A ci twórcy, którzy współpracowali z Mieszkowskim, wrócą?
Część reżyserów sama zrezygnowała, fotografując się z kartką: „Nie będę reżyserował w Polskim”, z niektórymi osobiście rozmawiałem. Niektórzy się radykalizowali, inni nie podchodzili tak kategorycznie do swoich wcześniejszych deklaracji. Są osoby, z którymi można rozmawiać, i ja to robię. Mamy już plany kilku spektakli na sezon 2017/2018. Ostracyzm i hejt, jakie się pojawiły, niektórych reżyserów odstraszyły. Inni czekają, aż sytuacja się uspokoi, by można było pracować, a nie przepychać się w sprawach pseudopolitycznych.
Z czego się bierze ten hejt? Wyśmiewano pana, że przygotował pan dla teatru program patriotyczny.
Tak to zostało nazwane – po to by dezawuować mój program. A to była pewnego rodzaju propozycja, a nie twarda deklaracja, której nie można zmienić ani o centymetr. Jeśli jest rocznica Karola Wojtyły, to nie chodzi o to, by koniecznie wystawiać sztukę Wojtyły, ale można pozwolić sobie na dyskusję o światopoglądzie i tematach, które są z tym związane.
Inne tytuły, jakie pan zaproponował, to rodzaj wezwania: róbmy wielką literaturę. Co więcej, zapowiadani autorzy, których sztuki mają być pokazane w Polskim w przyszłym roku, to zestaw, który mógłby chętnie reżyserować np. Krystian Lupa: to Frisch, Turrini… Nie dochodzi pod tym względem do radykalnej zmiany.
Radykalnych zmian nie przewidywałem. Chodziło mi jednak o poszerzenie oferty repertuarowej. O teatr wielkiej literatury i dramatu, teatr konstrukcji, a nie dekonstrukcji. Teatr spójnej struktury, a nie tylko zlepek scen, dla których dramat jest tylko pretekstem do użycia tytułu.
Niektórzy twierdzą, że ostatnio wytworzyła się w Teatrze Polskim atmosfera suspensu albo i thrillera. Pojawiają się informacje, że chce pan zakładać podsłuchy, a nawet podgląda pan aktorkę za kulisami, gdy ta przygotowuje się do nagiej sceny w spektaklu, zresztą w osławionej „Śmierci i dziewczynie” w reżyserii Eweliny Marciniak…
Artykuły z takimi newsami z pewnością znajdą czytelników szukających sensacji, ale nie mają nic wspólnego z prawdą… „Śmierć i dziewczyna” to był jeden z pierwszych spektakli, jakie oglądałem z perspektywy widowni, tutaj, na macierzystej scenie. Jako dyrektora interesuje mnie, jak przebiega praca za kulisami. Patrzyłem, jak to się odbywa w Polskim, bo każdy teatr ma swoją specyfikę. Usiadłem na wolnym krześle niedaleko pulpitu inspicjenta. I nagle zjechała winda, otworzyły się drzwi i wyszedł z niej charakteryzator. W tym momencie do charakteryzatora podeszła aktorka – gdy to zauważyłem, odszedłem. Pewnie z punktu widzenia aktorki tych kilkanaście sekund wystarczyło, by podejrzewać, że ją podglądam. To zupełny absurd. A informacje o podsłuchach – nie wiem, czemu mają służyć.
„Jestem dyrektorem, mogę wszystko”. Może to zdanie wszystko wyjaśnia?
To słowa wyjęte z kontekstu, choć dyrektor w teatrze rzeczywiście może wszystko, bo odpowiada za wszystko. Zaczęło się od tego, że przed spektaklem „Onych” Witkacego zauważyłem trzy osoby, które kilka dni wcześniej po spektaklu, stając przed sceną, pozwoliły sobie na wygłoszenie swoistego manifestu niesłużącego teatrowi. Te osoby były na parterze – podszedłem do nich i zapytałem, czy dziś też mają zamiar przeprowadzić podobną akcję…
Zapytałem, czy mają bilety, odpowiedziały mi, że to rola biletera, i tutaj użyłem stwierdzenia: „Jestem dyrektorem, mogę wszystko, nawet sprawdzać bilety”. To wszystko na ten temat.
Ciąg dalszy na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
A ci twórcy, którzy współpracowali z Mieszkowskim, wrócą?
Część reżyserów sama zrezygnowała, fotografując się z kartką: „Nie będę reżyserował w Polskim”, z niektórymi osobiście rozmawiałem. Niektórzy się radykalizowali, inni nie podchodzili tak kategorycznie do swoich wcześniejszych deklaracji. Są osoby, z którymi można rozmawiać, i ja to robię. Mamy już plany kilku spektakli na sezon 2017/2018. Ostracyzm i hejt, jakie się pojawiły, niektórych reżyserów odstraszyły. Inni czekają, aż sytuacja się uspokoi, by można było pracować, a nie przepychać się w sprawach pseudopolitycznych.
Z czego się bierze ten hejt? Wyśmiewano pana, że przygotował pan dla teatru program patriotyczny.
Tak to zostało nazwane – po to by dezawuować mój program. A to była pewnego rodzaju propozycja, a nie twarda deklaracja, której nie można zmienić ani o centymetr. Jeśli jest rocznica Karola Wojtyły, to nie chodzi o to, by koniecznie wystawiać sztukę Wojtyły, ale można pozwolić sobie na dyskusję o światopoglądzie i tematach, które są z tym związane.
Inne tytuły, jakie pan zaproponował, to rodzaj wezwania: róbmy wielką literaturę. Co więcej, zapowiadani autorzy, których sztuki mają być pokazane w Polskim w przyszłym roku, to zestaw, który mógłby chętnie reżyserować np. Krystian Lupa: to Frisch, Turrini… Nie dochodzi pod tym względem do radykalnej zmiany.
Radykalnych zmian nie przewidywałem. Chodziło mi jednak o poszerzenie oferty repertuarowej. O teatr wielkiej literatury i dramatu, teatr konstrukcji, a nie dekonstrukcji. Teatr spójnej struktury, a nie tylko zlepek scen, dla których dramat jest tylko pretekstem do użycia tytułu.
Niektórzy twierdzą, że ostatnio wytworzyła się w Teatrze Polskim atmosfera suspensu albo i thrillera. Pojawiają się informacje, że chce pan zakładać podsłuchy, a nawet podgląda pan aktorkę za kulisami, gdy ta przygotowuje się do nagiej sceny w spektaklu, zresztą w osławionej „Śmierci i dziewczynie” w reżyserii Eweliny Marciniak…
Artykuły z takimi newsami z pewnością znajdą czytelników szukających sensacji, ale nie mają nic wspólnego z prawdą… „Śmierć i dziewczyna” to był jeden z pierwszych spektakli, jakie oglądałem z perspektywy widowni, tutaj, na macierzystej scenie. Jako dyrektora interesuje mnie, jak przebiega praca za kulisami. Patrzyłem, jak to się odbywa w Polskim, bo każdy teatr ma swoją specyfikę. Usiadłem na wolnym krześle niedaleko pulpitu inspicjenta. I nagle zjechała winda, otworzyły się drzwi i wyszedł z niej charakteryzator. W tym momencie do charakteryzatora podeszła aktorka – gdy to zauważyłem, odszedłem. Pewnie z punktu widzenia aktorki tych kilkanaście sekund wystarczyło, by podejrzewać, że ją podglądam. To zupełny absurd. A informacje o podsłuchach – nie wiem, czemu mają służyć.
„Jestem dyrektorem, mogę wszystko”. Może to zdanie wszystko wyjaśnia?
To słowa wyjęte z kontekstu, choć dyrektor w teatrze rzeczywiście może wszystko, bo odpowiada za wszystko. Zaczęło się od tego, że przed spektaklem „Onych” Witkacego zauważyłem trzy osoby, które kilka dni wcześniej po spektaklu, stając przed sceną, pozwoliły sobie na wygłoszenie swoistego manifestu niesłużącego teatrowi. Te osoby były na parterze – podszedłem do nich i zapytałem, czy dziś też mają zamiar przeprowadzić podobną akcję…
Zapytałem, czy mają bilety, odpowiedziały mi, że to rola biletera, i tutaj użyłem stwierdzenia: „Jestem dyrektorem, mogę wszystko, nawet sprawdzać bilety”. To wszystko na ten temat.
Ciąg dalszy na następnej stronie ===>
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/319925-nasz-wywiad-cezary-morawski-we-wsieci-o-teatrze-polskim-polecamy?strona=2