Po co nam państwo?
cz. I
Po co nam państwo? Jaką rolę w życiu człowieka, kultury, ogólnie – ludzi, ma ono spełniać? Dlaczego „Państwo Polskie" piszemy dużą literą, a „państwo Kowalscy" literą małą? Dlaczego jeden zbiór jest ważniejszy od drugiego? Jaka jest zależność miedzy państwem a rodziną i człowiekiem?
Państwo w tarapatach
W XVIII wieku na ponad 120 lat utraciliśmy państwowość. Stało się to na skutek zawężenia perspektywy do własnej zagrody, czyli sobiepaństwa i bylejakości, czy może ze względu na ograniczenia pola widzenia do „małych ojczyzn"? Może nie doceniono wówczas porządkującej i stabilizującej roli państwa? A może przyczyną utraty państwowości stała się nierównowaga pomiędzy naturalną potrzebą obecności państwa, a równie naturalną koniecznością obrony przed jego nadmiarem, czyli wówczas uprawnieniami króla? Jedno jest jednak pewne, w miejsce ustępującej roli macierzystego państwa, wkradły się inne, które takich problemów nie miały, i z tego powodu zabrały nam wszystko, co można było odebrać.
Druga Rzeczpospolita na 20 lat odzyskała tak upragniona niepodległość. Stanęła wobec tak dużych problemów, że zwycięstwo w bitwach pod Warszawą i nad Niemnem można porównać do narodzin, po których następują trudniejsze lata wzrastania i rozwoju. Po ogłoszeniu niepodległości Polska stanęła wobec konieczności scalenia nie tylko trzech różnych świadomości, trzech różnych gospodarek, trzech różnych systemów monetarnych, trzech różnych systemów oświaty, ale przede wszystkim stanęła wobec potrzeby opracowania konstytucji, zorganizowania armii, sformułowania koncepcji obronnej i gospodarczej państwa, powołania do życia dyplomacji, prowadzenia polityki zagranicznej i wewnętrznej, systemu sojuszy itd., jednym słowem – zbudowania sprawnego państwa. I to państwo, które traktowane było jako sezonowe, w 1939 r., w obliczu napaści sąsiadów okazało się państwem spójnym. A dziś jest dla nas punktem odniesienia, dlatego, że było naprawdę samodzielne... Gdyby ktoś miał wątpliwości, warto się zastanowić, jakich argumentów użylibyśmy na swoją obronę wobec tylu oszczerstw jakie nas spotykają, gdyby tego państwa nie było? To z niego powstało Polskie Państwo Podziemne, chyba jedyna tego rodzaju formacja na świecie. Co my dziś wiemy na ich temat? (W odniesieniu do II RP owe tarapaty dotyczą bardziej nas, niż niepodległego przedwojennego państwa).
Po 1945 r. zachowaliśmy państwo, ale zmieniono nam nie tylko symbolikę, lecz całą strukturę społeczną i intelektualną, została przerwana ciągłość elit i przekazu polskich doświadczeń dziejowych; straciliśmy wpływ na jego samodzielny rozwój. Od początku było elementem polityki strategicznej Związku Radzieckiego. W 2004 r. wstąpiliśmy do struktur Unii Europejskiej z nadziejami bardziej emocjonalnymi niż racjonalnymi. Dziś Unia stoi przed poważnym kryzysem i przed takim samym kryzysem stoi świat. Unie rozpadały się, ale nikt jeszcze nie wymyślił nic lepszego niż państwo. A my Polacy szczególnie powinniśmy wiedzieć co znaczy brak państwa. Powinniśmy też wiedzieć, że nieumiejętność myślenia w kategoriach własnego państwa oznacza jego nieistnienie.
Zatrzymajmy się więc na chwilę i zwróćmy uwagę na celowość tak postawionego pytania – po co nam państwo? Dlaczego naród polski (nie bójmy się tego konstytucyjnego określenia) mając za sobą tysiącletnie doświadczenia musi stawiać przed sobą tak fundamentalną kwestię, tym bardziej, że wyjaśniano ją już 100 lat temu? Pisał o niej Jan Ludwik Popławski, Józef Piłsudski, Roman Dmowski i wielu innych. A w Kieleckiem na tych, którzy poszli do Legionów w 1914 r. mówili, że „poszli do Polaków". Jaka tragedia i jaki dramat kryje się za tym wszystkim? Co takiego zaszło w świadomości narodowej Polaków, że jeszcze dziś wielu z nas nie rozumie podstawowych pojęć, od których zależy nasz spokój, nasz dobrobyt, stabilizacja i powodzenie. Co się stało, że młode pokolenie czuje niechęć do historii własnego kraju, ucieka od polityki? Chce używać swobód, wolności, a nie chce przyjąć do wiadomości, że językiem współczesnej Europy jest właśnie język polityki? Ba, prawie wszystko, co się dzieje jest polityką lub ma polityczne podłoże. Kto tego nie rozumie, staje się jej ofiarą... A gdzie miejsce na kulturę, tę prawdziwą, która wynosi nie komercję z czyjąś kabzą w tle, lecz człowieka i jego problemy?
Wraz z upadkiem komuny w Polsce, nagle otworzyły się wszystkie drzwi i powstał taki przeciąg, że zaczyna wywiewać nam tysiącletnie dzieje. Polska, która ma wystarczającą ilość bogactw mineralnych i naturalnych, aby wyżywić się sama, staje się krajem nie tyle tranzytowym, co „pustynnym" z obcą gospodarką, zaoranym pasem granicznym pomiędzy dwoma tradycyjnymi potęgami. Wielu z nas nie chce do swojej świadomości dopuścić zasadniczej prawdy, że pomiędzy Berlinem a Moskwą nie ma miejsca na małość ducha, niewiedzę i brak orientacji. Miedzy Moskwą a Berlinem nie ma miejsca na brak solidarności, poczucia tożsamości oraz brak wyczucia polskiej racji stanu. Młodzież odcinając się od polskich korzeni sama podpisuje na siebie wyrok, stając się ofiarą pozagrobową PRL-u. Co więcej, zostaje zakładnikiem najbardziej tragicznego w polskiej kulturze mitu – mitu Zachodu. Rozwinął się on po trzecim rozbiorze. To wówczas wpuściliśmy go do swojej kultury. Wyrażał się oczekiwaniem na pomoc, na zrozumienie, a z czasem przełożył się na przeświadczenie o jego doskonałości a naszej niedojrzałości itd. Ten mit po raz kolejny zakonserwowany został w PRL-u, a współcześnie zawisł w powietrzu i tam żyje.
Dziś młodzi Polacy nadal wyjeżdżają w świat, bez żadnego przygotowania. Ot, tak, jak dawniej, za chlebem. A historia polskiej emigracji, jako przedmiot nauczania w szkołach średnich, mogłaby bardzo wiele zmienić i przygotować ich, nawet na najgorsze. I nie ma się co dziwić, że gdy młody człowiek wyrywa się z domu, w którym mu ciasno, bo nie ma żadnej perspektywy i ucieka w mit, realizacja poczucia wolności musi mieć charakter wyzwolenia, albo wybuchu wyzwolenia. Stąd przeróżne zachowania, powodujące niekiedy zwykłą degenerację. Tylko niewielu zdaje sobie sprawę, że od macierzystej kultury można się wyzwolić, ale nie sposób od niej uciec. Zła edukacja historyczna i kulturowa w kraju powoduje, że przez wieki formatowana kultura może męczyć kogoś, komu stała się ona obca i przez to nie jest z nią związany i nie rozumie jej. Edukacja, która nie wyjaśnia młodemu człowiekowi istoty własnej historii i kultury czyni mu krzywdę, ponieważ robi go człowiekiem bezwolnym, nie mogącym zrozumieć ani swojej kultury, a tym samym i obcych. Próba wyzwolenia się poprzez ucieczkę w siną dal, pogłębia problem i sprawia, że życie staje się ucieczką przed samym sobą. Oderwanie się od rodzimej kultury, to droga w kierunku kulturowej banicji i bezdomności. A człowiek bezdomny nie ma pełni przysługujących mu praw. Człowiek uciekający przed własną kulturą, tych praw może nie mieć nawet we własnym kraju, bo ich gwarantem jest niepodległe państwo; albo przynajmniej takie, które jest w stanie bronić interesu swoich obywateli.
Nadzieja w państwie
Na szczęście ten fatalny trend zaczyna się już zmieniać. Starsze rodzeństwo opowiedziało młodszemu, co przeżyło na Zachodzie. I ci swojego miejsca zaczęli już szukać we własnym kraju. Wydaje się, że polski Ostflucht dobiegł już końca. Ale tylko wydaje się, bo za węgłem czają się bieda i kryzys. Będą one wypychać następne pokolenia, właśnie te, które chciały pozostać w Polsce. Dramat dotychczas był niezauważalny, bo nowy świat, paszporty, no... zmywak, ale też lepsze pieniądze i lepsza infrastruktura, poczucie wyższości i psychiczna wolność, której tak pragniemy. Następna fala emigracji ujawni ten dramat bo wyjadą w świat nie swoich oczekiwań, lecz stereotypów, przygotowanych im przez swoich starszych poprzedników. Poprzednicy nie zauważyli, że nie pracują na siebie, nowi, tę świadomość zabiorą z sobą... A potem większość z nich zleje się w masie. Część z nich wróci do Polski, bo tańsze życie, a oni będą lepiej sytuowani, bo swój kraj i swoja kultura, bo zmęczenie itd., lecz nie znajdą tu zaspokojenia, bo czas dla nich zatrzymał się tam, na owym Zachodzie. Mieszkając tutaj będą wciąż tęsknić do tego, co tam kiedyś było. Wejdą ponownie w ów mit Zachodu i będą go kultywować, aż do końca życia. Nie będą więc ani tu, ani tam.
Na ten powrót nie jest przygotowane ani państwo, ani sami powracający. Zignorować, wyśmiać można wszystko, ale ignoranci i dyletanci nie zdają sobie sprawy że z własnej chaty można kpić, można ją oblewać pomyjami, a nawet gnojem, ale gdy jej zabraknie, pozostaje już tylko prośba i chleb z łaski. Kto nie wierzy, niech spyta kresowian. Oni wiedzą co to znaczy utrata korzeni. Żołnierze Andersa, w przeważającej większości pochodzili z Polski wschodniej, którą nam odebrała II wojna światowa. Oni mogli iść tylko do przodu, bo kres wojny oznaczał ich kres. Na nich Polska nie czekała. Zamiast domu i rodzimy czekała UB-SB i komunizm, bezkrytycznie wrogi wszystkiemu co związane było z niepodległą Drugą Rzeczypospolitą. Gorzej jeszcze mieli Żołnierze podziemia po-AK-owskiego. Tym pozostała tylko beznadziejna walka do końca, aż po śmierć, ucieczka na Zachód lub upokorzenie, a w najlepszym przypadku zastraszone milczenie. Na Zachodzie czekało na nich zapomnienie, a więc coś niezwykle ciężkiego.
Problem jednak jest, i to bardzo poważny. Jak nie wyjeżdżać, jak nie szukać swojego szczęścia, gdy ma się 20 lat? W jaki sposób rozpocząć samodzielne życie, gdy państwo swoim obywatelom nie jest w stanie pomóc? Ktoś powie, z czego mamy żyć?! My chcemy zostać, ale dajcie nam pracę! Można zawołać: Do diabła z państwem! Z podatkami, zagmatwanym prawem, złą administracją itd. Wyjeżdżam! Wówczas dialog się kończy. Żal pozostaje po obu stronach. Z czasem zamieni się w złość i pretensje nie do zaspokojenia. A to dzieli najbardziej.
Nie można jednak zapomnieć, że za paszportem, czy dowodem osobistym stoi siła państwa. A to znaczy, że tak będziesz traktowany, jak zasługuje na to twoje państwo. Gdy na jedną szalę położymy paszport amerykański, a na drugą polski, z łatwością dostrzeżemy różnicę jego ciężaru. A co będzie, gdy polskiego paszportu zabraknie?... I to właśnie nasi przodkowie przerabiali przez 120 lat niewoli. W PRL-u sytuacja powtórzyła się. Państwo paszporty chowało w szafach pancernych i decydowało, gdzie obywatel może lub nie może pojechać i co może, a czego nie powinien zobaczyć. A tym, którzy urodzili się na kresach II RP, wpisywano do dowodu osobistego, że urodzili się w ZSRR. Co więc robić?
Na takie pytanie odpowiada zawsze historia. I warto się jej uczyć, choćby dla takich momentów. Nasuwają się skojarzenia ze swoistej kwadratura koła na Śląsku w 1939 r. Niemcy zajmując tereny przyłączone do Polski w wyniku III powstania śląskiego, mieszkającą tam ludność uważali za swoich obywateli. Volkslista była określoną weryfikacją. Kto jej nie podpisał, podlegał karze: wysiedlenia, obozu, prześladowania. Co w takiej sytuacji polecił biskup Stanisław Adamski, ordynariusz katowicki? Zalecił wpisywanie się na Volkslistę, ale z zachowaniem czystości polskiego serca. Był to wybieg, który miał uniemożliwić Niemcom prześladowanie, ale też wyłapywania powstańców. Komunistyczna Polska tę strategię potraktowała jako element walki z Kościołem.
Jaka pozostała więc alternatywa temu młodemu pokoleniu, które zaczyna już bardziej świadomie przyjmować los na swoje barki? Przede wszystkim nie tylko młode pokolenie musi pamiętać, że państwo to my – my wszyscy razem wzięci. Ale młode pokolenie nie ma wyboru, swój paszport lub dowód osobisty powinno wypełnić wiedzą o własnej kulturze, dziejach narodu i tradycji. Warto pamiętać, że te dzieje wyrosły w miejscu, gdzie ścierały się cywilizacje i interesy wielu państw. Nie mogą więc być banalne. Ucząc się Europy, w pewnym sensie uczymy się Pierwszej Rzeczypospolitej. Z czasem taki paszport zdobędzie odpowiedni nominał kulturowy i odpowiednie traktowanie.
Państwo to my
To nie historia dokonała swojego żywota, lecz myśl ludzka stanęła w miejscu i przestała już wyznaczać perspektywę. W takim przypadku jest tylko jedno wyjście – odwołać się do własnych korzeni i fundamentalnych wartości. Gdy nieznana przyszłość bierze górę, a diabły i ludzka pustka zaczynają dominować, to najważniejszy pozostaje dom. Ale ten większy - państwo. Z historii wiemy, że samotna rodzina nie jest w stanie obronić niczego ani swojej własności, ani wolności, a jak się okazuje dzisiaj, nawet prawa do bycia rodziną. Państwo, jakim by ono nie było, daje nam wszystkim nadzieję trwania i perspektywę zmiany na lepsze. Podkreślmy jeszcze raz, że nie należy jednak zapominać, że państwo to my, i tak należy rozumieć zapis w Konstytucji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/116590-po-co-nam-panstwo-cz-i-to-nie-historia-dokonala-swojego-zywota-lecz-mysl-ludzka-stanela-w-miejscu