Bronisława Wildsteina cenię przede wszystkim za nader umiejętne diagnozowanie rzeczywistości społecznej, za adekwatny opis procesów społecznych i politycznych, które właśnie zachodzą na naszych oczach i których częścią sami jesteśmy jako jednostki, ale także jako wspólnota środowiskowa, narodowa, obywatelska.
Jego publicystyka, co niezbyt dziś częste, utrzymuje właściwy poziom ogólności, lapidarnie charakteryzuje istotę zjawisk, a posługując się trafnie dobranymi kategoriami, stroni od popadania w anachronizmy czy chybione stereotypy.
Nie dość jednak, że Wildstein potrafi bardzo sprawnie opisać różne fenomeny współczesności, to jeszcze nie uchyla się wcale przed ich wartościowaniem. Jego oceny, klarowne i wyraziste, odwołują się do uniwersalnego porządku wartości, który z oczywistych względów pozostaje zbieżny z normami klasycznej etyki chrześcijańskiej.
Polemizując niedawno z Piotrem Cywińskim, Bronisław Wildstein napisał m.in. takie trzy zdania:
Czy nie mamy mówić prawdy o ludobójstwie dokonanym przez Ukraińców na Polakach w 1943 roku? Nic podobnego. Powinniśmy oddawać prawdę historii, ale przeszłe tragedie nie mogą determinować naszej polityki dziś.
Zgadzam się z tą opinią, tezy sformułowane przez Wildsteina uznaję za swoje, ale… brak mi tu jednego istotnego dopowiedzenia, bez którego ten krótki passus staje się podstawą oskarżeń niesłusznie skierowanych pod adresem strony polskiej. Czego tu brakuje? A choćby takiej prostej konstatacji, że owo wikłanie bieżącej polityki wobec sąsiadów w „przeszłą tragedię Wołynia i Małopolski Wschodniej” pojawiło się najpierw po stronie ukraińskiej.
Bo to przecież nikt inny, ale właśnie Wiktor Juszczenko, wyniesiony do prezydentury przez tzw. pomarańczową rewolucję, zaczął budować mit założycielski niepodległej Ukrainy bez jakiegokolwiek liczenia się z prawdą materialną naszych sąsiedzkich dziejów i bez cienia empatii wobec obywateli Rzeczypospolitej mocno doświadczonych okrutnymi zbrodniami OUN-UPA na Kresach, ale również innych ukraińskich formacji choćby podczas Powstania Warszawskiego.
Wzajemność? Równowaga? Trudno mówić o równowadze, gdy strona ukraińska bez żadnych skrupułów zaludnia swój narodowy panteon wyznawcami skrajnego nacjonalizmu, a liderów i egzekutorów uzasadnianego tą ideologią okrutnego ludobójstwa na sąsiadach nazywa bohaterami, wznosi im pomniki i uznaje za wzorce osobowe dla nowych pokoleń młodzieży. Niestety, władze III RP przez blisko dekadę zupełnie na to nie reagowały, czyniąc za to wiele przyjaznych wobec Ukrainy gestów, także na forum międzynarodowym.
Skutki strusiej polityki są nieuchronne: gdy strona polska zapragnęła wreszcie (i tak po zbyt wielu latach zwłoki) upamiętnić ofiary ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich szowinistów w latach 40. zeszłego stulecia w południowo-wschodnich rejonach terytorium II Rzeczypospolitej (bo nie tylko przecież w 1943 roku na Wołyniu!), wnet okazało się, że to Ukraińcy oskarżają Polskę o psucie dobrego sąsiedztwa.
Czy możliwe, żeby wybitny publicysta przeoczył tak oczywisty brak symetrii? Nie, to nie wchodzi w grę, tym bardziej że w dalszej części tekstu Bronisław Wildstein rekonstruuje sposób, w jaki Ukraińcy widzą dziś i Stepana Banderę, i bojowców z UPA. Wildstein przekonuje czytelników, że nowy kult propagowany najpierw przez Juszczenkę, a później przez prezydenta Petra Poroszenkę czy Wołodymyra Wiatrowycza, nie ma wcale charakteru antypolskiego.
Ukraińcy dopiero odzyskują swoją historię, próbują tworzyć zrąb swoich narodowych mitów, który budują na najbardziej klasycznym schemacie, tzn. czci dla walczących o wolność. Bandera nie jest wychwalany jako ideolog skrajnego nacjonalizmu, ale ojciec ukraińskiej niepodległości; UPA nie jest celebrowana jako formacja dokonująca mordów na Polakach, o których prawie nikt na Ukrainie nie ma pojęcia, ale jako bohaterowie narodowowyzwoleńczej walki.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Bronisława Wildsteina cenię przede wszystkim za nader umiejętne diagnozowanie rzeczywistości społecznej, za adekwatny opis procesów społecznych i politycznych, które właśnie zachodzą na naszych oczach i których częścią sami jesteśmy jako jednostki, ale także jako wspólnota środowiskowa, narodowa, obywatelska.
Jego publicystyka, co niezbyt dziś częste, utrzymuje właściwy poziom ogólności, lapidarnie charakteryzuje istotę zjawisk, a posługując się trafnie dobranymi kategoriami, stroni od popadania w anachronizmy czy chybione stereotypy.
Nie dość jednak, że Wildstein potrafi bardzo sprawnie opisać różne fenomeny współczesności, to jeszcze nie uchyla się wcale przed ich wartościowaniem. Jego oceny, klarowne i wyraziste, odwołują się do uniwersalnego porządku wartości, który z oczywistych względów pozostaje zbieżny z normami klasycznej etyki chrześcijańskiej.
Polemizując niedawno z Piotrem Cywińskim, Bronisław Wildstein napisał m.in. takie trzy zdania:
Czy nie mamy mówić prawdy o ludobójstwie dokonanym przez Ukraińców na Polakach w 1943 roku? Nic podobnego. Powinniśmy oddawać prawdę historii, ale przeszłe tragedie nie mogą determinować naszej polityki dziś.
Zgadzam się z tą opinią, tezy sformułowane przez Wildsteina uznaję za swoje, ale… brak mi tu jednego istotnego dopowiedzenia, bez którego ten krótki passus staje się podstawą oskarżeń niesłusznie skierowanych pod adresem strony polskiej. Czego tu brakuje? A choćby takiej prostej konstatacji, że owo wikłanie bieżącej polityki wobec sąsiadów w „przeszłą tragedię Wołynia i Małopolski Wschodniej” pojawiło się najpierw po stronie ukraińskiej.
Bo to przecież nikt inny, ale właśnie Wiktor Juszczenko, wyniesiony do prezydentury przez tzw. pomarańczową rewolucję, zaczął budować mit założycielski niepodległej Ukrainy bez jakiegokolwiek liczenia się z prawdą materialną naszych sąsiedzkich dziejów i bez cienia empatii wobec obywateli Rzeczypospolitej mocno doświadczonych okrutnymi zbrodniami OUN-UPA na Kresach, ale również innych ukraińskich formacji choćby podczas Powstania Warszawskiego.
Wzajemność? Równowaga? Trudno mówić o równowadze, gdy strona ukraińska bez żadnych skrupułów zaludnia swój narodowy panteon wyznawcami skrajnego nacjonalizmu, a liderów i egzekutorów uzasadnianego tą ideologią okrutnego ludobójstwa na sąsiadach nazywa bohaterami, wznosi im pomniki i uznaje za wzorce osobowe dla nowych pokoleń młodzieży. Niestety, władze III RP przez blisko dekadę zupełnie na to nie reagowały, czyniąc za to wiele przyjaznych wobec Ukrainy gestów, także na forum międzynarodowym.
Skutki strusiej polityki są nieuchronne: gdy strona polska zapragnęła wreszcie (i tak po zbyt wielu latach zwłoki) upamiętnić ofiary ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich szowinistów w latach 40. zeszłego stulecia w południowo-wschodnich rejonach terytorium II Rzeczypospolitej (bo nie tylko przecież w 1943 roku na Wołyniu!), wnet okazało się, że to Ukraińcy oskarżają Polskę o psucie dobrego sąsiedztwa.
Czy możliwe, żeby wybitny publicysta przeoczył tak oczywisty brak symetrii? Nie, to nie wchodzi w grę, tym bardziej że w dalszej części tekstu Bronisław Wildstein rekonstruuje sposób, w jaki Ukraińcy widzą dziś i Stepana Banderę, i bojowców z UPA. Wildstein przekonuje czytelników, że nowy kult propagowany najpierw przez Juszczenkę, a później przez prezydenta Petra Poroszenkę czy Wołodymyra Wiatrowycza, nie ma wcale charakteru antypolskiego.
Ukraińcy dopiero odzyskują swoją historię, próbują tworzyć zrąb swoich narodowych mitów, który budują na najbardziej klasycznym schemacie, tzn. czci dla walczących o wolność. Bandera nie jest wychwalany jako ideolog skrajnego nacjonalizmu, ale ojciec ukraińskiej niepodległości; UPA nie jest celebrowana jako formacja dokonująca mordów na Polakach, o których prawie nikt na Ukrainie nie ma pojęcia, ale jako bohaterowie narodowowyzwoleńczej walki.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/303660-pokusy-geopolityki-prymat-aksjologii?strona=1