Z Kowalskim można się zgadzać lub nie. Nikt jednak nie zaprzeczy, że to człowiek posiadający charyzmę godną najbardziej znanych trybunów ludowych ostatnich lat.
11 listopada 2012 roku, finał Marszu Niepodległości. Na scenę wychodzi barczysty mężczyzna o wyglądzie gladiatora, którego później media okrzykną „człowiekiem, który ocalił marsz”. Wszyscy spodziewają się ostrych słów i typowego dla tego typu zgromadzeń języka konfrontacji. Kowalski stawia jednak na patos i nawoływanie do narodowej zgody. Ludzie mają łzy w oczach. Oratorskie zdolności 48-letniego wówczas działacza doceniają nawet dziennikarze mediów, którym daleko do środowisk spod znaku Obozu Narodowo-Radykalnego czy Młodzieży Wszechpolskiej.
Dalsza część przygody Kowalskiego z – wtedy jeszcze nieformalnym – Ruchem Narodowym to systematyczne budowanie swojej pozycji, opartej nie tyle na oficjalnych stanowiskach, co szacunku działaczy dostrzegających charyzmę i talenty przywódcze nowej gwiazdy po prawej stronie opozycji pozaparlamentarnej.
Ukoronowaniem tego okresu wydaje się wystawienie Mariana Kowalskiego w wyborach prezydenckich. Choć przedstawiciel Ruchu Narodowego nie robi furory, to jednak zostaje zauważony podczas telewizyjnej debaty kandydatów i zyskuje sobie powszechną sympatię wśród prawicowców różnych proweniencji – od środowisk skupionych wokół PiS po zwolenników Janusza Korwin-Mikkego (sam Kowalski przez kilkanaście lat był członkiem Unii Polityki Realnej – pierwszej partii prezesa ugrupowania KORWiN).
Wydaje się, że kolejne lata będą równie owocne. Mówi się o współpracy narodowców z Pawłem Kukizem, co ma być gwarantem pojawienia się reprezentacji RN w Sejmie. Tak też się stało. Tyle że bez Kowalskiego, który ostro skrytykował mariaże z ruchem rockmana. Ostatecznie kilku narodowców zasiada w sejmowych ławach, a Kowalski opuszcza najpierw stanowisko wiceprezesa Ruchu Narodowego, a następnie całą formację. W ślad za nim idzie Obóz Narodowo-Radykalny. I chociaż Robert Winnicki i spółka mogą cieszyć się z comiesięcznej diety, ich środowisko ulega wyraźnej dezintegracji.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Z Kowalskim można się zgadzać lub nie. Nikt jednak nie zaprzeczy, że to człowiek posiadający charyzmę godną najbardziej znanych trybunów ludowych ostatnich lat.
11 listopada 2012 roku, finał Marszu Niepodległości. Na scenę wychodzi barczysty mężczyzna o wyglądzie gladiatora, którego później media okrzykną „człowiekiem, który ocalił marsz”. Wszyscy spodziewają się ostrych słów i typowego dla tego typu zgromadzeń języka konfrontacji. Kowalski stawia jednak na patos i nawoływanie do narodowej zgody. Ludzie mają łzy w oczach. Oratorskie zdolności 48-letniego wówczas działacza doceniają nawet dziennikarze mediów, którym daleko do środowisk spod znaku Obozu Narodowo-Radykalnego czy Młodzieży Wszechpolskiej.
Dalsza część przygody Kowalskiego z – wtedy jeszcze nieformalnym – Ruchem Narodowym to systematyczne budowanie swojej pozycji, opartej nie tyle na oficjalnych stanowiskach, co szacunku działaczy dostrzegających charyzmę i talenty przywódcze nowej gwiazdy po prawej stronie opozycji pozaparlamentarnej.
Ukoronowaniem tego okresu wydaje się wystawienie Mariana Kowalskiego w wyborach prezydenckich. Choć przedstawiciel Ruchu Narodowego nie robi furory, to jednak zostaje zauważony podczas telewizyjnej debaty kandydatów i zyskuje sobie powszechną sympatię wśród prawicowców różnych proweniencji – od środowisk skupionych wokół PiS po zwolenników Janusza Korwin-Mikkego (sam Kowalski przez kilkanaście lat był członkiem Unii Polityki Realnej – pierwszej partii prezesa ugrupowania KORWiN).
Wydaje się, że kolejne lata będą równie owocne. Mówi się o współpracy narodowców z Pawłem Kukizem, co ma być gwarantem pojawienia się reprezentacji RN w Sejmie. Tak też się stało. Tyle że bez Kowalskiego, który ostro skrytykował mariaże z ruchem rockmana. Ostatecznie kilku narodowców zasiada w sejmowych ławach, a Kowalski opuszcza najpierw stanowisko wiceprezesa Ruchu Narodowego, a następnie całą formację. W ślad za nim idzie Obóz Narodowo-Radykalny. I chociaż Robert Winnicki i spółka mogą cieszyć się z comiesięcznej diety, ich środowisko ulega wyraźnej dezintegracji.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/279283-marian-kowalski-mogl-byc-nowym-lepperem-potencjal-polityczny-bylego-lidera-ruchu-narodowego-wciaz-jest-niewykorzystany