W pewnym momencie to teatr służył Mieszkowskiemu, a nie Mieszkowski teatrowi. Część zespołu została wmanipulowana w te działania, a Mieszkowski zbijał w ten sposób kapitał polityczny
— mówi w rozmowie z tygodnikiem „wSieci” Cezary Morawski, obecny dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Właściwie każdego dnia media przekazują jakieś wieści z Teatru Polskiego, a minęły już ponad dwa miesiące od przejęcia przez pana obowiązków jako dyrektora. Nie ma pan dość?
Cezary Morawski: Wiele osób myślało, że będę miał dość. W tym kierunku szły różne wpisy na portalach społecznościowych, w ten sposób była też prowadzona narracja w mediach przeciwnych powołaniu nowego dyrektora (niekoniecznie chodziło o moje nazwisko). Mógłbym mieć dość, ale myślę, że to, co i jak się wydarzyło, wzmacnia mnie, każe myśleć racjonalnie i krok po kroku usprawniać pracę w teatrze.
Krzysztof Mieszkowski w żaden sposób nie przekazał teatru? Nie było żadnego spotkania?
Nie próbował się nawet ze mną skontaktować.
Obserwując pana, można stwierdzić, że jest pan mimo wszystko zdeterminowany. Warto to ciągnąć? Dlaczego?
Nie zgadzam się, żeby przy użyciu nagonki i pomówień ktoś decydował o mojej drodze zawodowej. W ten sposób można byłoby się pozbyć każdego, kto nie podoba się jakiejś, odpowiednio głośno krzyczącej grupie. Gdybym teraz zrezygnował, nie byłoby osoby, która mogłaby to pociągnąć, w momencie gdy teatr jest w wielu aspektach organizowany od podstaw. Teatr mógłby zostać czasowo zamknięty, doszłoby do zakończenia pracy zespołu. Nie robi się takich rzeczy w środku sezonu.
Mieszkowski był uważany za świetnego dyrektora, a teatr za wzorowy przykład na skalę europejską…
Myli się pan. Kilka razy próbowano go odwoływać za złe gospodarowanie finansami publicznymi i za złą organizację teatru jako całej struktury.
Dbał o to, by o teatrze było głośno.
Głośno było rzeczywiście – nie tylko ze względu na repertuar. Ale przeczytam fragment pewnej wypowiedzi: „Chcemy wyrazić swój sprzeciw w związku z próbami zdyskredytowania pracy naszego teatru i planami odwołania dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego ze stanowiska. Po raz kolejny w sposób arbitralny […] podejmuje się decyzje dotyczące naszej przyszłości. Dobrze pamiętamy ten okres pomiędzy odwołaniem poprzedniego dyrektora a momentem powołania nowego, tę łapankę na dyrektora […]”. Który to rok? 2007. To deklaracja, która niemal pokrywa się z ostatnimi postulatami przywrócenia Mieszkowskiego. Była zresztą taka sytuacja, że Mieszkowski przez trzy tygodnie nie był dyrektorem, a później znów się pojawił. To się zawsze udawało – zapewne myślano, że uda się i tym razem. Panuje przekonanie, że gdyby Mieszkowski skorzystał z porozumienia zawartego w Ministerstwie Kultury za czasów minister Małgorzaty Omilanowskiej, pewnie nadal byłby w teatrze jako zastępca dyrektora ds. artystycznych. Nie skorzystał z tej możliwości.
Mieszkowski przekonuje, że od samego początku jego dyrekcji, czyli od 2006 r., teatr miał dług strukturalny. Jak to wygląda od wewnątrz?
Nie uważam, by to był dług strukturalny. Działalność kulturalną trzeba prowadzić zgodnie z ustawą o finansach publicznych. Mając plany artystyczne, zanim uruchomi się produkcję, należy przyjrzeć się budżetowi i zastanowić, czy dane przedstawienie można wystawić. Przytoczę tutaj jako przykład planowany na listopad tego roku „Proces” wg Kafki, który od strony realizacyjnej miał być bardzo drogi.
Kosmiczne liczby padały w tej sprawie.
W droższej wersji sama scenografia miała kosztować prawie 1,5 mln zł, a w uboższej – „tylko” 1,1 mln. Przy dotacji z MKiDN można się przymierzyć do takiego spektaklu i tak zaplanować jeden, dwa sezony, by takie widowisko mogło powstać. Jak to możliwe, że planuje się przedstawienie, którego koszty mogłyby pokryć całe zadłużenie? Jak to możliwe, że planuje się taki spektakl, w momencie gdy na bieżące płatności czerpie się pieniądze z funduszu socjalnego? Dług narastał przez cały czas poprzedniej dyrekcji. Był taki moment trzy lata temu, gdy byłemu wicedyrektorowi udało się zniwelować zobowiązanie do kilkudziesięciu tysięcy, po czym niemal natychmiast dyrektor Mieszkowski swoimi decyzjami spowodował ponowną zapaść finansową
„Proces” w reżyserii Krystiana Lupy już nigdy nie powstanie?
Żałuję, że nie powstanie, ale nie jest to moja decyzja.
Były w tej sprawie jakieś rozmowy?
Od początku sezonu trwa wymiana pism, ale nie ma szansy, by „Proces” wrócił. Zresztą pamiętajmy o sprawie podstawowej: Krystian Lupa już w lutym tego roku zapowiedział, że odejdzie z Teatru Polskiego, jeśli Krzysztof Mieszkowski nie pozostanie na stanowisku dyrektora. Pisała o tym m.in. „Gazeta Wyborcza” właśnie wtedy. Zatem decyzja z końca sierpnia 2016 r. o przerwaniu prób do „Procesu” była po prostu realizacją tamtej, wcześniejszej deklaracji.
Ciąg dalszy na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W pewnym momencie to teatr służył Mieszkowskiemu, a nie Mieszkowski teatrowi. Część zespołu została wmanipulowana w te działania, a Mieszkowski zbijał w ten sposób kapitał polityczny
— mówi w rozmowie z tygodnikiem „wSieci” Cezary Morawski, obecny dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Właściwie każdego dnia media przekazują jakieś wieści z Teatru Polskiego, a minęły już ponad dwa miesiące od przejęcia przez pana obowiązków jako dyrektora. Nie ma pan dość?
Cezary Morawski: Wiele osób myślało, że będę miał dość. W tym kierunku szły różne wpisy na portalach społecznościowych, w ten sposób była też prowadzona narracja w mediach przeciwnych powołaniu nowego dyrektora (niekoniecznie chodziło o moje nazwisko). Mógłbym mieć dość, ale myślę, że to, co i jak się wydarzyło, wzmacnia mnie, każe myśleć racjonalnie i krok po kroku usprawniać pracę w teatrze.
Krzysztof Mieszkowski w żaden sposób nie przekazał teatru? Nie było żadnego spotkania?
Nie próbował się nawet ze mną skontaktować.
Obserwując pana, można stwierdzić, że jest pan mimo wszystko zdeterminowany. Warto to ciągnąć? Dlaczego?
Nie zgadzam się, żeby przy użyciu nagonki i pomówień ktoś decydował o mojej drodze zawodowej. W ten sposób można byłoby się pozbyć każdego, kto nie podoba się jakiejś, odpowiednio głośno krzyczącej grupie. Gdybym teraz zrezygnował, nie byłoby osoby, która mogłaby to pociągnąć, w momencie gdy teatr jest w wielu aspektach organizowany od podstaw. Teatr mógłby zostać czasowo zamknięty, doszłoby do zakończenia pracy zespołu. Nie robi się takich rzeczy w środku sezonu.
Mieszkowski był uważany za świetnego dyrektora, a teatr za wzorowy przykład na skalę europejską…
Myli się pan. Kilka razy próbowano go odwoływać za złe gospodarowanie finansami publicznymi i za złą organizację teatru jako całej struktury.
Dbał o to, by o teatrze było głośno.
Głośno było rzeczywiście – nie tylko ze względu na repertuar. Ale przeczytam fragment pewnej wypowiedzi: „Chcemy wyrazić swój sprzeciw w związku z próbami zdyskredytowania pracy naszego teatru i planami odwołania dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego ze stanowiska. Po raz kolejny w sposób arbitralny […] podejmuje się decyzje dotyczące naszej przyszłości. Dobrze pamiętamy ten okres pomiędzy odwołaniem poprzedniego dyrektora a momentem powołania nowego, tę łapankę na dyrektora […]”. Który to rok? 2007. To deklaracja, która niemal pokrywa się z ostatnimi postulatami przywrócenia Mieszkowskiego. Była zresztą taka sytuacja, że Mieszkowski przez trzy tygodnie nie był dyrektorem, a później znów się pojawił. To się zawsze udawało – zapewne myślano, że uda się i tym razem. Panuje przekonanie, że gdyby Mieszkowski skorzystał z porozumienia zawartego w Ministerstwie Kultury za czasów minister Małgorzaty Omilanowskiej, pewnie nadal byłby w teatrze jako zastępca dyrektora ds. artystycznych. Nie skorzystał z tej możliwości.
Mieszkowski przekonuje, że od samego początku jego dyrekcji, czyli od 2006 r., teatr miał dług strukturalny. Jak to wygląda od wewnątrz?
Nie uważam, by to był dług strukturalny. Działalność kulturalną trzeba prowadzić zgodnie z ustawą o finansach publicznych. Mając plany artystyczne, zanim uruchomi się produkcję, należy przyjrzeć się budżetowi i zastanowić, czy dane przedstawienie można wystawić. Przytoczę tutaj jako przykład planowany na listopad tego roku „Proces” wg Kafki, który od strony realizacyjnej miał być bardzo drogi.
Kosmiczne liczby padały w tej sprawie.
W droższej wersji sama scenografia miała kosztować prawie 1,5 mln zł, a w uboższej – „tylko” 1,1 mln. Przy dotacji z MKiDN można się przymierzyć do takiego spektaklu i tak zaplanować jeden, dwa sezony, by takie widowisko mogło powstać. Jak to możliwe, że planuje się przedstawienie, którego koszty mogłyby pokryć całe zadłużenie? Jak to możliwe, że planuje się taki spektakl, w momencie gdy na bieżące płatności czerpie się pieniądze z funduszu socjalnego? Dług narastał przez cały czas poprzedniej dyrekcji. Był taki moment trzy lata temu, gdy byłemu wicedyrektorowi udało się zniwelować zobowiązanie do kilkudziesięciu tysięcy, po czym niemal natychmiast dyrektor Mieszkowski swoimi decyzjami spowodował ponowną zapaść finansową
„Proces” w reżyserii Krystiana Lupy już nigdy nie powstanie?
Żałuję, że nie powstanie, ale nie jest to moja decyzja.
Były w tej sprawie jakieś rozmowy?
Od początku sezonu trwa wymiana pism, ale nie ma szansy, by „Proces” wrócił. Zresztą pamiętajmy o sprawie podstawowej: Krystian Lupa już w lutym tego roku zapowiedział, że odejdzie z Teatru Polskiego, jeśli Krzysztof Mieszkowski nie pozostanie na stanowisku dyrektora. Pisała o tym m.in. „Gazeta Wyborcza” właśnie wtedy. Zatem decyzja z końca sierpnia 2016 r. o przerwaniu prób do „Procesu” była po prostu realizacją tamtej, wcześniejszej deklaracji.
Ciąg dalszy na następnej stronie ===>
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/319925-nasz-wywiad-cezary-morawski-we-wsieci-o-teatrze-polskim-polecamy?strona=1