując wpływ zarówno na telewizję publiczną, jak i największe telewizje prywatne, co spowodowało brak pluralizmu w mediach i bardzo jednostronny przekaz kierowany do społeczeństwa, tj. niemal bezkrytyczne poparcie dla ówcześnie rządzącej koalicji (PO-PSL) i agresywne zwalczanie ówczesnej opozycji (PiS). Wielu niezależnych dziennikarzy zostało zwolnionych, a także poddanych inwigilacji. Warto nadmienić, że żadna instytucja UE nie widziała w tym wówczas zagrożenia dla polskiej demokracji.
Generalnie, stawanie opozycji w obronie wolnych mediów – w sytuacji, gdy pluralizm medialny jest obecnie wyraźnie większy niż za czasów koalicji PO-PSL – jest mało przekonujące. Podobnie, mało wiarygodne są demonstracje KOD, który staje w obronie rzekomo zagrożonej demokracji w Polsce, podczas gdy polscy obywatele – w tym opozycja – korzystają z pełni praw i wolności demokratycznych (wolne wybory, wolność słowa, wolność zgromadzeń itd). Hipokryzją ze strony opozycji była też bezkrytyczna obrona Andrzeja Rzeplińskiego, który przez ostatni rok – jako prezes Trybunału Konstytucyjnego – nagminnie łamał prawo i Konstytucję, choć przez opozycyjne media był przedstawiany jako obrońca porządku konstytucyjnego w Polsce (kadencja prezesa Rzeplińskiego zakończyła się 19 grudnia, a 21 grudnia powołany został nowy prezes – Julia Przyłębska, z czym wiązane są nadzieje na zakończenie kryzysu konstytucyjnego i przywrócenie normalności w funkcjonowaniu Trybunału).
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W ostatni weekend i w tym tygodniu w Warszawie i kilku innych polskich miastach miały miejsce kolejne demonstracje opozycji. Są one kontynuacją strategii przyjętej przez „totalną opozycję”, której siłą ma być „ulica i zagranica” – zgodnie ze słowami lidera PO Grzegorza Schetyny po przegranych wyborach w 2015 r.
— czytamy w raporcie przygotowanym i opracowanym przez Redutę Dobrego Imienia Polską Ligę przeciw Zniesławieniom.
Informacje o demonstracjach zostały podane przez krajowe i zagraniczne media, ale – podobnie jak w przypadku wcześniejszych demonstracji opozycji – zarówno powody, jak i skala tych demonstracji zostały przedstawione w sposób mający potwierdzać z góry założoną tezę, że w Polsce dzieje się coś niepokojącego i sprzecznego z zasadami demokracji. Tymczasem rzeczywistość wygląda inaczej.
Spontaniczne protesty czy zaplanowana prowokacja?
Niektóre krajowe i zagraniczne media informowały o spontanicznym charakterze niedawnych protestów, zwłaszcza tych w ostatni piątek i sobotę (16 i 17 grudnia). Tymczasem sobotnia demonstracja opozycji została zarejestrowana już kilka dni wcześniej. Również wypowiedź Eugeniusza Kłopotka – polityka opozycyjnego PSL – stawia pod znakiem zapytania ich spontaniczność. W piątek rano, w programie telewizji publicznej „Gość poranka”, stwierdził on: „Dzisiaj pan zobaczy co będzie. (…) Znowu będzie wielka hucpa, walka, buczenie, krzyczenie i wyzywanie się. (…) Obawiam się, że w Sejmie jeszcze w tej kadencji może dojść do rękoczynów.” W piątek wieczorem przewidywania posła zmaterializowały się. Może też dziwić, że protestu w sprawie wolności mediów opozycja nie rozpoczęła 14 grudnia, tj. w dniu przedstawienia przez Kancelarię Sejmu propozycji zmian w organizacji pracy mediów w Sejmie i Senacie, lecz dopiero 16 grudnia – w dodatku na posiedzeniu Sejmu nie dotyczącym mediów, lecz budżetu państwa.
Daty ostatnich protestów opozycji wydają się nieprzypadkowe, bo 13, 16 i 17 grudnia to rocznice bardzo ważnych i jednocześnie tragicznych wydarzeń w dziejach Polski – wprowadzenia stanu wojennego, masakry górników i robotników na Śląsku i Pomorzu w 1970 i 1981 r. W ten sposób opozycja stara się porównywać obecną sytuację w Polsce do czasów komunistycznych, choć jest oczywiste – również dla opozycji – że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Organizowanie protestów w tych właśnie dniach świadczy o działaniach planowanych, a nie spontanicznych. Bardziej spontaniczna wydawała się niedzielna demonstracja poparcia dla rządu Prawa i Sprawiedliwości – nieplanowana, lecz zorganizowana w reakcji na demonstracje opozycji.
Oficjalny powód: „wolne media”
W środę, 14 grudnia, Kancelaria Sejmu przedstawiła propozycję zmian w organizacji pracy mediów w Sejmie i Senacie, m.in. powstania nowoczesnego Centrum Medialnego, studia telewizyjnego w budynku Sejmu, akredytacji dla Stałych Korespondentów Parlamentarnych itp. Poinformowano, że dziennikarze będą mieć nieograniczony dostęp do Centrum Medialnego, które miałoby być kluczowym miejscem współpracy polityków z mediami i w którym zostałyby zastosowane najnowocześniejsze rozwiązania technologiczne.
Uznano, że zmiany są konieczne, gdyż obecnie działalność mediów w Sejmie nie jest regulowana jasnymi i precyzyjnymi przepisami, a komunikacja parlamentarzystów z mediami często odbywa się w sposób chaotyczny i przypadkowy. Intencją zaproponowanych zmian było umożliwienie dziennikarzom i parlamentarzystom wykonywanie ich obowiązków zawodowych w sposób bardziej profesjonalny i komfortowy niż obecnie. Ponadto, nowe rozwiązania miałyby zapewnić większy pluralizm i równy dostęp mediów do polityków, gdyż obecna sytuacja dyskryminuje wiele redakcji, zwłaszcza tych mniejszych, niezdolnych do konkurencji z dużymi koncernami medialnymi.
Proponowane zmiany miały również na celu upodobnienie warunków pracy polskich dziennikarzy do tych, które panują w innych europejskich parlamentach, gdzie praca mediów odbywa się według ścisłych reguł i zasad. Zmiany w organizacji pracy dziennikarzy wzorowano na rozwiązaniach funkcjonujących w UE, np. w Parlamencie Europejskim w Brukseli czy w parlamentach Francji, Włoch, Czech lub Węgier. Zaznaczono, że przedstawione propozycje dla pracy mediów w Sejmie są zdecydowanie mniej restrykcyjne niż w innych krajach UE i w Parlamencie Europejskim.
Powyższe propozycje zostały jednak uznane przez opozycję za próbę ograniczania wolności mediów w polskim parlamencie, a nawet „zamach na wolne media”, o co oczywiście została oskarżona partia rządząca (Prawo i Sprawiedliwość). Opozycja postanowiła więc stanąć w obronie rzekomo zagrożonych mediów i zorganizowała demonstrację pod hasłem „Wolne media w Sejmie”. Można jednak mieć poważne wątpliwości czy rzeczywistym celem demonstracji opozycji była „obrona mediów”, o czym świadczy choćby fakt, że uczestnicy piątkowej demonstracji przed Sejmem próbowali różnymi (często agresywnymi) sposobami uniemożliwić reporterowi telewizji publicznej – uznawanej przez nich za „telewizję rządową” – prowadzenie relacji na żywo z trwającej demonstracji.
Należy dodać, że w sobotniej demonstracji „w obronie wolnych mediów” uczestniczyli m.in. politycy byłej koalicji rządzącej PO i PSL, a także postkomunistycznej SLD. Są to partie, które w czasach poprzednich rządów praktycznie zmonopolizowały rynek medialny w Polsce uzyskując wpływ zarówno na telewizję publiczną, jak i największe telewizje prywatne, co spowodowało brak pluralizmu w mediach i bardzo jednostronny przekaz kierowany do społeczeństwa, tj. niemal bezkrytyczne poparcie dla ówcześnie rządzącej koalicji (PO-PSL) i agresywne zwalczanie ówczesnej opozycji (PiS). Wielu niezależnych dziennikarzy zostało zwolnionych, a także poddanych inwigilacji. Warto nadmienić, że żadna instytucja UE nie widziała w tym wówczas zagrożenia dla polskiej demokracji.
Generalnie, stawanie opozycji w obronie wolnych mediów – w sytuacji, gdy pluralizm medialny jest obecnie wyraźnie większy niż za czasów koalicji PO-PSL – jest mało przekonujące. Podobnie, mało wiarygodne są demonstracje KOD, który staje w obronie rzekomo zagrożonej demokracji w Polsce, podczas gdy polscy obywatele – w tym opozycja – korzystają z pełni praw i wolności demokratycznych (wolne wybory, wolność słowa, wolność zgromadzeń itd). Hipokryzją ze strony opozycji była też bezkrytyczna obrona Andrzeja Rzeplińskiego, który przez ostatni rok – jako prezes Trybunału Konstytucyjnego – nagminnie łamał prawo i Konstytucję, choć przez opozycyjne media był przedstawiany jako obrońca porządku konstytucyjnego w Polsce (kadencja prezesa Rzeplińskiego zakończyła się 19 grudnia, a 21 grudnia powołany został nowy prezes – Julia Przyłębska, z czym wiązane są nadzieje na zakończenie kryzysu konstytucyjnego i przywrócenie normalności w funkcjonowaniu Trybunału).
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/320708-raport-polska-opozycja-proba-destabilizacji-panstwa-spontaniczne-protesty-czy-zaplanowana-prowokacja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.