Ciekawy przypadek sędziego Łączewskiego. Czerska sugeruje wielki spisek i prowokację. A pytanie o sprawiedliwość wyroku ws. Kamińskiego i tak musi wrócić...

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/tvn24/"Warszawska Gazeta"
wPolityce.pl/tvn24/"Warszawska Gazeta"

Przede wszystkim należy odpowiedzieć na pytanie - czy opisane przez Kulisy24 (anonimowo) i „Warszawską Gazetę” (już z ujawnionym nazwiskiem) wydarzenia to prawda. „Gazeta Wyborcza” bierze dziś w obronę pana sędziego, pisząc o „prowokacji” wymierzonej w Łączewskiego. Autor artykułu (Mariusz Jałoszewski) sugeruje wielki i skomplikowany spisek, jaki miał zostać uknuty, by uderzyć w sędziego, który ośmielił się skazać Kamińskiego na bezwzględne więzienie.

I tak Czerska pisze o „poszlakach” w sprawie włamania na komputer, którymi ma być między innymi to, że Łączewski wysyłając człowiekowi podającego się za Lisa zdjęcie - nie patrzy w kamerę (w domyśle - ktoś włamał się na komputer Łączewskiego i zrobił mu zdjęcie bez jego wiedzy).

Na zdjęciu widać, że sędzia nie patrzy w obiektyw, jak to się dzieje w przypadku, gdy samemu robi sobie tzw. selfie, tylko ma spuszczony wzrok (patrzy w klawiaturę?).

Wspomniane zdjęcie wygląda tak:

Wyborcza” przekonuje przy tym, że sam Łączewski skarżył się od dłuższego czasu na to, że jest śledzony (tego typu wynurzenia znajdziemy i w konwersacji, jaką miał podjąć w prywatnych wiadomościach na Twitterze), a umówiona wizyta w Wilanowie była przypadkiem.

Jeśli ktoś chciał celowo uszyć intrygę, wystarczy, że śledził sędziego i poznał rytm jego życia - gdzie bywa i w jakich godzinach. A potem wysłać tam nieświadomych tego dziennikarzy [Latkowski z Majewskim w swoim artykule też stawiali pytanie, czy ktoś ich nie zmanipulował] - spekuluje jeden z warszawskich sędziów

— czytamy w „GW”.

Współautor artykułu w serwisie kulisy24.com - Michał Majewski - przekonuje, że to jednak mało prawdopodobny scenariusz:

Można powiedzieć, że zdjęcie można podrobić, sfalsyfikować, ale ten internauta wskazał temu sędziemu miejsce do spotkania i podał godzinę, o której mają się zobaczyć. Te dwie osoby, sędzia myślał, że spotka się z tą sławną osobą, która walczy z PiS-em i przyszedł w to miejsce, o określonej godzinie na jednym z warszawskich osiedli. Ja go tam po prostu widziałem, ponieważ pojechaliśmy z Sylwestrem Latkowskim zobaczyć o co chodzi w tej sprawie. Czy my nie jesteśmy tak naprawdę poddani prowokacji. Chcieliśmy zobaczyć, kto pojawi się na tym spotkaniu i zobaczyliśmy bardzo znanego sędziego, więc argument o tym, że ktoś włamał mu się na konto i odebrał mu możliwość wpisywania samemu tych rzeczy jest moim zdaniem dość bałamutny

— powiedział w rozmowie z radiową Jedynką.

Czerska idzie zresztą dalej - przekonując, że oto IV RP odwija się niezawisłemu sędziemu za wyrok w sprawie jednej z najważniejszych postaci obozu PiS. Aby potwierdziła się wersja Łączewskiego, musiałby wystąpić zatem cały szereg zbiegów okoliczności, przypadków, niefortunnych wydarzeń i całej góry manipulacji, dzięki którym udałby się skonstruowany (przez służby?) spisek.

Jeśli opisane przez kulisy24 i „Warszawską Gazetę” wydarzenia okazałyby się prawdą, do ścisłego centrum debaty publicznej powinno wrócić pytanie o brak uprzedzeń przy wyroku w sprawie Mariusza Kamińskiego. To jednak szersze pytanie, tak naprawdę o kondycję wymiaru sprawiedliwości w III RP, o to, jak wielu sędziów wydawało i wydaje swoje wyroki nie tylko analizując zebrany materiał dowodowy, ale i wpisując się w narrację anty- lub prorządową?

Na koniec - aby nie było tak jednoznacznie i prosto, warto przypomnieć, że sędzia Łączewski zasłynął też z innego ważnego wyroku. W sierpniu 2014 roku uznał, że śledztwo ws. uchybień, jakich dopuścili się urzędnicy odpowiedzialni za organizację lotów do Smoleńska w 2010 r. musi wrócić do prokuratury.

Łączewski wskazał wówczas, że śledczy dotychczas zajmujący się tą sprawą nie przyłożyli się do pracy.

Trzeba się zastanowić, czy organizujący te wizyty funkcjonariusze publiczni niebędący żołnierzami dopuścili się nieprawidłowości, które naruszały interes publiczny lub prywatny.

WIĘCEJ: Marek Pyza: Jaskółka sprawiedliwości ws. 10/04. Niepokój ambasadora Arabskiego w Madrycie…

Przypadek Wojciecha Łączewskiego jest bardzo ciekawy i powinien zostać przeanalizowany przez wszystkie możliwe ciała, które badają tego typu problemy w środowisku prawniczym. By jednak uniknąć zarzutów o korporacyjną obronę interesów (która w prawniczym środowisku jest czymś na porządku dziennym), wyjaśnień, na konferencji prasowej, otwartej dla wszystkich dziennikarzy i nieograniczonej czasowo, powinien udzielić sam pan sędzia. W jego interesie powinno być z otwartą przyłbicą wyjaśnić wszystkie wątpliwości w sprawie domniemanej prowokacji. Niestety, na razie nie chce udzielić żadnych informacji. Nie służy tu ani jemu, ani sprawie, ani i tak nadwątlonej reputacji wymiaru sprawiedliwości III RP.

Rację miał Łukasz Warzecha, pisząc, że w Łączewskim kumuluje się złożoność patologii polskiego systemu sprawiedliwości. To pytania o zaangażowanie sędziego w debatę publiczną, w polityczne i partyjne spory, w ostrość analiz i publicystycznych ocen w wyroku. I to wszystko również powinno zostać poddane poważnej analizie.

Gdyby udało się skompromitować sędziego, uderzy to w wiarygodność jego wyroku, ale też w cały wymiar sprawiedliwości. Prawica w końcu miałaby dowód na potwierdzenie swoich rojeń, że jest elementem „chorego układu III RP” i należy go poddać terapii szokowej

— boi się „Wyborcza”.

Tylko czy nie jest to aby strach przed prawdą, a przypadek Łączewskiego kolejnym, a nie jedynym potwierdzeniem tej tezy?

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych