"Nieobecni nigdy nie mają racji, ale bardzo często zachowują życie". Duda miał dziś niezłe przetarcie przed pojedynkiem z Komorowskim. Pięć wniosków po debacie w TVP

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Paweł Supernak
PAP/Paweł Supernak

Debata kandydatów na urząd prezydenta, która odbyła się we wtorkowy wieczór w Telewizji Polskiej nie wywróci stolika w tych wyborach. Nikt na niej przesadnie nie zyskał, nikt nie może czuć się wielkim przegranym.

Nasunął mi się na myśl cytat ze Stanisława Jerzego Leca:

Nieobecni nigdy nie mają racji, ale bardzo często zachowują życie.

CZYTAJ WIĘCEJ: Debata w TVP. Andrzej Duda: „Polskę trzeba naprawić w wielu dziedzinach - do tego potrzebna jest zmiana władzy!” Kukiz czyta list Olewników do Komorowskiego. RELACJA NA ŻYWO

Ale po kolei.

Po pierwsze - każdą analizę i komentarz po wtorkowej debacie należy rozpoczynać od przypomnienia, że najwięcej stracił na niej Bronisław Komorowski, ponieważ był nieobecny. To banalne stwierdzenie, ale mam wrażenie, że komentatorzy zaplątali się już w takie dryblingi publicystyczne, że nie dostrzegają banalnego wniosku.

A jest on taki, że nieobecni nie mają racji i po prostu tracą. I w tym znaczeniu kandydat Platformy Obywatelskiej swoją nieobecnością jedynie minimalizował swoje straty. Wydźwięk bowiem był jednoznaczny - Komorowskiego nie było na debacie (jaka by ona nie była), a więc boi się konfrontacji. Z drugiej jednak strony urzędujący prezydent „zachował życie”, mówiąc Lecem. Gdyby się pojawił, otrzymałby szereg lżejszych i mocniejszych ciosów, które musiałyby go osłabić. A jeśli dodać do tego kandydatów, którzy niespecjalnie mocno gardłowali na debacie o tym, że Komorowskiego nie ma (poza Kukizem, który wyjął z kieszeni składane krzesło i Dudą, który na początku wyraził swój żal), to mogło się okazać, że Komorowski postąpił dobrze z punktu widzenia jego sztabu.

Po drugie - Andrzej Duda nie wykorzystał swojej okazji, ale i nie dał się ściągnąć do poziomu wrzeszczących awanturników. Najpoważniejszy rywal Bronisława Komorowskiego był dziś niemrawy - zbyt schematyczny, brakowało mu luzu i pasji, którą było widać w tej kampanii - jak choćby na konwencji czy podczas ostatniego przemówienia w Zakopanem. I ma tutaj rację zarówno Jacek Karnowski, pisząc, że Duda zyskuje najbardziej, gdy jest sobą, jak i Marek Pyza, przekonując, że taki Duda jak dziś wyborów nie wygra.

Duda próbował dziś bowiem dokonać niemożliwego - z jednej strony nastawił się wyłącznie na pozytywny przekaz (mocno okrojona krytyka nieobecnego Komorowskiego), z drugiej musiał dystansować się od coraz ostrzejszych tez swoich kontrkandydatów z prawej flanki i marginesu. Europoseł PiS chciał zaprezentować „prezydencki format” (na tle „radykalnych” rywali), a równocześnie zagrać na nastrojach antysystemowych. Jeśli ta taktyka okazała się skuteczna, to w ograniczonym zakresie.

Mimo wszystko odrzucam jednak tezy sugerujące kandydatowi PiS, by - idąc w ślady Komorowskiego - nie stawił się na wtorkowej debacie. To odebrałoby mu wiarygodności, nawarstwiłyby się oskarżenia o tchórzostwo, a sam Duda pozbawiłby się ważnego argumentu. Można było z tej cytryny wycisnąć więcej, ale tak naprawdę - niewiele więcej. O wiele większe oczekiwania mam wobec debaty w cztery oczy z Bronisławem Komorowskim, o czym za chwilę.

Po trzecie - zawiódł Paweł Kukiz, a „mniejsi” kandydaci zawiedli sztab Bronisława Komorowskiego. Najcięższym orężem muzyka jest bowiem bezpośredniość i wiarygodność - tymczasem Kukiz wyraźnie poczuł się stremowany. Zabrakło mu codziennej pewności siebie, zawadiackiej bezczelności, z której jest znany, poczucia humoru. Rozpoczął celnie - wyciągając krzesło. Im dalej w las, tym było gorzej.

A dlaczego Braun, Kowalski, Korwin-Mikke i reszta zawiedli otoczenie pana prezydenta? Ano dlatego, że miało dojść do awantury. Na tle atmosfery skandalu, wyzwisk i wzajemnego obrzucania błotem Komorowski miał przedstawić się jako człowiek, który nie mógł schodzić do takiego bagna. Tymczasem debata, zgodnie z oczekiwaniami, nie porwała swoim poziomem, ale też nie była pyskówką spod remizy, jak przedstawiał to sztab kandydata Platformy Obywatelskiej.

Po czwarte - debata w zupełności przykryła wtorkową wojnę na spoty obu głównych kandydatów. Bronisław Komorowski straszył wyborców Andrzejem Dudą i jego poglądami (mniej lub bardziej wydumanymi) w sprawie in vitro, z kolei ten drugi odwinął się klipem o zagrożeniu prywatyzacji Lasów Państwowych.

Poza krótką wzmianką o nich w serwisach informacyjnych (co nie jest bez znaczenia) temat nie istnieje. Zarówno wtorkowy wieczór, jak i środa upłyną pod znakiem oceny debaty, a próba odgrzewania tych kotletów na samym finiszu kampanii może okazać się przeciwskuteczna. Przykryta została też kuriozalna w formie „debata trzech na jednego” z udziałem Bronisława Komorowskiego i trzech dziennikarzy.

Po piąte - co banalne - wszystko rozstrzygnie się po 10 maja, ale Andrzej Duda miał dziś dobry sparing przed „walką dziesięciolecia” z Bronisławem Komorowskim. Kandydat PiS i jego sztab musieli zauważyć, że popełnienie błędu z kampanii samorządowej w Warszawie (Jacek Sasin i jego bycie przemiłym wobec Hanny Gronkiewicz-Waltz w debacie) nie przyniesie pozytywnego skutku.

Komorowskiego w debacie trzeba będzie znokautować - tak jak trzymającego pas mistrzowski pięściarza w boksie. Rzeczywistość polityczno-medialna i jej przechylenie w stronę obozu Platformy jest na tyle wyraźne, że nie wystarczy wygrać na punkty, okazać się lepszym, skuteczniejszym i mądrzejszym. Potrzeba nokautu - pokazała to również dzisiejsza debata.

Na koniec luźna uwaga: nie mają państwo wrażenia, że gdyby kandydaci na prezydenta byli pokazywani w telewizjach wcześniej, to scena polityczna zostałaby wywrócona do góry nogami, a przynajmniej mocno przemodelowana?


Refleksje na temat aktualnej sytuacji politycznej, społecznej i kulturalnej w Polsce w książce Zbigniewa Żmigrodzkiego „Akcje antynarodowe”.

Pozycja dostępna wSklepiku.pl.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych