A więc ów gentelman wstąpił sobie do Służby Bezpieczeństwa, gdzie głównie zajmował się działalnością kabaretową, bo takie miał uzdolnienia, a w miejscu jego służby istniał odpowiedni amatorski zespół. Był już rok ’88. Wstąpienie do SB w tym czasie, kiedy system drżał już w posadach nieco, ujmijmy to eufemistycznie, dziwi, i sugeruje iż bohater Szczygła ma, nazwijmy to tak, ograniczone zdolności percepcyjno-intelektualne. Szczygieł musi to widzieć, nie podkreśla jednak tego faktu. Dlaczego? Okaże się za chwilę.
Nasz dobry i utalentowany poetycko ubek przez kilka miesięcy obija się więc po komendzie, rejestrując jako agentów umarłych, i w raportach ze spotkań z nieżyjącymi TW przepisując, jako ich doniesienia, komentarze z powołanej w międzyczasie do życia „Gazety Wyborczej” (ach, cóż za paradoks! Cóż za hrabalowsko-haszkowski uśmiech losu! A może raczej coś z Kundery – Szczygieł jest przecież wielbicielem czeskiej prozy; intelektualiści z redakcji „GW” muszą być zachwyceni).
SB w końcu likwidują, nasz bohater staje do weryfikacji, zostaje zweryfikowany pozytywnie, i dalsze 17 lat pracuje sobie spokojnie jako szyfrant. Potem odchodzi na resortową emeryturę. Buduje sobie dom, i otwiera warsztat szewski, bo jak sam o sobie mówi „ma dryg do wszystkiego”. I niech sobie żyje, jak chce, czas wyssał ze mnie dawne emocje, w tym też nienawiść do esbeków. Ale tu opowieść Szczygła, dotąd sprawiająca wrażenie tekstu, wyciągniętego z jakiejś zatęchłej szafy z napisem „1992” i z niejasnych powodów zrecyklingowanego, doznaje gwałtownego zwrotu. I choć dalej pozostaje stylowym pseudoantykiem, stylizowanym na dziś już nie wytwarzane produkty pracowni mistrza Adama sprzed ćwierćwiecza, to już wiadomo, po co ten oldtimer został powołany do istnienia, dlaczego z modrej toni Wisły ku zdumieniu czytelnika nagle wynurzył się ten ichtiozaur.
Bo otóż okazuje się, że A.D.2016 Dobry Ubek sam o sobie mówi: „Czytam „Politykę”, „Newsweek” i „Tygodnik Powszechny”. Czasami jak mi wpadnie w rękę, to „wSieci”. Ale przejrzę i odrzucam, nie mogę…”. Zdradza się też z tym, że „jak byłem w szkole średniej, mieliśmy religię z księdzem doktorem teologii. Nie umiał nigdy odpowiedzieć na moje pytanie, czy miliony Hindusów i Chińczyków, którzy nie są chrześcijanami, też będą zbawione. Tak więc spotkanie Jana Pawła II z Dalajlamą to było dla mnie święto”. Wrażliwi postępowi inteligenci szlochają.
No i, crème de la crème: „No walczę tutaj z antysemityzmem, który jest powszechny, już mnie niektórzy wysyłają do Izraela. Mam takiego oponenta, emerytowany policjant, mówi: „Ja nie przychodzę do ciebie, bo ty Żydów lubisz”. Ale jak schodzi na te tematy w dyskusjach, to ja: „Powiedz, ilu znasz Żydów? Ile doświadczyłeś od nich zła? Dlaczego ich nienawidzisz? Podaj mi przykład?”. On nie potrafi wyartykułować tych powodów. No to cisnę. Wtedy mówi: „A bo jak w Polsce zaczyna się robić dobrze, to zawsze Żyd sypnie piachem w tryby”. Mówię: „Masz rację, bo jak się tak przyglądam Macierewiczowi, który chyba jest Żydem, to on tutaj najczęściej sypie tym piachem”. Tak strawestowałem te jego głupoty. No bo co miałem powiedzieć…”
W tej sytuacji nikogo już chyba nie zaskoczy, że (oddajmy tu nie do końca wyartykułowane przesłanie Szalejącego Reportera własnymi słowami) ten człowiek tak wewnętrznie szlachetny, choć nie szczędzony przez los, człowiek który doznał typowej absurdalnej huśtawki, charakterystycznej dla ery ideologii i innych wielkich narracji, tak podobny do „małego, wielkiego człowieka” brawurowo wykreowanego przez Charlie’ego Chaplina, ten tak jak chaplinowski bohater „dżentelmen, poeta, marzyciel, samotnik, stale wyczekujący romantyczności i przygody” (poczesne miejsce w stworzonym przez Szczygła eposie zajmuje miłość naszego bohatera do żony i jej nieziemska uroda), że ten, powtórzmy, Człowiek, nie bójmy się bowiem użyć w tym wypadku wielkiego „C”, że ten Człowiek zdecydował, że w drugiej połowie swojego życia, kiedy na jego świat przyszło zło i zagrożenia, nieporównywalne z czymkolwiek co dotąd było jego udziałem – uzna, iż czas się przeistoczyć. Że teraz to już nie wybór haszkowski czy hrabalowski. Teraz potrzebny jest Havel.
I Dobry Ubek wstąpił do KOD-u. Gdzie zaczął przeżywać problem. No bo zetknął się tam z autorytetem. „Pani Ewa, historyczka z liceum, inteligentna starsza pani, na bardzo wysokim poziomie, która opowiada, jak w stanie wojennym roznosiła ulotki, jak była nagabywana przez smutnych panów. W jaki sposób ona teraz zareaguje na to, że ja kiedyś, co prawda krótko i mało treściwie, ale byłem tym smutnym panem?”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
A więc ów gentelman wstąpił sobie do Służby Bezpieczeństwa, gdzie głównie zajmował się działalnością kabaretową, bo takie miał uzdolnienia, a w miejscu jego służby istniał odpowiedni amatorski zespół. Był już rok ’88. Wstąpienie do SB w tym czasie, kiedy system drżał już w posadach nieco, ujmijmy to eufemistycznie, dziwi, i sugeruje iż bohater Szczygła ma, nazwijmy to tak, ograniczone zdolności percepcyjno-intelektualne. Szczygieł musi to widzieć, nie podkreśla jednak tego faktu. Dlaczego? Okaże się za chwilę.
Nasz dobry i utalentowany poetycko ubek przez kilka miesięcy obija się więc po komendzie, rejestrując jako agentów umarłych, i w raportach ze spotkań z nieżyjącymi TW przepisując, jako ich doniesienia, komentarze z powołanej w międzyczasie do życia „Gazety Wyborczej” (ach, cóż za paradoks! Cóż za hrabalowsko-haszkowski uśmiech losu! A może raczej coś z Kundery – Szczygieł jest przecież wielbicielem czeskiej prozy; intelektualiści z redakcji „GW” muszą być zachwyceni).
SB w końcu likwidują, nasz bohater staje do weryfikacji, zostaje zweryfikowany pozytywnie, i dalsze 17 lat pracuje sobie spokojnie jako szyfrant. Potem odchodzi na resortową emeryturę. Buduje sobie dom, i otwiera warsztat szewski, bo jak sam o sobie mówi „ma dryg do wszystkiego”. I niech sobie żyje, jak chce, czas wyssał ze mnie dawne emocje, w tym też nienawiść do esbeków. Ale tu opowieść Szczygła, dotąd sprawiająca wrażenie tekstu, wyciągniętego z jakiejś zatęchłej szafy z napisem „1992” i z niejasnych powodów zrecyklingowanego, doznaje gwałtownego zwrotu. I choć dalej pozostaje stylowym pseudoantykiem, stylizowanym na dziś już nie wytwarzane produkty pracowni mistrza Adama sprzed ćwierćwiecza, to już wiadomo, po co ten oldtimer został powołany do istnienia, dlaczego z modrej toni Wisły ku zdumieniu czytelnika nagle wynurzył się ten ichtiozaur.
Bo otóż okazuje się, że A.D.2016 Dobry Ubek sam o sobie mówi: „Czytam „Politykę”, „Newsweek” i „Tygodnik Powszechny”. Czasami jak mi wpadnie w rękę, to „wSieci”. Ale przejrzę i odrzucam, nie mogę…”. Zdradza się też z tym, że „jak byłem w szkole średniej, mieliśmy religię z księdzem doktorem teologii. Nie umiał nigdy odpowiedzieć na moje pytanie, czy miliony Hindusów i Chińczyków, którzy nie są chrześcijanami, też będą zbawione. Tak więc spotkanie Jana Pawła II z Dalajlamą to było dla mnie święto”. Wrażliwi postępowi inteligenci szlochają.
No i, crème de la crème: „No walczę tutaj z antysemityzmem, który jest powszechny, już mnie niektórzy wysyłają do Izraela. Mam takiego oponenta, emerytowany policjant, mówi: „Ja nie przychodzę do ciebie, bo ty Żydów lubisz”. Ale jak schodzi na te tematy w dyskusjach, to ja: „Powiedz, ilu znasz Żydów? Ile doświadczyłeś od nich zła? Dlaczego ich nienawidzisz? Podaj mi przykład?”. On nie potrafi wyartykułować tych powodów. No to cisnę. Wtedy mówi: „A bo jak w Polsce zaczyna się robić dobrze, to zawsze Żyd sypnie piachem w tryby”. Mówię: „Masz rację, bo jak się tak przyglądam Macierewiczowi, który chyba jest Żydem, to on tutaj najczęściej sypie tym piachem”. Tak strawestowałem te jego głupoty. No bo co miałem powiedzieć…”
W tej sytuacji nikogo już chyba nie zaskoczy, że (oddajmy tu nie do końca wyartykułowane przesłanie Szalejącego Reportera własnymi słowami) ten człowiek tak wewnętrznie szlachetny, choć nie szczędzony przez los, człowiek który doznał typowej absurdalnej huśtawki, charakterystycznej dla ery ideologii i innych wielkich narracji, tak podobny do „małego, wielkiego człowieka” brawurowo wykreowanego przez Charlie’ego Chaplina, ten tak jak chaplinowski bohater „dżentelmen, poeta, marzyciel, samotnik, stale wyczekujący romantyczności i przygody” (poczesne miejsce w stworzonym przez Szczygła eposie zajmuje miłość naszego bohatera do żony i jej nieziemska uroda), że ten, powtórzmy, Człowiek, nie bójmy się bowiem użyć w tym wypadku wielkiego „C”, że ten Człowiek zdecydował, że w drugiej połowie swojego życia, kiedy na jego świat przyszło zło i zagrożenia, nieporównywalne z czymkolwiek co dotąd było jego udziałem – uzna, iż czas się przeistoczyć. Że teraz to już nie wybór haszkowski czy hrabalowski. Teraz potrzebny jest Havel.
I Dobry Ubek wstąpił do KOD-u. Gdzie zaczął przeżywać problem. No bo zetknął się tam z autorytetem. „Pani Ewa, historyczka z liceum, inteligentna starsza pani, na bardzo wysokim poziomie, która opowiada, jak w stanie wojennym roznosiła ulotki, jak była nagabywana przez smutnych panów. W jaki sposób ona teraz zareaguje na to, że ja kiedyś, co prawda krótko i mało treściwie, ale byłem tym smutnym panem?”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/312282-dobry-ubek-w-kod-zie-czyli-z-mariuszem-szczyglem-w-czasie-podroz-romantyczna-jak-sie-od-przeszlosci-nie-uwolnimy-to-donikad-nie-dojdziemy?strona=2