Przez całe dziesięciolecia temat bożyszcza Niemców z czasów III Rzeszy Adolfa Hitlera był ekranowym tabu. Trzeba było dopiero zjednoczenia Niemiec, aby Führer pojawił się na wielkim ekranie. I to jak! Jedną z najpoważniejszych rozpraw na jego temat był, a raczej miał być, film „Upadek”. Owe długo oczekiwane quasi-stadium psychologiczne Hitlera da się streścić jednym zdaniem: zjadł makaron w pomidorowym sosie, pochwalił kucharza, wyczyścił jamę gębową, pogłaskał psa zanim ten został na próbę otruty, zabrał poślubioną w ostatniej chwili Ewę Braun do osobnego pokoju, aby towarzyszyła mu w ucieczce na tamten świat i oboje zniknęli w płomieniach. „Upadek” nie był de facto pierwszym filmem o klęsce „wuja Dolfiego”, jak nazywał go sfanatyzowany naród, jednak żaden z wcześniejszych obrazów nie wywołał tylu emocji, co właśnie to dzieło Oliviera Hirschbiegela.
Reżyser nie pokazał rozwrzeszczanego przy mównicy potwora, który doprowadził Niemców na krawędź samozagłady, lecz człowieka znerwicowanego, bezradnego, posmutniałego, targanego ludzkimi uczuciami i przybitego rozmiarem własnej klęski… Tematem filmu nie były dziesiątki milionów ofiar rozpętanej przez niego wojny, ani holokaust, ani podboje czy wyniszczanie innych narodów, był nim sam Hitler właśnie i jego zrujnowana nadzieja panowania Niemców nad światem.
Przypominam ten obraz nie bez powodu. Wśród krytyków pojawiły się bowiem uzasadnione wątpliwości, czy takie ujęcie tej postaci nie wywoła u Niemców współczucia lub wręcz tęsknoty za potęgą III Rzeszy. Premierowy pokaz „Upadku” w monachijskim Mathäser Filmpalast Niemcy nagrodzili brawami na stojąco. W Roy Thomson Hall w kanadyjskim Toronto dla tej najdroższej produkcji w dziejach kinematografii RFN, standing ovation nie było. Była konsternacja…
Wejście „Upadku” na niemieckie ekrany poprzedziła gigantyczna kampania reklamowa i wielka dyskusja. Bulwarowy „Bild” poświęcił temu filmowi aż siedemnaście wydań gazety. Były kanclerz Helmut Kohl zachwalał osobiście: „Ten film musiał być nakręcony i mam nadzieję, że zobaczy go wielu”. Zobaczyło wielu. Sale kinowe wypełniły się po brzegi. „Upadek” był sukcesem, jednak nie z powodu porywającej reżyserii czy koncertu gry aktorów, lecz dzięki temu, że Hirschbiegel po raz pierwszy pokazał Hitlera z… „ludzką twarzą”. Oceny filmu były skrajnie rozbieżne. Reżyser Wim Wenders miał odmienne zdanie od kanclerza reklamującego tę produkcję:
Czemu, do cholery nie pokazać, że ta świnia już nie żyje? Czemu tego człowieka zaszczycać, jak nikogo innego z tych, którzy musieli umierać całymi szeregami?
— zareagował w jednym z wywiadów.
Reżyser Graf w ocenie dokonań rodzimej kinematografii nie odniósł się do samego „Upadku”, ale i w tym przypadku jego krytyka znajduje twarde uzasadnienie. Film ten traktuje o człowieku Hitlerze, co samo w sobie nie jest złe, lecz bez wyłuszczenia podłoża fascynacji tym zbrodniarzem, przed którym wznosił się las niemieckich rąk w pozdrowieniach „Heil Hitler!” i „Sieg Heil!”. Także temu filmowi można postawić zarzut gry na emocjach z pominięciem prawdy historycznej, jak na przykład kreowanie lekarza SS na człowieka wrażliwego i przepojonego honorem, i przemilczenie, że ten sam lekarz zabijał więźniów obozów koncentracyjnych…
Reżyser Dani Levy posunął się jeszcze dalej: spojrzał na Hitlera okiem facecjonisty. I znów w Niemczech rozgorzała dyskusja, czy można dowcipkować i śmiać się z człowieka, który przyczynił się do śmierci ponad 50 mln ludzi? Ów twórca pierwszej niemieckiej komedii o Hitlerze kpił, jak trudno było być wodzem III Rzeszy, zwłaszcza, gdy na Pomorzu obce wojska już witały się z gąską, a fryzjerka zgoliła mu pół wąsa… Podłamany Führer odnajdował spokój bawiąc się w wannie wojennymi okręcikami, lub w łóżku, śpiąc między „swymi Żydami”, panią i panem Grünbaumem, dostarczonych mu prosto z KZ Sachsenhausen przez ministra propagandy Josepha Goebbelsa. Żyd Adolf Grünbaum zgodził się postawić na nogi rozklekotanego wodza i przygotować do wygłoszenia orędzia noworocznego…
Śmieszne?
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przez całe dziesięciolecia temat bożyszcza Niemców z czasów III Rzeszy Adolfa Hitlera był ekranowym tabu. Trzeba było dopiero zjednoczenia Niemiec, aby Führer pojawił się na wielkim ekranie. I to jak! Jedną z najpoważniejszych rozpraw na jego temat był, a raczej miał być, film „Upadek”. Owe długo oczekiwane quasi-stadium psychologiczne Hitlera da się streścić jednym zdaniem: zjadł makaron w pomidorowym sosie, pochwalił kucharza, wyczyścił jamę gębową, pogłaskał psa zanim ten został na próbę otruty, zabrał poślubioną w ostatniej chwili Ewę Braun do osobnego pokoju, aby towarzyszyła mu w ucieczce na tamten świat i oboje zniknęli w płomieniach. „Upadek” nie był de facto pierwszym filmem o klęsce „wuja Dolfiego”, jak nazywał go sfanatyzowany naród, jednak żaden z wcześniejszych obrazów nie wywołał tylu emocji, co właśnie to dzieło Oliviera Hirschbiegela.
Reżyser nie pokazał rozwrzeszczanego przy mównicy potwora, który doprowadził Niemców na krawędź samozagłady, lecz człowieka znerwicowanego, bezradnego, posmutniałego, targanego ludzkimi uczuciami i przybitego rozmiarem własnej klęski… Tematem filmu nie były dziesiątki milionów ofiar rozpętanej przez niego wojny, ani holokaust, ani podboje czy wyniszczanie innych narodów, był nim sam Hitler właśnie i jego zrujnowana nadzieja panowania Niemców nad światem.
Przypominam ten obraz nie bez powodu. Wśród krytyków pojawiły się bowiem uzasadnione wątpliwości, czy takie ujęcie tej postaci nie wywoła u Niemców współczucia lub wręcz tęsknoty za potęgą III Rzeszy. Premierowy pokaz „Upadku” w monachijskim Mathäser Filmpalast Niemcy nagrodzili brawami na stojąco. W Roy Thomson Hall w kanadyjskim Toronto dla tej najdroższej produkcji w dziejach kinematografii RFN, standing ovation nie było. Była konsternacja…
Wejście „Upadku” na niemieckie ekrany poprzedziła gigantyczna kampania reklamowa i wielka dyskusja. Bulwarowy „Bild” poświęcił temu filmowi aż siedemnaście wydań gazety. Były kanclerz Helmut Kohl zachwalał osobiście: „Ten film musiał być nakręcony i mam nadzieję, że zobaczy go wielu”. Zobaczyło wielu. Sale kinowe wypełniły się po brzegi. „Upadek” był sukcesem, jednak nie z powodu porywającej reżyserii czy koncertu gry aktorów, lecz dzięki temu, że Hirschbiegel po raz pierwszy pokazał Hitlera z… „ludzką twarzą”. Oceny filmu były skrajnie rozbieżne. Reżyser Wim Wenders miał odmienne zdanie od kanclerza reklamującego tę produkcję:
Czemu, do cholery nie pokazać, że ta świnia już nie żyje? Czemu tego człowieka zaszczycać, jak nikogo innego z tych, którzy musieli umierać całymi szeregami?
— zareagował w jednym z wywiadów.
Reżyser Graf w ocenie dokonań rodzimej kinematografii nie odniósł się do samego „Upadku”, ale i w tym przypadku jego krytyka znajduje twarde uzasadnienie. Film ten traktuje o człowieku Hitlerze, co samo w sobie nie jest złe, lecz bez wyłuszczenia podłoża fascynacji tym zbrodniarzem, przed którym wznosił się las niemieckich rąk w pozdrowieniach „Heil Hitler!” i „Sieg Heil!”. Także temu filmowi można postawić zarzut gry na emocjach z pominięciem prawdy historycznej, jak na przykład kreowanie lekarza SS na człowieka wrażliwego i przepojonego honorem, i przemilczenie, że ten sam lekarz zabijał więźniów obozów koncentracyjnych…
Reżyser Dani Levy posunął się jeszcze dalej: spojrzał na Hitlera okiem facecjonisty. I znów w Niemczech rozgorzała dyskusja, czy można dowcipkować i śmiać się z człowieka, który przyczynił się do śmierci ponad 50 mln ludzi? Ów twórca pierwszej niemieckiej komedii o Hitlerze kpił, jak trudno było być wodzem III Rzeszy, zwłaszcza, gdy na Pomorzu obce wojska już witały się z gąską, a fryzjerka zgoliła mu pół wąsa… Podłamany Führer odnajdował spokój bawiąc się w wannie wojennymi okręcikami, lub w łóżku, śpiąc między „swymi Żydami”, panią i panem Grünbaumem, dostarczonych mu prosto z KZ Sachsenhausen przez ministra propagandy Josepha Goebbelsa. Żyd Adolf Grünbaum zgodził się postawić na nogi rozklekotanego wodza i przygotować do wygłoszenia orędzia noworocznego…
Śmieszne?
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/314206-ordnung-muss-sein-dlaczego-niemcy-sa-pozbawiani-mozliwosci-oceny-ze-film-smolensk-jest-np-knotem-a-zawarte-w-nim-sugestie-absurdalne?strona=2