Będzie? Nie będzie! A może jednak będzie? Nie, jednak też nie będzie! Tyle można powiedzieć o niemieckiej premierze filmu „Smoleńsk”. Najpierw miała odbyć się w berlińskim kinie „Delphi Filmpalast”, ale ją odwołano. Wedle oficjalnego komunikatu, ze względów… bezpieczeństwa.
Pisałem o tym szerzej w komentarzu pt. „Krótka lekcja niemieckiego. O >>zemście<< Kaczyńskiego i >>niewiarygodnym motłochu, który potrzebuje bata<<”…
Przypadek bezprecedensowy, karykaturalny, niestety, tak się stało: oto kino odmawia uzgodnionej już projekcji filmu fabularnego. Organizatorzy musieli przeprosić 800 zaproszonych gości. Ale nie dali za wygraną. Znaleźli lokal zastępczy. Obraz Antoniego Krauzego miał być pokazany w kinie „CineStar Cubix” na Alexanderplatz. Ale też nie będzie. I tam wstępnie wyrażono zgodę, lecz szefowie tej placówki niby nie wiedzieli (co nie jest prawdą), o „jaki film chodzi”… A gdy się dowiedzieli, też odmówili, o czym doniósł lewicowy, niskonakładowy dziennik „die tageszeitung”. Ten sam, który kiedyś zasłynął z przedstawienia prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego jako kartofla. Powód odwołania? Taki jak w kinie „Delphi”: …„względy bezpieczeństwa”.
Nic mi o tym nie wiadomo, ażeby film o podsmoleńskiej tragedii wywoływał rozruchy w Polsce i na świecie, ale mniejsza z tym. Wychodzi na to, że polski ambasador w Berlinie Andrzej Przyłębski będzie musiał szukać kolejnego obiektu… W Niemczech nic nie dzieje się przypadkowo. Zwłaszcza jeśli chodzi o politykę i kształtowanie tzw. świadomości historycznej. Film odgrywa tu niebagatelną rolę, nomen omen, pierwszoplanową. W niemieckim filmie można mieszać wszystko, prawdę, półprawdę, czy gówno-prawdę, byle zgodnie z własnym, politycznym interesem. Nikt jakoś kin przed takimi produkcjami nie rygluje…
Niemcy filmują zazwyczaj jedynie emocje związane z historycznym losem i mity, a nie samą historię w detalach i tym samym ją fałszują
— powiedział bez owijania w bawełnę nie kto inny, tylko monachijski aktor, scenarzysta i reżyser Dominik Graf.
Według tego 64 letniego laureata wielu nagród, nominowanego m.in. do Złotego Niedźwiedzia, niemieccy filmowcy krążą między „wschodnimi utopiami i zachodnimi perspektywami”, a ogólnie „niemieckie kino jest jednym wielkim nieporozumieniem”. Aczkolwiek każde uogólnienie jest krzywdzące, krytyka Grafa nie jest bezpodstawna. Zwłaszcza w filmowym nurcie tzw. rozrachunkowym. Ad rem.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Będzie? Nie będzie! A może jednak będzie? Nie, jednak też nie będzie! Tyle można powiedzieć o niemieckiej premierze filmu „Smoleńsk”. Najpierw miała odbyć się w berlińskim kinie „Delphi Filmpalast”, ale ją odwołano. Wedle oficjalnego komunikatu, ze względów… bezpieczeństwa.
Pisałem o tym szerzej w komentarzu pt. „Krótka lekcja niemieckiego. O >>zemście<< Kaczyńskiego i >>niewiarygodnym motłochu, który potrzebuje bata<<”…
Przypadek bezprecedensowy, karykaturalny, niestety, tak się stało: oto kino odmawia uzgodnionej już projekcji filmu fabularnego. Organizatorzy musieli przeprosić 800 zaproszonych gości. Ale nie dali za wygraną. Znaleźli lokal zastępczy. Obraz Antoniego Krauzego miał być pokazany w kinie „CineStar Cubix” na Alexanderplatz. Ale też nie będzie. I tam wstępnie wyrażono zgodę, lecz szefowie tej placówki niby nie wiedzieli (co nie jest prawdą), o „jaki film chodzi”… A gdy się dowiedzieli, też odmówili, o czym doniósł lewicowy, niskonakładowy dziennik „die tageszeitung”. Ten sam, który kiedyś zasłynął z przedstawienia prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego jako kartofla. Powód odwołania? Taki jak w kinie „Delphi”: …„względy bezpieczeństwa”.
Nic mi o tym nie wiadomo, ażeby film o podsmoleńskiej tragedii wywoływał rozruchy w Polsce i na świecie, ale mniejsza z tym. Wychodzi na to, że polski ambasador w Berlinie Andrzej Przyłębski będzie musiał szukać kolejnego obiektu… W Niemczech nic nie dzieje się przypadkowo. Zwłaszcza jeśli chodzi o politykę i kształtowanie tzw. świadomości historycznej. Film odgrywa tu niebagatelną rolę, nomen omen, pierwszoplanową. W niemieckim filmie można mieszać wszystko, prawdę, półprawdę, czy gówno-prawdę, byle zgodnie z własnym, politycznym interesem. Nikt jakoś kin przed takimi produkcjami nie rygluje…
Niemcy filmują zazwyczaj jedynie emocje związane z historycznym losem i mity, a nie samą historię w detalach i tym samym ją fałszują
— powiedział bez owijania w bawełnę nie kto inny, tylko monachijski aktor, scenarzysta i reżyser Dominik Graf.
Według tego 64 letniego laureata wielu nagród, nominowanego m.in. do Złotego Niedźwiedzia, niemieccy filmowcy krążą między „wschodnimi utopiami i zachodnimi perspektywami”, a ogólnie „niemieckie kino jest jednym wielkim nieporozumieniem”. Aczkolwiek każde uogólnienie jest krzywdzące, krytyka Grafa nie jest bezpodstawna. Zwłaszcza w filmowym nurcie tzw. rozrachunkowym. Ad rem.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/314206-ordnung-muss-sein-dlaczego-niemcy-sa-pozbawiani-mozliwosci-oceny-ze-film-smolensk-jest-np-knotem-a-zawarte-w-nim-sugestie-absurdalne