Dużą część tzw. elit w Polsce i krajach naszej części Europy wytresowano do politpoprawności i usłużności wobec możnych na zasadzie klasycznego warunkowania Pawłowa.
Po obejrzeniu w CNN materiału firmowanego przez Fareeda Zakarię mam nieodparte wrażanie, że istnieje coś w rodzaju międzynarodówki zawodowych i pogromców wszystkiego, co nie mieści się kanonie postępu i politycznej poprawności. Fareed Zakaria zaprezentował się w materiale o Polsce niczym prowadzący dzienniki telewizyjne w ZSRS za czasów Breżniewa, a ton jego głosu jako żywo przypominał uniesienie telewizyjnych słupów północnokoreańskich dyktatorów z rodziny Kimów. To nie była normalna krytyka w wykonaniu komentatora spraw międzynarodowych, niechby nawet bardzo ostra, tylko prostacka agitka. Zakaria pisuje od jakiegoś czasu na łamach „Washington Post”, która to gazeta zdaje się być strażnikiem politycznej poprawności i liberalnej (co w Polsce oznacza lewicową) wizji postępu. Niczym się to nie różni od lewackich pouczeń permanentnego rewolucjonisty Daniela Cohn-Bendita, przyjaciela Adama Michnika. Nie różni się także od upomnień obecnego szefa europarlamentu socjalisty-rewolucjonisty Martina Schulza.
Fareed Zakaria jest jednym z tych komentatorów, o których w 2011 r. „The New Republic”, gdzie skądinąd pisywał, stwierdził, że jest doskonale dostrojony do tego, co w danej chwili powinno się mówić i myśleć. Nie dziwi więc, że raz pisał dla „Newsweeka”, by potem gładko przejść do konkurencyjnego „Time’a”. Raz był Zakaria za interwencją w Iraku i George’em Bushem, by potem gorąco popierać Baracka Obamę i być zwolennikiem promowania tzw. umiarkowanego islamu. W 2010 r. oddał nagrodę im Huberta Humphreya przyznaną mu pięć lat wcześniej przez Anit-Defamation League, bo ta protestowała przeciwko budowie meczetu w pobliżu miejsca, gdzie stały zniszczone przez terrorystów budynki World Trade Center. Zakaria kilkakrotnie był oskarżany o plagiaty, na które były ewidentne dowody, ale wychodził z tego cało, choć czasem przepraszał i mówił o „okropnej pomyłce”. Niedawno gościem w programie Zakarii w CNN była Anne Applebaum, żona Radosława Sikorskiego, która również pisuje w „Washington Post”. Wspominam o tym dlatego, że materiał Zakarii o Polsce pod rządami PiS mógłby być podpisany przez Applebaum lub Sikorskiego, którzy utożsamiają PiS z samym złem i posługują się podobnymi kliszami jak ich amerykański kolega.
Nie o Zakarii chciałem jednak pisać, lecz o szerszym zjawisku. On jest tylko przykładem potwierdzającym istnienie czegoś w rodzaju międzynarodówki postępu i politycznej poprawności. I ta międzynarodówka rości sobie prawo do atakowania wszystkiego, co nie spełnia kryteriów ich wizji polityki. Dużą rolę odgrywają w tym towarzystwie dziennikarze i komentatorzy różnych zachodnich mediów, którzy mianowali się (albo ktoś ich mianował) strażnikami kanonu postępu i demokracji. Metoda jest prosta: ilekroć jakiś rząd czy partia, szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej, wyłamuje się z mainstreamowej poprawności i dba przede wszystkim o interesy własnego państwa, natychmiast uruchamia się machina piętnowania i nagonki. I odwrotnie: im mniej jakiś rząd czy partia dba o interesy własnego państwa, tym natrętniej są chwalone, a ich przedstawiciele nagradzani różnymi premiami i wyróżnieniami. Dzieje się to właściwie na zasadzie klasycznego warunkowania typu bodziec - reakcja, po raz pierwszy opisanego przez Iwana Pawłowa. Dużą część tzw. elit w krajach naszej części Europy wytresowano do politpoprawności i usłużności wobec możnych na zasadzie klasycznego warunkowania. I mało, że wytresowano: oni potem tresują innych i są strażnikami tego, co im wdrukowano. Oczywiście towarzyszą temu nagrody, bo symboliczne „toczenie śliny” musi być premiowane, żeby osoby warunkowane się nie zbuntowały czy nie straciły entuzjazmu.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dużą część tzw. elit w Polsce i krajach naszej części Europy wytresowano do politpoprawności i usłużności wobec możnych na zasadzie klasycznego warunkowania Pawłowa.
Po obejrzeniu w CNN materiału firmowanego przez Fareeda Zakarię mam nieodparte wrażanie, że istnieje coś w rodzaju międzynarodówki zawodowych i pogromców wszystkiego, co nie mieści się kanonie postępu i politycznej poprawności. Fareed Zakaria zaprezentował się w materiale o Polsce niczym prowadzący dzienniki telewizyjne w ZSRS za czasów Breżniewa, a ton jego głosu jako żywo przypominał uniesienie telewizyjnych słupów północnokoreańskich dyktatorów z rodziny Kimów. To nie była normalna krytyka w wykonaniu komentatora spraw międzynarodowych, niechby nawet bardzo ostra, tylko prostacka agitka. Zakaria pisuje od jakiegoś czasu na łamach „Washington Post”, która to gazeta zdaje się być strażnikiem politycznej poprawności i liberalnej (co w Polsce oznacza lewicową) wizji postępu. Niczym się to nie różni od lewackich pouczeń permanentnego rewolucjonisty Daniela Cohn-Bendita, przyjaciela Adama Michnika. Nie różni się także od upomnień obecnego szefa europarlamentu socjalisty-rewolucjonisty Martina Schulza.
Fareed Zakaria jest jednym z tych komentatorów, o których w 2011 r. „The New Republic”, gdzie skądinąd pisywał, stwierdził, że jest doskonale dostrojony do tego, co w danej chwili powinno się mówić i myśleć. Nie dziwi więc, że raz pisał dla „Newsweeka”, by potem gładko przejść do konkurencyjnego „Time’a”. Raz był Zakaria za interwencją w Iraku i George’em Bushem, by potem gorąco popierać Baracka Obamę i być zwolennikiem promowania tzw. umiarkowanego islamu. W 2010 r. oddał nagrodę im Huberta Humphreya przyznaną mu pięć lat wcześniej przez Anit-Defamation League, bo ta protestowała przeciwko budowie meczetu w pobliżu miejsca, gdzie stały zniszczone przez terrorystów budynki World Trade Center. Zakaria kilkakrotnie był oskarżany o plagiaty, na które były ewidentne dowody, ale wychodził z tego cało, choć czasem przepraszał i mówił o „okropnej pomyłce”. Niedawno gościem w programie Zakarii w CNN była Anne Applebaum, żona Radosława Sikorskiego, która również pisuje w „Washington Post”. Wspominam o tym dlatego, że materiał Zakarii o Polsce pod rządami PiS mógłby być podpisany przez Applebaum lub Sikorskiego, którzy utożsamiają PiS z samym złem i posługują się podobnymi kliszami jak ich amerykański kolega.
Nie o Zakarii chciałem jednak pisać, lecz o szerszym zjawisku. On jest tylko przykładem potwierdzającym istnienie czegoś w rodzaju międzynarodówki postępu i politycznej poprawności. I ta międzynarodówka rości sobie prawo do atakowania wszystkiego, co nie spełnia kryteriów ich wizji polityki. Dużą rolę odgrywają w tym towarzystwie dziennikarze i komentatorzy różnych zachodnich mediów, którzy mianowali się (albo ktoś ich mianował) strażnikami kanonu postępu i demokracji. Metoda jest prosta: ilekroć jakiś rząd czy partia, szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej, wyłamuje się z mainstreamowej poprawności i dba przede wszystkim o interesy własnego państwa, natychmiast uruchamia się machina piętnowania i nagonki. I odwrotnie: im mniej jakiś rząd czy partia dba o interesy własnego państwa, tym natrętniej są chwalone, a ich przedstawiciele nagradzani różnymi premiami i wyróżnieniami. Dzieje się to właściwie na zasadzie klasycznego warunkowania typu bodziec - reakcja, po raz pierwszy opisanego przez Iwana Pawłowa. Dużą część tzw. elit w krajach naszej części Europy wytresowano do politpoprawności i usłużności wobec możnych na zasadzie klasycznego warunkowania. I mało, że wytresowano: oni potem tresują innych i są strażnikami tego, co im wdrukowano. Oczywiście towarzyszą temu nagrody, bo symboliczne „toczenie śliny” musi być premiowane, żeby osoby warunkowane się nie zbuntowały czy nie straciły entuzjazmu.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/274253-klamliwy-material-o-polsce-w-cnn-nie-jest-przypadkiem-to-element-tresury-i-wychowywania-sobie-wasali