TYLKO U NAS. Gen. Majewski, smoleńskie groźby, szantaże, niszczenie polskiego lotnictwa i pilotów. Szokująca relacja por. Wosztyla

Fot. Andrzej Hrechorowicz/MON.gov.pl
Fot. Andrzej Hrechorowicz/MON.gov.pl

wPolityce. Pl: Telewizja Republika informowała, że prezydent chciałby odznaczyć gen. Lecha Majewskiego kolejną generalską gwiazdką. MON zapewniał, że nic takiego nie jest planowane. Jak Pan ocenia takie dywagacje?

Por. Artur Wosztyl: Gdyby to jednak się potwierdziło, byłbym bardzo zdziwiony. Wydaje mi się, że takie awanse powinny być powiązane ze stanowiskiem, jakie się zajmuje. To szef Sztabu Generalnego jest generałem czterogwiazdkowym. Generał Majewski nie powinien nim być. Jednak mam świadomość, że gen. Majewski się zasłużył obecnej ekipie. Pamiętając, co działo się w wojskach powietrznych od czasu, gdy gen. Majewski zastąpił śp. gen. pilota Andrzeja Błasika , można uznać, że władza może chcieć go nagrodzić. I ma za co.

Jakie ma Pan osobiste doświadczenia związane z gen. Majewskim? Czy to człowiek, który poszedłby „w ogień” za swoimi żołnierzami?

O, nie. Sądzę, że zrobiłby wręcz przeciwnie. Rzuciłby ich na pożarcie, byleby tylko iść do przodu, by robić karierę. Takie wrażenie odnoszę pamiętając kontakty z generałem Majewskim oraz to, co zrobił ze mną i załogą JAK-a 40, który lądował w Smoleńsku. Osobiście z generałem rozmawiałem tylko raz, na przełomie sierpnia i września 2011 roku. Wezwał mnie do Dowództwa Sił Powietrznych. Zaczął się przede mną tłumaczyć, dlaczego doniósł na mnie i załogę JAK-a do prokuratury.

Jakie działania podejmował gen. Majewski w Pana sprawie?

Ostatnio czytałem pochwałę wobec gen. Majewskiego za jego zasługi dla lotnictwa. Informowano, że zasługą było także złożenie do prokuratury zawiadomienia ws. lądowania JAK-a 40 w Smoleńsku. Warto się przyjrzeć tej sprawie. W maju 2010 roku powołano komisję, która w czerwcu orzekła, że JAK-40 lądował zgodnie z zasadami. 23 grudnia 2010 roku do naszej jednostki przyszedł faks  ws. wyciągnięcia wniosków dyscyplinarnych od załogi JAKA-40. W styczniu odczytano kartę incydentu, w której wskazano, że załoga złamała przepisy lądując, że lądowanie odbyło się poniżej minimów. Od razu zaczęło się postępowanie dyscyplinarne. Miałem się dopuścić złamania regulaminu, a w dokumentach orzeczono, że zawiodło szkolenie.

To lepiej dla Pana?

To uderzało w całą jednostkę. Uznano, że zostałem źle wyszkolony. Rozpoczęło się postępowanie dyscyplinarne. Usłyszałem, że gen. Majewski chce szybko zakończyć sprawę, potem, że mam się przyznać do złamania procedur, że mam się zgodzić na dobrowolne poddanie się karze. Nie zgodziłem się, wskazując, że wszystko odbyło się zgodnie z zasadami, że są zeznania załogi, jest dokumentacja meteorologiczna ze Smoleńska, która potwierdza moje słowa, że jest nagranie z wieży itd. Jednak dowództwo uznało, że to nie ma znaczenia, że wie lepiej. Oni chcieli, bym przyznał, że lądowanie odbyło się w innych warunkach niż były  w Smoleńsku.

Co działo się dalej?

Odmówiłem przyznania się do winy. I znów naciski i próby straszenia. Płk Jemielniak tłumaczył, że jeśli nie chce się poddać karze, nie wiadomo co ze mną będzie, że gen. Majewski może ze mną zrobić wszystko, że może mnie wyrzucić z armii, czy odsunąć na stałe od lotów. Mówiłem, że nie zamierzam udawać, że mam garba. Odwołałem się więc do orzeczenia komisji, co bardzo nie spodobało się gen. Majewskiemu. Odwołałem się do Szefa Sztabu Generalnego. Niestety generał Cieniuch nie tylko podtrzymał decyzję gen. Majewskiego, ale zablokował mi również możliwość odwoływania się do MON, czy do sądu administracyjnego. W międzyczasie gen. Majewski złożył na mnie i całą załogę JAK-a doniesienie do prokuratury. Bo jak nędzny porucznik może się stawiać generałowi! Mimo tego, że dostałem zakaz wypowiadania się, nie mogłem się bronić, musiałem milczeć wobec obelg pod swoim adresem, musiałem wysłuchiwać bezpodstawnych oskarżeń, ataków itd., nie ugiąłem się. Nie miałem wsparcia Dowództwa Sił Powietrznych, a jeszcze ono doniosło na mnie do prokuratury. Ja chciałem natomiast tylko walczyć o swoje dobre imię.

Może jednak coś świadczyło przeciwko Panu?

Karta incydentu mówiła jedynie o przypuszczeniach związanych ze złamaniem procedur. Ten dokument nie dowodził żadnych uchybień z mojej strony. Jednak na jego podstawie skierowano sprawę do prokuratury. Być może tak by się nie skończyło, gdybym nie walczył o dobre imię. Tymczasem nie chciałem tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem, zacząłem walczyć. Wynająłem adwokata, mec. Madej mnie reprezentował i zaczęliśmy się bronić. Miałem więc sprawę dyscyplinarną i prokuratorską. Ostatecznie, po wielu miesiącach postępowanie dyscyplinarna skończyło się decyzją, że nie złamałem regulacji i minimów. W kwietniu 2015 roku zostałem uniewinniony przez rzecznika dyscyplinarnego. To jednak nie koniec problemów.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

123
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych