Po co nam państwo? cz. II. "Narody zamieszkałe we wschodniej części Europy dziś potrzebują bardziej własnych państw, niż unii"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Część pierwsza - tu.


Zanim wgłębimy się w tekst, warto zaznaczyć, że w poprzednim odcinku, jak i teraz, nie chodzi o zabawę w słowa, o wywód naukowy, czy publicystyczny, lecz o zdrowy rozsądek – ten wewnętrzny porządkujący głos, bez którego człowiek nie jest w stanie, w sposób racjonalny, poruszać się po świecie, który sam zinterpretował i zbudował. Symptomem zaniku zdrowego rozsądku jest lekceważenie poczucia tożsamości, ponieważ tożsamość istnieje tak samo w kulturze jak i w przyrodzie. Brak tożsamości oznacza nieobecność. A nieobecność jednego podmiotu musi oznaczać obecność innego. Próżnia nie istnieje. Zastanawiające, że ta oczywista zależność dla wielu Polaków jest zupełnie obca. Biorąc pod uwagę doświadczenia naszej historii, taka biała plama musi budzić zaniepokojenie.

Skrócona perspektywa

Zamknięcie polskiej perspektywy do lat powojennych, zamyka nas w czasowej klatce. Odcina od tego doświadczenia, za które poprzednie pokolenia złożyły nam w ofierze płacąc najwyższą cenę. Część z nas zachowuje się tak, jakby uwierzyła, że mleko jest z lodówki.  Brakuje nam tlenu. Dusimy się! I z tego powodu takie jest nasze państwo, nasza rodzina, szkoła, politycy, publicyści i tacy jesteśmy my sami. Wielu z nas przypomina zranione zwierzę, które nie widząc wroga, miota się samo z sobą, raniąc wszystkich wokoło. Natomiast nasza perspektywa ma 1000 lat, i taka właśnie kulturowa przestrzeń (nie mylić z życiową) jest nam potrzebna do oddychania. Może to zabrzmi bajkowo, ale tysiącletnia kultura, która jest naładowana doświadczeniem, też domaga się życia. Ona też dusi się w bylejakości. W takiej sytuacji zdolności i predyspozycje młodzieży zostają ograniczone do krótkiej perspektywy, opłotków, przysłonięte kirem i pod nim bezpowrotnie są marnowane. Rodzi się poczucie klęski. Pogłębia je narastająca bieda, dezinformacja i brak wiedzy. Dzisiejsze państwo, które powinno mieć tę większą perspektywę i reprezentować najwyższą kulturę, poprzez złą edukację i oddanie całości mediów w prywatne lub obce ręce, przygotowuje młodzież do czasów, które nie nadejdą. Państwo staje się zakładnikiem przepychanki prywatnych interesów. Młodzież, ba, społeczeństwo polskie, nie dowiaduje się prawdy ani o sobie, ani o swoich czasach. Koncertowym pokazem w tym względzie są wybory. Poszczególne kampanie wyborcze prowadzone są w taki sposób, że średnio inteligentny człowiek, musi poczuć się kretynem. Doskonale bowiem zdaje sobie sprawę, że podstawiono mu ludzi, którzy wyborcom wciskają kit. Wyborca głosując myśli o państwie i swojej przyszłości, oni o lepszych zarobkach… W takiej rozklekotanej rzeczywistości wyrasta młodzież, w niej poruszają się też dorośli ludzie. Pierwsi uważają ją za normalność, no bo przecież w niej wyrastali, drugich ta „normalność” deprecjonuje i ogranicza, a trzecim się po prostu podoba. Najstarsi idą do apteki zapytać o cenę leku. Potem w milczeniu odchodzą bez niczego. Nie stać ich na zakup potrzebnego im lekarstwa… W skróconej perspektywie człowiek staje się człowiekiem gminnym.

Rozszerzona perspektywa

Człowiek swój prawdziwy charakter odkrywa zwykle w sytuacjach ekstremalnych. Wartości również. I nic dziwnego, że wojny przynosiły wiele zła i wśród ofiar porządkowały wartości. Wśród zwycięzców, niestety, nie. Podobnie jest z narodami i nie ma się co oszukiwać, tak jak istnieje charakter człowieka, tak samo istnieje charakter poszczególnych narodów – nawet jeszcze  dziś w tak pomieszanym społeczeństwie. Z tym, że charakter narodowy nie jest sumą charakterów poszczególnych ludzi w narodzie. Jest natomiast sumą ich doświadczeń, które są jawne. Człowiek i naród w proporcjonalnym do siebie czasie przechodzą swoją drogę życiową. I ona wyrzeźbia w nich indywidualną specyfikę, wrażliwość oraz zdolność rozumienia drugiego człowieka i innego narodu. Ta właśnie zdolność predysponuje człowieka i naród do wielkich zadań i wielkiej perspektywy w ludzkim i społecznym rozumieniu. Znaczenie owego rozumienia opisuje prof. Anna Pawełczyńska w „Ścieżkach nadziei”.

Spójrzmy więc na siebie. Ktoś zapyta po co? Dlatego, że gdy na przykład staramy się o jakąkolwiek pracę, musimy złożyć odpowiednie dokumenty. Wszyscy wiemy jak wiele zależy od tego, co napiszemy w swoim życiorysie. Podajemy w nim miejsce urodzenia, imię ojca, rodzaj ukończonej szkoły itd. Ważne jest więc skąd pochodzimy i kim jesteśmy. Podobnie jest z narodem i państwem. Zamknięcie perspektywy do lat powojennych jest zresetowaniem naszej przeszłości i wymazaniem podstawowych informacji na nasz temat. Stajemy się ludźmi znikąd, przybłędami bez wartości, brzydką panną której nikt nie chce. Zróbmy więc i my kulturową i historyczną wycieczkę do swoich początków, by potem przeskoczyć w XVI wiek, okres naszej największej świetności.

Duża część Polaków pierwszego Piasta wyobraża sobie jako kołodzieja, który podobnie jak Kargul albo biegał po polu w białej koszuli, albo z otwartą gębą siedział na łące i obmyśliwał jakby tu stworzyć Polskę. Tak mniej więcej widzimy swoich protoplastów. Mieszko jawi się nam nieco inaczej, ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Piast w naszej wyobraźni został kołodziejem, a więc tym, który skleja drewniane koła, prawdopodobnie trochę jajowate, albo w ogóle kwadratowe, i tyle. A tymczasem Świętosława, siostra (niektórzy twierdzą, że córka) Mieszka I wyszła najpierw za króla Szwecji, a po jego śmierci za króla Danii Swena Widłobrodego, z którego to małżeństwa urodził się przyszły król Anglii Kanut Wielki. Mieszko bywał dość częstym gościem na dworze niemieckiego cesarza, miał też kontakt z papieżem. Dziś te stosunki nie wydają się nam niczym nadzwyczajnym. W tamtym jednak czasie różnica miedzy panem a cesarzem była większa niż odległość Nieba od Ziemi. Mieszko był wprawdzie księciem, ale i on musiał publicznie klękać przed obliczem cesarza. Dystans ten jednak nie przeraził ani pierwszego polskiego księcia, ani rodzącej się dynastii, której był przedstawicielem. On i jego dwór już wcześniej zauważyli swoją odrębność kulturową i doceniali swoje słowiańskie obyczaje. Musieli także dobrze znać sztukę obrony skoro w bagnistym wówczas dorzeczu Odry i trudno dostępnym, lesistym terenie upatrzyli sobie wał zaporowy przed groźbą cesarskich ekspedycji karnych. Co więcej, na przeciwstawienie cesarzowi mógł zdobyć się tylko dojrzały politycznie i kulturowo, odważny i silny władca mającym odpowiednie koneksje w Europie. Takim był Mieszko I. Zapewnił sobie pomoc papieża i przyjął chrzest z pominięciem cesarza. Nie trzeba dodawać, że w ówczesnych czasach była to rzecz niezwykła, a nawet niebywała. Bolesław Chrobry wykorzystał politycznie śmierć św. Wojciecha i ustanowił na terenie swojego państwa pierwsze arcybiskupstwo podległe bezpośrednio Rzymowi, a więc symbol niezależności Kościoła polskiego od niemieckiego. Za tym poszła koronacja i przyniosła polityczną niezależność naszego państwa, z którą Niemcy nie pogodziły się nigdy. Tak narodziła się Polska i tak narodził się antagonizm polsko-niemiecki. Najpierw dotyczył najwyższych warstw posiadających, z czasem zaczął się przenosić na państwo.

Kilkuwiekowe parcie germańskie na wschód, prędzej czy później musiało zakończyć się rozstrzygającą bitwą. Zwycięstwo pod Grunwaldem odsłoniło wielkie szanse przed dynastią jagiellońską. Władysław Jagiełło był wykonawcą, ale myśl była jeszcze piastowska. I to ona uratowała Polskę przed zagładą i wprowadziła ją w wielki świat Trudno jednak nie zauważyć, że jeżeli myśl Piastowiczów uwolniła Polskę na długie lata od zagrożenia niemieckiego, to myśl ostatnich Jagiellonów zupełnie zapomniała o antagonizmie polsko-niemieckim i pozwoliła na połączenie Prus z Brandenburgią, przyczyniając się w ten sposób do przyszłych rozbiorów. Była to cena za oderwanie państwa od linii Odry. Potem Prusy ten antagonizm doprowadziły do zbrodni. Dłuższa perspektywa pozwala więc zobaczyć siebie w zupełnie innym świetle.

Dzisiejsza perspektywa

Państwo polskie narodziło się nad Odrą. O Odrę oparło swoją pierwszą myśl. Ale też od tamtej strony zaczynało tracić terytoria i stopniowo swoją niepodległość. W 1945 r. wróciło do punktu wyjścia, a więc do macierzystego położenia. I pomimo wielu zastrzeżeń należałoby fakt ten uznać jako element dziejowej sprawiedliwości, ponieważ obecne nasze granice są optymalne. Układ jałtański, którego nie możemy nie uznać, przesunął nasze państwo w geopolityczne położenie piastowskie. Po 1945 r. Polska znalazła się w geopolityce piastowskiej, a więc w takich uwarunkowaniach, z jakimi mieli do czynienia Piastowie.

Warto podkreślić, że podobny akt sprawiedliwości dość rzadko w historii się zdarza. Trudno też powiedzieć czy politycy Polski i Niemiec fakt ten w ogóle dostrzegli, bo wschodnia polityka zagraniczna obu państw budzi wiele zastrzeżeń. Niemcy nadal chcą nieść na wschód sobie tylko znaną cywilizację, a Polacy utraciwszy jagiellońskie walory kulturowe, chcą nadal czerpać z nich jakieś korzyści. Jedni i drudzy nie rozumieją, że na Wschodzie nie mają już czego szukać. Niemcy w stosunku do polski mają wielkie zobowiązania, a Polacy przede wszystkim w stosunku do trzech niepodległych państw, będących niegdyś częścią I RP nie powinni się wtrącać i podsycać antypolskich nastrojów. One muszą same dojrzeć do równopartnerstwa. Należy jednak zwrócić uwagę na ogromną różnicę potencjałów Polski i Niemiec. Te potencjały mają bezpośrednie przełożenie na skutki. Dziś znów w obu częściach

Niemcy mają głos.

W kwestii państwowości sprawa jest w zasadzie jasna. Mniej jasna jest natomiast w sferze kulturalnej. Będąc w piastowskim położeniu, my Polacy, nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie, co zrobić z jagiellońskim doświadczeniem. Kilka lat temu Rymkiewicz postawił to pytanie i do dziś wisi ono w próżni. Polska racja stanu wymaga wyjaśnienia tej kwestii!

Klęska Pierwszej Rzeczpospolitej wyzwoliła, podsycane przez zaborców, ruchy narodowe Litwinów i Ukraińców. Ich antypolskość miała różne przełożenie. Na Ukrainie, gdzie Polak wyraźnie odróżniał się od Ukraińca, „sprawę” załatwiono po chłopsku, jak niegdyś Jakub Szela w Galicji, tak oni mordami na Wołyniu. Niemały wpływ miała tu Faszystowska ideologia Doncowa. Na Litwie było inaczej. Tam spolonizowana litewska szlachta nie dopuściła do chłopskiej rzezi, ale „sprawa” została załatwiona inaczej, powiedzmy po literacku. Widać to w niechęci Miłosza do Polaków. Prawdopodobnie zasadnicze znaczenie miała niezwykle bogata międzypowstaniowa twórczość literacka od Mickiewicza do Syrokomli i potem dzięki Orzeszkowej, która mieszkała na Litwie. Radykalizm litewski był inny. Wprawdzie w okresie II wojny część szaulisów pomagała Niemcom rozprawiać się z AK-owcami na Litwie, to nie przybrał on tam jednak wymiaru wołyńskiego. Obecnie spolonizowani Litwini mieszkają przeważnie w Polsce, ale pamiętają o swoim litewskim pochodzeniu. Dzisiejsze pojęcie Polaka odpowiada temu z czasów piastowskich. Natomiast to samo pojęcie z czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów nie odróżniało narodowości, lecz stwierdzało obywatelstwo. Każdy był Polakiem w „paszporcie”, na co dzień tym, kim się czuł. Z tym też współcześni Polacy nie bardzo dają sobie radę.

Niemcy na wschodzie graniczą z Polską, która powinna być niepodległa. Podobnie zresztą jak Litwa, Białoruś czy Ukraina. I fakt ten musi być fundamentem budowania wszelkiej przyszłości, ponieważ Europa Środkowo-Wschodnia nadal jest niestabilnym filarem z winy totalitarnych państw zachodnich i Rosji. Narody zamieszkałe we wschodniej części Europy dziś potrzebują bardziej własnych państw, niż unii. Po długich okresach totalitarnych (w przypadku Bułgarii – około 500 lat) muszą odnowić własną kulturę i zobaczyć swoją prawdziwą twarz. Unifikacja i komercja prowadzi do kolejnych konfliktów, których podłożem będzie szukanie własnej tożsamości. Dopiero po takiej kuracji będą równoprawnym partnerem. Jak długo potrwa dochodzenie do normalności, zależeć będzie także, a może głównie, od Europy Zachodniej. Unia Europejska ma tu więc wielkie zadanie do wykonania i będzie to sprawdzian jej dojrzałości. W zasadzie nie ma wyboru, ponieważ stan kulturowy cywilizacji zachodnioeuropejskiej jest już taki, że czeka na swojego barbarzyńcę. A Europa Środkowa nie będzie już buforem, jak dawniej.

W takiej sytuacji deprecjonowanie, czy wyśmiewanie tożsamości, niepodległości, narodowości itd., zwłaszcza przez tych którzy próbują udowadniać nieswoje racje, jest zaniżaniem nie tylko poziomu dyskusji, ale też samego kształcenia. Tożsamość, niepodległość, narodowość należą do podstawowych demokratycznych terminów i praw ludzkich – zdobyczy cywilizacji łacińskiej.
Wiek XXI powinien być wiekiem zaniechania wszelkiej agresji. Świat, jeżeli chce przetrwać swoją transformację, musi jak najszybciej zwrócić się w kierunku dominacji wartości duchowych i kulturowych. Globalizm oparty na dominacji pieniądza jest drogą w kierunku podziałów tego, co już dziś nie sposób podzielić, i światowej katastrofy. Nie sposób utrzymać sztucznie biedy i głodu kiedy wszyscy wiedzą, że są one skutkiem określonej polityki. Państwo jest wewnętrznym elementem porządkującym, jak dotychczas najskuteczniejszym. Tylko warunkiem jest oparcie jego na zdrowym, rodzimym korzeniu.

Paradoks polski polega na tym, że dziś po 65-ciu latach zniewalania polskich umysłów można spotkać się z nieprawdopodobnym wręcz pytaniem – po co nam państwo? Ba, po co Piastom potrzebne było państwo? Przecież mieli dobrze, niczego im nie brakowało. I co więcej, to pytanie stawiane jest całkiem poważnie... Bo chcieli więcej władzy? Więcej pieniędzy chciała dynastia i Kościół?.. Odpowiadając zupełnie poważnie należy najpierw zauważyć, że nadmierna chciwość powściągana była przez obydwie strony oraz że w tamtym okresie powaga dynastii świadczyła o statusie międzynarodowym jego poddanych i całego państwa. I tak pozostało po dzień dzisiejszy. Dlaczego polski Kościół bronił swojej niezależności od hierarchii niemieckiej, a nowopowstające państwo chciało zrzucić dominację cesarza? Po co tak ogromny wysiłek obronny trwający przez wieki, skoro można było się poddać i problem zostałby ostatecznie rozwiązany, tak jak stało się ze Słowianami Połabskimi. Niemcy podbiliby Rosję i zapanowałyby nad całym kontynentem europejskim, albo odwrotnie zrobiliby to Rosjanie, a my dziś bylibyśmy dumni, że jesteśmy Niemcami albo Rosjanami. Mówilibyśmy po niemiecku lub po rosyjsku i nie byłoby problemu polskiego. Sami Polacy też nie mieliby polskiego problemu. Dlaczego więc z taką zaciętością broniliśmy się?...

Odpowiedzi na tak postawione pytania nie sposób zawrzeć nawet w dziesięciu zdaniach. Tak samo jak nie sposób odpowiedzieć na inne: po co nam rodzina, skoro samotnie byłoby taniej i bez kłopotu z dziećmi; z czasem okazałoby się, że i matka jest zbyteczna, bo się starzeje i zawsze coś od nas chce. Jest to niezwykle przykre, ale z daltonistą nie sposób dyskutować o kolorach. Jedno jest pewne – musimy zauważyć do jakiego poziomu ogłupienia doszliśmy zadając takie pytania… Wracając do polskich obowiązków obywatelskich. Zmiana granic po II wojnie światowej, w sposób bardzo realistyczny, postawiła przed naszymi oczami całość polskich dziejów: czasów piastowskich, jagiellońskich, okresu saskiego i zaborów. Obecna Polska domaga się syntezy. I od tej pory nie możemy jej inaczej traktować. Po zatoczeniu wielkiego koła, wróciliśmy do punktu wyjścia.

Polski znak jakości

Polacy w XV, XVI, XVII i XVIII wieku nosili już w sobie poczucie wielkości. I był to właśnie ten okres, w którym w pełni objawia się charakter narodowy. Czując swoją siłę i dysponując realną potęgą państwową nie poszliśmy zabijać ani zniewalać innych, dla własnych korzyści. Nie podbijaliśmy narodów i nie ciągnęliśmy z nich korzyści, lecz większość swojej energii poświęciliśmy dla budowania demokracji. „Zainwestowaliśmy” więc w perspektywę ludzką, postawiliśmy na dobro człowieka i wykształcenie u niego demokratycznych cech, które potem pozwalały na rozwój międzyludzkich stosunków. I tu aż prosi się cytat z Mickiewicza. Wprawdzie korzystałem z niego kilkakrotnie, ale ze względu na niezwykłą obrazowość, posłużę się nim raz jeszcze. Z konieczności będzie to długi fragment.:

[…]Sejm wolny, zgromadzony prawnie, uważany był za obdarzony Duchem Świętym. Jest to dogmat zasadniczy Konstytucji polskiej. Każdy z sejmujących miał prawo założyć swoje veto, zatrzymać czynność Sejmu, a jednak, rzecz dziwna, przez wiele wieków, nikt nie śmiał użyć tego prawa. Wybór króla odbywał się na sejmie przez natchnienie Ducha świętego. […] Król obwołany na Sejmie stawał jako ogniwo między religia a polityką, miał charakter święty i nawet niektóre atrybucje kapłaństwa. Wierzono, że przez niego spływało błogosławieństwo na naród, wymagano nade wszystko żeby był świętobliwym i dobrym. Świętobliwość była warunkiem głównym; czynność, tęgość, zręczność liczono do przymiotów podręcznych. Król nie mógł uczynić nic złego, nikomu wyrządzić krzywdy; w wojnach nawet domowych sami polityczni przeciwnicy jego wspominali o nim z uszanowaniem, przyklękając na kolano, albo przynajmniej zdejmując czapkę.[...]

Wróćmy do spraw politycznych. Skoro słuszność wojny została przez Sejm uznana, król, jeśli chciał sam dowodzić wyprawą, wyruszał naprzód ze swoim pocztem przydwornym i, objeżdżając panów, bogatą szlachtę, oznajmiał im postanowienie Sejmu. Wszyscy ludzie dobrej woli zaciągali się wtenczas pod chorągiew.[…]

Nie inaczej działo się ze skarbem. Tego wyobrażenia, że wszystek pieniądz powinien przez skarb przechodzić […] aby każdy na co dzień obłożony był podatkiem, w Polsce nie znano. Sejm uchwalał tylko pewne opłaty dobrowolne i na czas określony, a częstokroć po zapadnięciu takiej uchwały, ludzie bogatsi opłacali z góry za całe ziemie lub powiaty i wziąwszy kwit ogólny, jechali upominać się u swoich spółziemian o zwrot sumy na każdego przypadającej. Urzędów, dostojeństw, obowiązków publicznych, płatnych przez skarb nie było. Jeżeli na przypadek wypadało wyprawić poselstwo gdzie zagranicę, Rzeczpospolita odzywała się w tej mierze do swoich bogatych i możnych obywateli, a ci, podejmując się tego obowiązku, nie tylko musieli sprawować go zupełnie o własnym koszcie, ale należało nadto do nich przygotować podarunki dla obcych dworów, kiedy nawet wziętych nawzajem nie mogli zatrzymać sobie, lecz powinni byli oddać Rzeczypospolitej. Tym sposobem niektóre domy – między innymi dom książąt Zbaraskich – jedynie z powodu poselstw przychodziły do ubóstwa. Ale to poświęcenie majątku uważano za zasługę przed ojczyzną i nawet przed Bogiem, za środek zbawienia duszy. Z tej myśli wynikał także zwyczaj, że wielu umierając zapisywało sumy pieniężne i ziemie dla Rzeczypospolitej i królów swoich.

Sądownictwo odbywało się również na tej samej zasadzie. po rozstrzygnięciu sprawy, czy to przez sejmik, czy przez trybunał, woźny, który miał charakter herolda, czynił wiadomo wszem i wobec i każdemu z osobna, komu o tym wiedzieć należało, aby wszyscy wedle dobrej swej woli przyłożyli się do wykonania wyroku sądowego. Wzywał przy tym stronę obżałowaną do posłuszeństwa wyrokowi, i mamy w dziejach polskich pełno przykładów, że ludzie bardzo możni oddawali się sami w ręce sprawiedliwości. Zdarzało się nawet, że skazani na gardło, chociaż byli zagranicami kraju, wracali dobrowolnie i przynosili głowy pod miecz katowski. Nie zamykano ich do więzień, nie przydawano im straży, używali najswobodniej czasu, zostawionego do przygotowania się na śmierć. Szlachcic polski, któryby uciekł przed karą sądową, uważany był za infamisa, za człowieka bez czci i odwagi. Opinia publiczna ścigała takiego jak teraz ściga tchórzów, uciekających od pojedynku. Nie pojmując sankcji religijnej we wszystkim, nie można zrozumieć historii polskiej, cały jej ciąg wtedy wydaje się plątaniną, niepodobna do rozwikłania. Szlachcic bogaty i możny, który trzymał dziesiątek tysięcy nadwornych żołnierza, osądzony na grzywny, albo wieżę, bez oporu składał opłatę, dawał się woźnemu wziąć i zamknąć. Cóż by było łatwiejszego aby sprzeciwić się wyrokowi? Ale oburzyłby na się opinię publiczną i poszedłwszy do spowiedzi nie otrzymałby rozgrzeszenia. Duchowieństwo uświęcało moc praw narodowych. W razie kiedy ucisk strony żałującej był widoczny, kiedy krzywda wołała o pomstę, wszyscy siadali na koń i sprawiedliwość wymierzało się prędko. W sprawach wątpliwych, gdzie zdanie powszechne nie mogło przechylić się od razu na jedną lub drugą stronę, puszczano rzecz w przewłokę, dozwalano rozpocząć proces na nowo, szukać lepiej wyjaśniających dowodów.

Do czegoż przeto zmierzały te wszystkie instytucje, jaka w nich myśl tkwiła? Oto ich celem było rozwijać ducha ludzkiego, trzymać go ciągle w podniesieniu, zmuszać żeby coraz bardziej czuł własną godność, coraz lepiej rozumiał swoje obowiązki.

Człowiek wolny w Polsce nie mógł zdać wszystkiego na Sejm lub sejmiki; skoro tylko zapadła uchwała powszechna, musiał ją brać sam na uwagę, oceniać jej słuszność, żeby stosownie do własnego przeświadczenia, tak lub owak postąpić. Z dobrej woli zostawał on sędzią, żołnierzem, wykonawcą prawa – i obowiązki te trwały póty, póki miał dobrą wolę czynić im zadość. Nigdzie na świecie nie było przykładu podobnie zapewnionej wolności osobistej. Nie znamy też instytucji skierowanych lepiej ku uczynieniu człowieka wolnym, wznoszeniu go bez ustanku nad interesy materialne. Za każdym razem kiedy dawał grosz na potrzeby kraju, składał ofiarę i, dawszy, czuł rozkosz, że wspomógł Rzeczpospolitą. […] W samym nawet kształcie rządu okazywała się wielką i piękną rozmaitość. Sejm wolny przypuszczał „veto” ale w niektórych okolicznościach, zawiązywano sejmy konfederacyjne i wtedy obrady odbywały się, jak w parlamencie angielskim i w izbach francuskich: wotowano tajemnie i rozstrzygano kwestie większością głosów. Izby sejmowe już to zbierały się osobno, jak teraz we Francji i Anglii, już niekiedy łączyły się razem i składały jedną izbę. Tym sposobem rząd ten mógł przybierać wedle potrzeby formę to parlamentu angielskiego, to izb francuskich, to niejako soboru, to znów zgromadzenia czysto politycznego, a czasem dyktatury. W bezkrólewiach Polska zaprowadzała u siebie rząd dyktatorski. Ponieważ wedle wyobrażenia narodowego, król był rękojmą wolności. Polska pozbawiona króla przywdziewała żałobę, kaptur. Stanowisko natenczas tymczasowe trybunały, zwane kapturowymi, opatrzone władzą wyłączną, które mogły wszelkie sprawy sądzić na gorącym uczynku i bez apelacji, a miały prawo zupełne nad majątkiem i życiem każdego. Podobna władza dyktatorska była dawana hetmanom. Hetman koronny, albo litewski dowodzący wojskiem reprezentował niejako w osobie swojej całą siłę Rzeczypospolitej, miał prawo miecza, mógł obdarzać szlachectwem, mógł niekiedy sądzić sporawy cywilne i kryminalne.

Skreśliliśmy tutaj ideał stanu Polski, ale daleko jeszcze było do tego, żeby Polska go zrealizowała. Doświadczała ona wielkich przeszkód w tej mierze. Wszystkie państwa europejskie szły w kierunku wbrew przeciwnym. Europa cała brnąc w materializm, scholastycyzm, formalistykę, metafizykę, nie mogła pojąć tego życia tak rozsianego wszędzie, tak igrającego rozmaicie i okrzyczała je za bezwład; Europa zwróciła się przeciw Polsce!

Ażeby uzupełnić ten ideał, dodamy, czym powinien być król podług wyobrażeń polskich. W Rosji, jak cesarz Paweł powiedział, nie masz nikogo kto by cokolwiek znaczył: ten tylko jest potężnym, z kim cesarz gada, jest nim dopóty, dopóki słyszy jego słowa. Skoro jego cesarska mość obróci się w inną stronę, wielkość ta znika, człowiek wielki znowu staje się niczym. Otóż w Polsce rzecz miała się podobnie co do króla. Królem był ten, z kim Duch św. rozmawiał i królowanie jego trwało dopóty, dopóki doznawał tej łaski. Polska nie urzeczywistniła całkiem tego ideału.

Konstatacja

Rzeczpospolita Obojga Narodów skończyła się już bezpowrotnie. Dziś można wyśmiewać Pierwszą, a potem Drugą Rzeczpospolitą ale, gdy na szale rzucimy ilość wydanych wybitnych ludzi i porównamy ich z okresem PRL-u i III RP, to ów uśmiech zastyga na twarzy. Można podnosić argument różnicy czasowej trwania poszczególnych okresów, ale nic nie jest w stanie zatuszować uderzającej prawdy, że z ostatnich 70 lat dwóch największych to Wyszyński i Jan Paweł II – a więc ludzie związani z Kościołem. O perspektywie następnych 70 lat, lepiej nie mówić. Śmiało więc można stwierdzić, że PRL i III RP są raczej przykładami na to, jakim państwo być nie powinno.




Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych