Prof. Żaryn: „Jeżeli Ukraina chce się znaleźć w tradycji zachodnio-europejskiej, to nie zmieści się w niej z ludobójczym banderyzmem”. NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Jedna z ukraińskich narracji o Rzezi Wołyńskiej mówi, że to był obustronny konflikt, w którym ofiary padały po obu stronach.

Tej tezy nie da się utrzymać. Na Wołyniu doszło do ludobójstwo na Polakach. Potwierdzają to wszyscy wybitni znawcy po polskiej stronie jak prof. Grzegorz Motyka, pani Ewa Siemaszko, prof. Czesław Partacz czy pani dr Lucyna Kulińska, którzy w wielu innych kwestiach spierają się ze sobą. To, co wydarzyło się na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej wypełnia znamiona definicji „ludobójstwa” sformułowanej przez prof. Rafała Lemkina. Dowództwo OUN UPA z rozmysłem korzystając z okupacji niemieckiej postanowiło „wyrżnąć Lachów”, aby nie stanowili przeszkody w odbudowie „samoistnej” Ukrainy. To była starannie zaplanowana i przygotowana czystka etniczna, chociaż może nie jest możliwe jej udowodnienie procesowo, ponieważ niszczono dokumenty i nie ma rozkazów, które by w sposób jednoznaczny wskazywały na taki zamysł. Jednak praktyka działania i metodologia przygotowywania do tej masowej zbrodni, a także świadectwa nie pozostawiają wątpliwości, że było to ludobójstwo. Co więcej, potomkowie tych, którzy przeżyli Wołyń, mieli olbrzymią pretensję do Armii Krajowej, że tak późno zareagowała na rzeź Polaków.

wPolityce.pl: Dlaczego reakcja AK była tak spóźniona?

Wynika to z kilku czynników. Przede wszystkim z powodu nieświadomości z tego, co tam się działo i z powodu przygotowań do akcji „Burza”, czemu podporządkowano całą flankę wschodnią AK. Najpierw oddziałom AK nakazano wspieranie Armii Czerwonej na zapleczu frontu niemiecko-sowieckiego w ramach akcji Wachlarz, a później w ramach przygotowywania do akcji „Burza”. Te akcje, jakby przesłaniały zadania bieżące.

wPolityce.pl: Na północno-wschodnich Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej, gdzie partyzantka była w miarę silna, udało się ochronić ludność cywilną.

W Okręgu Wileńskim i Nowogródzkim udało się to już w 1943 r. choćby „Łupaszcze” Szendzielorzowi. Na tyle mocno zabezpieczył ludność polską mieszkającą na tych terenach, że Litwini czy sowiecka partyzantka musiała się liczyć z przeciwdziałaniem ze strony AK. Niestety na południowych i południowo-wschodnich Kresach zabrakło determinacji, aby te oddziały powstawały, gdy już zaczęły powstawać to było to raczej działanie na poziomie oddolnym jako tzw. samoobrony. Rzecz jasna miały one cele militarne, powstawały by bronić ludności cywilnej, ale w oddziałach samoobrony nie było zwykle dowódców wojskowych, ani ludzi przygotowanych do pełnienia swojej roli w podziemnych podchorążówkach. Członkowie samoobrony byli więc skazani na szybkie mobilizowanie ludności cywilnej, aby służyć obronie przed wrogiem. Na terenach bliższych Lwowszczyzny, na Podkarpaciu i na Lubelszczyźnie, szczególnie w 1945 r. formacje OUN UPA nie mogły już tak bezkarnie działać jak na Wołyniu czy w Małopolsce Wschodniej. Były tam obustronne walki z polskimi oddziałami i zdarzały się jak np. w Pawłokomie akcje odwetowe, za które należy się wstydzić. Trzeba jednak zwrócić uwagę na dynamizm sytuacji, na jej punkt centralny, czyli na lipiec 1943 r. to z tej perspektywy i informacji, które docierały przez większe miasta jak Łuck do centrali AK możemy znaleźć świadectwa reakcji na zbrodnie ukraińskie ze strony polskiej polegające na odpowiedzialności zbiorowej.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.