Polecamy również część I i część II.
Z dzisiejszego punktu widzenia Pierwsza Rzeczpospolita brała udział w niezwykłym eksperymencie: próby zsyntetyzowania dwóch cywilizacji: łacińskiej i bizantyńskiej. Gdyby próba ta udała się, Niemcy i Rosja poszłyby w zupełnie innym kierunku, a Polska nie straciłaby swej państwowości, a także ciągu elit. Pozostałaby mocarstwem na długie lata, a europejska cywilizacja, prawdopodobnie byłby dużo lepsza.
Ale ten wielki polski eksperyment nie udał się. I tu trzeba wyjaśnić – nie dlatego, że był polski, ale dlatego iż: 1) proces narodowotwórczy w tej części Europy nie został wyczerpany, 2) demokracja okazała się słabsza niż totalitarny ustrój sąsiadów, 3) synteza dwóch cywilizacji okazała się nierealna (Koneczny), 4) po odkryciu Ameryki następowała stopniowa zmiana szlaków handlowych (Bobrzyński). Dla pełniejszego obrazu warto też zaznaczyć, że w podobnym eksperymencie uczestniczył Związek Radziecki, a obecnie biorą udział Stany Zjednoczone. W przypadku Rosji, ze względu na ilość ofiar, trudno to nazwać eksperymentem. Natomiast lepiszczem demokracji amerykańskiej są pieniądze i określony standard życia. Tworzą one tak znany amerykański mit. Gdy natomiast amerykański budżet nie wytrzyma naporu owego mitu, padnie cała konstrukcja na nim zbudowana, a za nią wszystko po kolei.
Wracając do Rzeczpospolitej Obojga Narodów i jej wielkiego dzieła: dla Rosjan było ono (pełną) polską cywilizacją, dla Zachodu, mimo wielkiego wkładu Kościoła katolickiego, bardziej niezrozumiałym bałaganem, niż jej częścią. W rezultacie Polacy ze swoim dorobkiem pozostali sami (podobnie zresztą jak Kościół po śmierci Jana Pawła II).
Rzeczpospolita Obojga Narodów umarła śmiercią naturalną, ale pozostawiła po sobie polityczny i kulturowy strach, który do dziś nie wyszedł z kanonów polityki zagranicznej obu naszych sąsiadów. Widma I RP gdzieś tam jeszcze wciąż krążą. Dla Rosjan polska idea wolności była „polską zarazą”, która destabilizowała im totalitarne państwo i podburzała ludy. Dla Prus samo istnienie Polski było zagrożeniem o charakterze fundamentalnym – być albo nie być. I dlatego po dziś dzień płacimy wysoką cenę nie za I RP, lecz za jej widmo. Ale w tym rachunku widnieją jeszcze dwie pozycje: 1) dzieło II RP, a więc niepodległość myślenia obywateli i ich „produkt” – niepodległe państwo, 2) obecność na scenie politycznej Jana Pawła II, który jako żywo całemu światu przypominał dorobek kulturowy Rzeczpospolitej Obojga Narodów... Taki szkielet ma nasz dom domów, zwany państwem, i taki mamy bagaż do obrony. Powszechnej znajomości tego faktu, niestety, nie ma.
Pierwsza Rzeczpospolita rozpadła się od wewnątrz. Nie wytrzymała oczekiwań wielokulturowej nacji, jaka powstała wokół jednego organizmu państwowego. Demokracja z czasem okazała się zbyt słabym lepiszczem tak skomplikowanego państwa. Ponadto wielość praw i obyczajów poszczególnych dzielnic i grup narodowościowych nie oparły się presji z zewnątrz. Państwo okazało się zbyt mało spójne wewnętrznie i niezdolne do obrony. Musiało się rozpaść. Rzeczywistość ziemska okazała się bowiem znacznie bardziej brutalna niż zbudowane przez Polaków i Litwinów „Królestwo Boże”. Demokracja w walce z pieniądzem – przegrała.
Po rozpadzie państwa Polacy, obywatele I RP znaleźli się w „oku cyklonu”, a więc w obliczu konieczności walki na dwa, a niekiedy trzy, fronty. Szanse powodzenia mogła dać tylko wojna pomiędzy zaborcami. Trenem zmagań miał być oczywiście obszar Polski, a Polacy rekrutami walczących stron. Gorzej być już nie mogło.
Nowi badacze stosunków w zaborze rosyjskim dochodzą do wspólnego wniosku: że polityka rosyjska miała jeden cel – wynarodowić i przerobić Polaków na Rosjan, a polityka ta, mimo okresowych ulg i wahań, była niezmienna do końca niewoli. W zaborze pruskim było podobnie. W takim układzie polskie powstania narodowe miały swój sens. Walczyły nie tylko o wolność (dziś tego pojęcia się nie rozumie), a więc o swoje miejsce na ziemi, stabilizację i prawo do normalnego rozwoju. Walczyły też o polska kulturę. I właśnie, gdy zaczniemy ją oceniać pod kontem ludzkim, a nie politycznym, to z łatwością zobaczymy w niej zupełnie inny świat. Nie ma co ukrywać, że jest to świat, w którym chce się żyć, każdy w nim znajdzie dla siebie perspektywę i miejsce. Bo jest to świat, w którym ludzie rozmawiają z sobą, w którym człowiek zaczyna dostrzegać swoją wartość i zaczyna „cywilizować” swoje instynkty. Przestaje być biernym widzem rządnym krwi, a zaczyna stawać się czynnym uczestnikiem życia. Staje się wrażliwym na krzywdę drugiego człowieka, a więc zaczyna być bardziej odpowiedzialnym za siebie i drugiego. W taki sposób bierze początek prawdziwa wolność. Ktoś powie, że było to tylko dla wybranych. Dobrze, kilkaset lat temu, z owoców tak urządzonego świata, w pierwszej kolejności korzystały osoby uprzywilejowane, później, siłą faktu, przywileje te zaczęły się upowszechniać. Taka była i jest kolej rzeczy… No, ale formacja ta przegrała.
Polakom, wychowanym na ideałach I RP, nie mieściło się w głowie, że można zabrać komuś państwo, narzucić zaborcze prawo i na jego podstawie karać i jeszcze z tego czerpać ogromne zyski. Najnormalniej w świecie nie mogli uwierzyć. Zamilkli. W literaturze polskiej nie powstało adekwatne dzieło do przeżywanej tragedii. Dopiero romantyzm jakby nadrobił zaległości, ale jakże już w innej konfiguracji politycznej (Litwa należała do ziem zabranych). Ów romantyzm miał wybitnie polską specyfikę. Otwartym jest natomiast pytanie: ile na tym zyskaliśmy, a ile straciliśmy – nie w sensie ekonomicznym, lecz kulturowym? Ale, jak się wydaje, właśnie tu zakorzenia się nasza szlachetność, ale także naiwność. Owa szlachetność zmieszała się z naiwnością i stała się hasłem części przyszłych polskich opcji politycznych. Tu trzeba jednak wyraźnie dodać – wymuszoną naiwnością, która pod dyktatem siły staje się sposobem na życie. A mimo to Polacy nie mogli się pogodzić z rolą niewolników, podobnie zresztą jak niegdyś Meseńczycy z supremacją Sparty.
Ustosunkowując się do dzisiejszej sytuacji, w oparciu o nasze doświadczenia, powinniśmy z łatwością określić swoje cele, swoją politykę, i w ogóle to, czego chcemy, i to czego nie chcemy. Nie powinno sprawić nam trudności określenie czym charakteryzuje się tzw. „ciemnogród”. Pierwszą jego cechą jest brak umiejętności perspektywicznego myślenia. Może ona mieć trzy podłoża: naiwność, przemyślna sprzedajność lub zwykła obojętność. Drugą cechą jest gnuśność. Kolejnymi: wiara w ułożenie partnerskich stosunków na podstawie relacji: sługa-pan. „Ciemnogród” czując zagrożenie grupuje się i tworzy swoją siłę, która nie zastanawia się nad skutkami swojego działania. Dla obrony swoich pozycji obrzuca błotem i zastrasza każdego, kto wyraża śmiałe i przeciwne im poglądy. „Ciemnogród” dominuje, jest wszędzie, w każdej opcji. Jedną natomiast jest rzeczą pewną: Kultura, która kształci w człowieku człowieczeństwo, choć czasami niższa cywilizacyjnie, nie może być uważana za prowincjonalną!
Drogi powrotu
Polska droga powrotna w kierunku zachodnim zaczęła się jeszcze w okresie Oświecenia, prawdopodobnie od Kołłątaja. To on zwrócił uwagę Polakom na utracone ziemie na zachodzie kraju. Zdał sobie sprawę, że formuła I RP wyczerpała się ostatecznie. Potem był romantyzm, poczucie tragedii i beznadziejności. Polacy trawili swą tragedię. Z ogromną siłą i napięciem zwrócili się do Boga. Bo tylko On im pozostał. Był to w części spadek po I RP, ale też odruch zupełnie ludzki. Gdy Bóg nie reagował na prośby i nie chciał zesłać sprawiedliwość, z równą siłą podjęli z nim targ. Targ ten trwał kilkadziesiąt lat, aż do zupełnej klęski w powstaniu styczniowym. Symbolem przepastności poczucia klęski niech będzie odpowiedź ludzi podczas publicznej egzekucji Romualda Traugutta na stokach Cytadeli. W momencie wieszania bohatera narodowego – symbolu życia i niepodległości, a także marzeń Polaków, kilkutysięczny „tłum” zdjął czapki z głów i klęknął w milczeniu… Jakim pozostał, gdy podniósł się z kolan i musiał rozejść się do domów w zniewolonym i poniżonym państwie, tylko on sam wiedział. Jakże ciężki musiał być krok każdego z nich, gdy śmierć jednego człowieka oznaczała śmierć nadziei ich wszystkich. On zginął za nich, a oni musieli żyć dla siebie i przetrwać.
Po romantyzmie przyszedł pozytywizm i dominacja „Szkoły Krakowskiej”, a więc całkowita negacja i krytyka postaw powstańczych. Była to odpowiedź na klęskę styczniową. „Szkoła Warszawska” zajęła już inną postawę. Ale dopiero ostatnie dwa pokolenia końca XIX i początku XX w. podjęły ten najbardziej właściwy model pracy nad wypełnieniem testamentu swoich przodków. Postawiły na tożsamość i zaczęły tworzyć nową syntezę. Ze względu na brak państwa, już w sposób naukowy, ale jeszcze wciąż literacki. Jan Ludwik Popławski (ur. w Bystrzejowicach pod Lublinem) podjął myśl Kołłątaja i skierował polską myśl na zachód. Zygmunt Balicki (ur. w Lublinie) stworzył doktrynę polskiego nacjonalizmu (nie mylić z dzisiejszym). Roman Dmowski kierował Narodową Demokracją, która miała wielkie zasługi w krzewieniu polskiej oświaty, myśli zachodniej i publicystyki. W taki sposób tworzono nowy, kulturowy kod, za pomocą którego Polacy mogli się porozumiewać i zrozumieć, choć jeszcze nie na tyle, by kroczyć jedną drogą do tak upragnionej wolności. (Dziś ten kod dla młodego pokolenia staje się niezrozumiały. Zawiodła bowiem edukacja a duch i sposób myślenia z lat 1918 i 1920, jest już nie do odtworzenia, a nawet trudny do wyobrażenia).
I tu należy dokonać kolejnego zastrzeżenia. Polskiej myśli nie można dzielić na socjalistyczną, narodową, ludową i sam Bóg wie jaką jeszcze. Podział formalny może być zachowany, natomiast stawianie jakichś barier bo to Dmowski, bo Piłsudski, bo Witos, czy Korfanty powinna przejść już na emeryturę, tak samo jak dziadek PRL. Oni tworzyli koloryt jednej całości, którą tylko sztucznie można było dzielić. Albo dzielić dla samego podziału. Refleksja nad przyczynami upadku państwowości, oraz ruchy narodowościowe na terenie dawnej I RP, prędzej, czy później musiały Polaków naprowadzić na swój kierunek narodowy.
Zaczął się on pod koniec XIX w., i proces ten był nieuchronny a w tamtym czasie, jak najbardziej naturalny - dawne narody zaczynały odwoływać się do własnej tradycji i własnej tożsamości. Polacy nie mogli być wyjątkiem. Pierwszym krokiem w tym kierunku było pytanie: Ilu nas jest? Kolejnym – jakie cechy nas wyróżniają od innych, potem praca u podstaw, kształcenie i wyrabianie świadomości narodowej u tych, którzy jej nie mieli. I nie ma co ukrywać, że są to pierwotne pytania formujące naród i państwo. Po doświadczeniu wielokulturowym, zaczynaliśmy drugi raz od nowa. Ale czy nie była to kontynuacja przerwanej myśli piastowskiej?
Inna refleksja nad skutkami utraty państwowości polskiej zrodziła opcję państwową. Sprowadzała się do konieczności zebrania odpowiednich sił fizycznych, wypędzenia zaborcy z własnego terytorium i zaprowadzenia własnych rządów, własnego prawa, szkół, wojska, własnej wizji państwa. Wychodzono z założenia, że swoją przyszłość można kształtować wówczas, gdy posiada się swoje miejsce na ziemi, czyli wolne i niezależne państwo, a nie przybudówkę zależną w każdym względzie od woli zaborcy. Była to najkrótsza droga do pełnej wolności, ale jakby odgórna. Była trudniejsza niż poprzednia, stawiała bowiem wysokie wymagania: pełną świadomość narodową, karność, honor i bezinteresowne poświęcenie, łącznie z oddaniem własnego życia. Odgórnie zakładała więc istnienie uświadomionej warstwy kierującej się patriotyzmem i miłością do kultury i tradycji Rzeczypospolitej. Dlatego też wiązała się przede wszystkim z warstwa szlachecką. Na czele tego kierunku w przyszłości stanie Józef Piłsudski.
Obie te koncepcje posiadały obszary swej adekwatności i nieadekwatności. Koncepcja narodowa zakładała ewolucję, a więc długotrwały proces dochodzenia do odpowiedniej świadomości narodowej. Proces ten miał być kontynuacją dotychczasowej walki kulturowo-prawno-administracyjnej z trzema zaborcami, ze wskazaniem na słowiańską Rosję. Narodowa Demokracja i jej przybudówki nie wierzyły w siłę zbrojną, stawiały na oświatę, kulturę i nacjonalizm. W okresie niebytu państwowego i wielonarodowego składu społecznego, kierunek ten był zupełnie racjonalny. Zresztą nacjonalizm, miał wówczas zupełnie inny wydźwięk, niż dziś. Nieadekwatność tutaj polegała na zbyt długofalowym procesie oraz na, chyba zbyt silnym, dążeniu do asymilacji innych nacji. Ale gdyby ewolucyjny proces zdominował politykę polską, prawdopodobnie zaprzepaściłby okazje odzyskania niepodległości w 1918 r.
Kierunek państwowy był kontynuacją utraconej państwowości oraz tej romantycznej z okresu zaborów, stawiał na samodzielność i tradycyjny patriotyzm. Trochę ryzykownie odwoływał się do niezależności ducha i poczucia polskości w czwartym i piątym pokoleniu. Zawężał bowiem w ten sposób jakby krąg zainteresowanych. Ale Pierwszej Kadrowej nie tworzył tylko Piłsudski. Dmowski, też ją posiadał, choć nie używał tej nazwy. Walczył bowiem piórem i oświatą. Pisał, że tylko część narodu jest „prawdziwie narodowa” i że właśnie to ona powinna decydować o jego losach i losach państwa. To były właśnie jego „Legiony”.
Nie wolno jednak zapominać o dwóch podstawowych determinantach. Pierwszym była konieczność policzenia się, drugi, że zbliżał się okres powstawania największych i najbardziej zbrodniczych dyktatur. Wolna Polska miała być znów w środku. Polscy przywódcy musieli mieć na uwadze tak samo przeszłość, jak i przyszłość. Tak samo Dmowski, jak i Piłsudski podziwiali Lubeckiego, z podobnym dystansem odnosili się do polskiego parlamentaryzmu, natomiast na temat króla Stasia mieli odmienne zdania. Ale obydwaj musieli znaleźć i zebrać siły w narodzie, czy w społeczeństwie po to, by wspólnie móc rozsunąć istniejące granice i na ich końcach wbić polskie słupy.
Narodowcy byli bardziej wyczuleni na zagrożenia polskiego narodu, państwowcy wychyleni bardziej w kierunku państwa. Ich sejsmograf wewnętrzny rejestrował wszelkie zagrożenia wobec państwa, naród stawał jakby na drugim planie, ponieważ państwo ma chronić obywateli i stwarzać im szansę rozwoju oraz zapewnić bezpieczeństwo. Skrajności szowinizm oraz naiwność, czyli „jakoś to będzie”, należy wyłączyć z toku myślenia.
Warto jednak w tym kontekście postawić pytanie: co byłoby, gdyby zabrakło tego państwa? Odpowiedź jest dość prosta: nie byłoby polskiej Konstytucji, polskiego Sejmu, niezależnej polityki zagranicznej – atrybutu suwerennej władzy, a także polityki gospodarczej, a więc portu w Gdyni (największego wówczas na Bałtyku), COP-u itd. Tak samo polska inteligencja, zamiast myśleć kategoriami niezależnego państwa, myślałaby kategoriami ludzi zniewolonych – „z kim iść”, co przekłada się na polityczne pytanie, kogo mamy poprzeć, aby mniej stracić?
Druga Rzeczpospolita w zasadzie takich problemów nie miała. Od 1918 r., po 123 latach niewoli, Polacy po raz pierwszy zaczęli decydować sami o sobie. O jedność wewnętrzną przyszło walczyć nam nieco dłużej, ale i tu odniesiono spektakularne zwycięstwo. Dziś jest ono niedoceniane, ale strategicznie było równie ważnym niż to pod Warszawą w 1920 r., bo dotyczyło bitwy o polską świadomość – fundament państwa. W sposób nie budzący wątpliwości obalało ono mit o niezdolności Polaków do samodzielności państwowej. W ciągu jednego pokolenia II RP zdołała zespolić trzy różne świadomości. I była to zasługa przede wszystkim szkoły. Takiej batalii nie wygrywa się bitwą, czy nawet wojną, lecz pracą, zgodą, solidarnością, wspólną koncepcją, najczęściej przez kilka pokoleń. II RP ten proces zdołała zamknąć w jednym pokoleniu. Wcześniej czegoś podobnego dokonała tylko Konstytucja Edukacji Narodowej. To był wielki sukces, który w połączeniu z wysypem wielkich talentów, myślą i wolnością, dawał nam energię i perspektywę na długi czas.
Gdy natomiast zwrócimy uwagę na osiągnięcia przemysłu zbrojeniowego, który zawsze jest barometrem postępu technicznego danego kraju, to zobaczymy, że bez kompleksów możemy mówić o równopartnerstwie w przedwojennej Europie. Trudno coś podobnego wyobrazić sobie bez niepodległego państwa i niepodległych myślowo obywateli. Co więcej, tylko wolne państwo mogło związać to, co zostało rozwiązane pod koniec XVII w. To wszystko trwało to bardzo krótko, bo niespełna 21 lat. Ci, którzy potrafili niezależnie myśleć w czasie II wojny pierwsi trafili do niemieckich obozów koncentracyjnych i sowieckich katowni. Druga Rzeczpospolita została zamordowana w momencie, gdy rodzą się najpiękniejsze dzieci.
Konfrontacja dróg
Rok 1918 należał do Piłsudskiego. Po powrocie z Magdeburga, wszyscy, łącznie z komunistami, podporządkowali się mu jako Naczelnikowi Państwa. Rok 1919 należał do Dmowskiego. Traktat wersalski ustalił polską granicę zachodnią. Rok 1920 przyznał rację Piłsudskiemu. Mógł stanąć na czele Polskiej Armii, i nie ma się co oszukiwać, tylko on mógł poprowadzić Nową Polskę do militarnego zwycięstwa. Gdyby Piłsudski przegrał którąś z bitew: warszawską, czy nadniemeńską, nie patrząc na kryteria, zryw ten w polskiej historiografii nazwany zostałby zapewne kolejnym powstaniem.
Przez okres całej II RP trwała walka o ojcostwo sukcesu odbudowy Niepodległej. Walkę tę należy rozumieć, bo podobne w takich sytuacjach toczą się w każdym narodzie, ale nie można go powielać w zupełnie odmiennej sytuacji politycznej, kulturowej i geopolitycznej. Stare argumenty, z obu stron, należy pozostawić historykom do rozstrzygnięcia, polskie społeczeństwo powinno otrzymać syntezę. Opcja narodowa i państwowa miała jeden kierunek – niepodległość Polski. Były zatem dwiema stronami jednej monety. Pod koniec istnienia II RP zaczynały się już syntetyzować w całość. Dziś musimy podjąć pracę nad przerwaną syntezą , ale mając na uwadze Piłsudskiego i Dmowskiego, nie możemy zapomnieć o Korfantym i Witosie.
Katastrofa w 1939 r. nie oznaczała bankructwa lub załamania się koncepcji nowego polskiego państwa. Przeciwnie, obozy koncentracyjne i sowieckie katownie, zaświadczają o jej żywotności.
W II wojnie światowej zostaliśmy zmuszeni do walki na dwa fronty. Zostaliśmy pokonani przez wrogów Europy. Pod koniec tej samej wojny zdawało się, że znaleźliśmy się w najlepszym od stuleci układzie politycznym, bo walczyliśmy w zwycięskiej koalicji z tym samym wrogiem. Było to jednak tragiczne złudzenie, koalicja nie uznała naszych zasług. Czy zabrakło wówczas „polskiej szabli”? Nie!, Czy zabrakło wówczas Polakom siły i woli walki? Nie! Czy polska została pokonana? Nie! No więc tamta polska powinna żyć. Ale dlaczego nie żyje wśród samych Polaków?
Czy II RP się sprawdziła? Jak najbardziej? Nie ma państw idealnych. Miało i ono wady, ale warto pamiętać, że gdyby go zabrakło, nie mielibyśmy żadnych kontrargumentów wobec fali kalumni i poniżania Polaków. Posiadanie państwa pozwala postawić każdą myśl na wyższym poziomie, niż myśl narodowa pozbawiona państwa. Ale musi być ono niezależne. I na tym przykładzie również widać, czym była II RP.
Rozdzielanie tych dwóch wielkich postaci Piłsudskiego i Dmowskiego na dwa osobne organizmy polityczne, antagonizowanie ich i z uporem maniaka powtarzanie starych argumentów, jest nieporozumieniem. Ba, jest powielaniem PRL-u. To właśnie Oni – Piłsudski i Dmowski tak związali Polskę swoimi zasługami, że z historycznego punktu widzenia, stanowią nierozerwalną całość. Bez nich trudno wyobrazić sobie niepodległą II RP. Jeżeli pomnik, to razem.
Droga wspólna (?)
W 1920 r. szczególną rolę odegrali chłopi. I była to forma ich nobilitacji. Chłopska droga od uwłaszczenia do ludzkiej godności była dłuższa od innych, a w II RP nie została do końca rozwiązana. Mieszczanie, choć miejsce w hierarchii spleconej wyznaczyła im polska specyfika, też mieli swoje zasługi, szczególnie w tworzeniu tradycyjnej inteligencji. W latach 1918 - 1922 po raz pierwszy cały naród (w nowoczesnym ujęciu) stanął do boju o wolność dla siebie. I wywalczył ją. Spełniło się marzenie Kościuszki i Polaków. W II wojnie też brał udział cały naród polski. I tu zauważamy wyraźny sukces: stworzono rzecz wręcz niebywałą – Polskie Państwo Podziemne z rządem, parlamentem i wojskiem oraz najlepszym wywiadem na świecie. Powstanie i w okresie II wojny okazywało się jedynym wyjściem w polskiej sytuacji. Dlatego też formowanie polskich planów strategicznych, w oparciu o kryteria powstania powszechnego, były zasadne. A mimo to Polska nie zdołała wyjść z owego zaklętego kręgu – oka cyklonu i geopolitycznego uzależnienia od woli starych sąsiadów. Ilość frontów powiększyła się jeszcze. Musieliśmy skapitulować.
Po zakończeniu wojny ponownie zaczęto nas dzielić na chłopów, panów i mieszczan. Była to stara metoda stosowana przez zaborców, która tym razem uzyskała sankcję Marksa i Engelsa. Dziś już każda klasa jest „naszą klasą” i odwołuje się do swojej tradycji i jakby nie zauważa, że wszyscy mamy to samo prawo do jednej wspólnej wyższej kultury wypracowanej przez najwybitniejszych naszych twórców i że wszyscy zostaliśmy zrównani w prawach (co należy do pozytywnej spuścizny po PRL-u). Ale nie, inteligent stał się straszakiem dla każdego, nawet dla samego siebie. Druga RP umarła, a twórcy wyższej kultury poszli do piachu. Umarł też Jan Paweł II i dziś nie bardzo jest komu Polaków „ciągnąć w górę”. Polska kultura komercjalizuje się (proletaryzuje, w okresie, gdy nie ma proletariatu). Paraliż naszej demokracji przekłada się ujemnie na każdą dziedzinę. Brak ogólnego oglądu i świeżego powietrza sprawia, że coraz trudniej Polakom ocenić sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Fakt ten sprawia, że powoli wszyscy stajemy się pośmiertnymi ofiarami PRL-u.
Argumenty, do których Polacy mogliby się odwołać, z dnia na dzień, tracą swoją moc. Przywaliła je warstwa starego komunistycznego błota, i teraz, jak klepisko, oddziela człowieka i jego zdrowy rozsądek, od ziemi po której stąpa, a także od prochów swojej przeszłości, które chowa. Klepisko daje złudne ciepełko, do którego przywykliśmy. Uspokojeni w ten sposób, zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, że pod klepiskiem tworzy się bagienko, które stopniowo zaczyna pochłaniać dom, w którym mieszkamy. Zatraciliśmy nie tylko instynkt państwowy, ale również poczucie własności prywatnej, a polska księga spraw do załatwienia liczy sobie ponad 200 lat i wciąż pęcznieje. Gdy zatracimy paradygmat niepodległości, podzielimy los Słowian Połabskich.
„Państwo Polskie” jest większym zbiorem niż „państwo” Kowalscy, ale obydwa zbiory są jedną całością. Czyli państwo przez duże „P” powinno być zorganizowane przez, i dla państwa, przez małe „p”. Tak było w I RP i tak miało być w II RP. Jeżeli naród jest „rodziną rodzin”, to państwo powinno być domem domów. Polska rodzina powinna odziedziczyć obydwie tradycje: narodową i państwową i stworzyć podstawy do syntezy ogólnej, a potem przystosować ją do własnych interesów. Zadaniem państwa jest umożliwienie wypełnienia tego zadania. Wszystko inne zostanie dodane. Państwo będzie takie, jakie będą jego elity. Elity będą takie, jakie będzie jego społeczeństwo. A społeczeństwo będzie takie, jaka będzie jego pamięć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/117613-ryszard-surmacz-po-co-nam-panstwo-cz-iii-panstwo-bedzie-takie-jakie-beda-jego-elity