Wasze ostatnie spotkanie musiało być bardzo smutne?
To było na Grądach. Mówił, że ze względu na moje bezpieczeństwo, nie będziemy mogli się spotykać. Twierdził, że tak jest osaczony, że może zginąć. Powiedziałam wtedy, że ja też mogę z nim zginąć. Odpowiedział, że chce, abym żyła. Zobaczyłam go jeszcze raz przypadkiem gdy wyjeżdżał furmanką sprzed domu Zielińskich w Ratoszynie. To był wrzesień, było dość chłodno. Pytałam kiedy się zobaczymy. Odpowiedział, że nic nie może powiedzieć, że nic nie wie. Miał wtedy bardzo smutną, powiedziałabym, tragiczną twarz.
A potem była Rakowiecka, śledztwo. Jak Pani przeżywała ten czas?
Dłuższy czas nikt nic nie wiedział. Nawet partyzanci, nikt. Kiedyś ktoś mi przyniósł gazetę i była tam krótka wzmianka, że banda „Zapory” została aresztowana.
Pani wiedziała co się z tym wiąże? Oczywiście. Od razu chciałam do niego jechać. Znajomi zatrzymali mnie, mówili że to nic nie da, że niedługo dowiemy się co dalej. Przyjechała do mnie matka i przywiozła wiadomość, że nikogo do niego nie dopuszczają, nawet rodzinę. Po pewnym czasie dowiedziałam się, że siostra „Zapory” widziała się z nim jedyny raz w Więzieniu Mokotowskim.
Serce pewnie wyrywało się do Warszawy? (Cisza – dop. aut.)
Jak trafiła Pani do Wrocławia?
Już w czasie wojny postanowiłam, że pójdę na medycynę ponieważ widziałam choroby, nieszczęścia, ludzi rannych i zabitych. W 1946 r. chciałam się dostać na studia we Wrocławiu, ale było wielu kandydatów, więc zrezygnowałam. Nie wiedziałam co robić. Ale później otworzyli wydział stomatologii i tym razem dostałam się, choć wiedziałam, że chcę być lekarzem. Po roku przeniosłam się.
Z taką przeszłością nie miała Pani problemów, aby zacząć studia?
Jakoś nie poszło to za mną. Mama wspominała mi, że dopytywano za po wsi, gdzie zniknęła ta k… partyzancka, co ona robi. Ale ja kłopotów nie miałam. Za to mój ojciec trafił na Zamek w Lublinie, bo pomagał ostatnim partyzantom „Zapory”, którzy pozostawieni sami sobie byli bez środków do życia. Dawał im żywność. Jesienią 1948 r. dał „Mikołajowi” dwa kupony na ubranie. Był potem więziony przez 9 miesięcy do 1951r. A „Mikołaj” siedział w więzieniu 8 lat.
Czym się Pani zajęła we Wrocławiu w kolejnych latach? Wiele lat pracowała Pani w słynnym Dolmedzie…
Chciałam zostać neurologiem, ale przydzielono mnie do kopalni w Katowicach jako lekarza ogólnego. Nie zgodziłam się i miałam przez to kłopoty, bo wtedy były przymusowe przydziały. Prawie rok nie miałam pracy. W końcu otrzymałam stypendium w klinice neurologicznej. A potem przez lata leczyłam wrocławian.
Znajomość z „Zaporą”, często wracała Pani do tych chwil?
To było coś bardzo ważnego i smutnego. I bardzo intymnego.
A kiedy prof. Szwagrzyk odnalazł szczątki Pani narzeczonego bardzo przeżyła Pani to wydarzenie?
Bardzo to przeżywałam i bardzo się ucieszyłam, że to się stało. W ostatnim okresie naszej znajomości „Zapora” miał takie chwile zwątpienia, że wszystko się wali. Widział, że są coraz mniejsze szanse wywalczenia niepodległości i jakiejś perspektywy dla Polski. Zastanawiał się, czy ludzie będą o nich pamiętać, czy ta idea walki o niepodległość przetrwa. I myślę, że to się stało dzięki prof. Szwagrzykowi.
Honorowanie polskich bohaterów ma sens, sami o to - w pewnym sensie - wołają?
Tego pragnął „Zapora”. I bał się, aby nie zostali zapomniani. By sens ich walki nie został zaprzepaszczony. Tym bardziej prof. Szwagrzyka podziwiam i w pełni popieram.
Rozmawiał Krzysztof Kunert
Polecamy „wSklepiku.pl”: Pakiet Wyklętych(3 książki). W kolekcji:„Bitwy Wyklętych”, „Dziewczyny Wyklęte” i „Oddziały Wyklętych”.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wasze ostatnie spotkanie musiało być bardzo smutne?
To było na Grądach. Mówił, że ze względu na moje bezpieczeństwo, nie będziemy mogli się spotykać. Twierdził, że tak jest osaczony, że może zginąć. Powiedziałam wtedy, że ja też mogę z nim zginąć. Odpowiedział, że chce, abym żyła. Zobaczyłam go jeszcze raz przypadkiem gdy wyjeżdżał furmanką sprzed domu Zielińskich w Ratoszynie. To był wrzesień, było dość chłodno. Pytałam kiedy się zobaczymy. Odpowiedział, że nic nie może powiedzieć, że nic nie wie. Miał wtedy bardzo smutną, powiedziałabym, tragiczną twarz.
A potem była Rakowiecka, śledztwo. Jak Pani przeżywała ten czas?
Dłuższy czas nikt nic nie wiedział. Nawet partyzanci, nikt. Kiedyś ktoś mi przyniósł gazetę i była tam krótka wzmianka, że banda „Zapory” została aresztowana.
Pani wiedziała co się z tym wiąże? Oczywiście. Od razu chciałam do niego jechać. Znajomi zatrzymali mnie, mówili że to nic nie da, że niedługo dowiemy się co dalej. Przyjechała do mnie matka i przywiozła wiadomość, że nikogo do niego nie dopuszczają, nawet rodzinę. Po pewnym czasie dowiedziałam się, że siostra „Zapory” widziała się z nim jedyny raz w Więzieniu Mokotowskim.
Serce pewnie wyrywało się do Warszawy? (Cisza – dop. aut.)
Jak trafiła Pani do Wrocławia?
Już w czasie wojny postanowiłam, że pójdę na medycynę ponieważ widziałam choroby, nieszczęścia, ludzi rannych i zabitych. W 1946 r. chciałam się dostać na studia we Wrocławiu, ale było wielu kandydatów, więc zrezygnowałam. Nie wiedziałam co robić. Ale później otworzyli wydział stomatologii i tym razem dostałam się, choć wiedziałam, że chcę być lekarzem. Po roku przeniosłam się.
Z taką przeszłością nie miała Pani problemów, aby zacząć studia?
Jakoś nie poszło to za mną. Mama wspominała mi, że dopytywano za po wsi, gdzie zniknęła ta k… partyzancka, co ona robi. Ale ja kłopotów nie miałam. Za to mój ojciec trafił na Zamek w Lublinie, bo pomagał ostatnim partyzantom „Zapory”, którzy pozostawieni sami sobie byli bez środków do życia. Dawał im żywność. Jesienią 1948 r. dał „Mikołajowi” dwa kupony na ubranie. Był potem więziony przez 9 miesięcy do 1951r. A „Mikołaj” siedział w więzieniu 8 lat.
Czym się Pani zajęła we Wrocławiu w kolejnych latach? Wiele lat pracowała Pani w słynnym Dolmedzie…
Chciałam zostać neurologiem, ale przydzielono mnie do kopalni w Katowicach jako lekarza ogólnego. Nie zgodziłam się i miałam przez to kłopoty, bo wtedy były przymusowe przydziały. Prawie rok nie miałam pracy. W końcu otrzymałam stypendium w klinice neurologicznej. A potem przez lata leczyłam wrocławian.
Znajomość z „Zaporą”, często wracała Pani do tych chwil?
To było coś bardzo ważnego i smutnego. I bardzo intymnego.
A kiedy prof. Szwagrzyk odnalazł szczątki Pani narzeczonego bardzo przeżyła Pani to wydarzenie?
Bardzo to przeżywałam i bardzo się ucieszyłam, że to się stało. W ostatnim okresie naszej znajomości „Zapora” miał takie chwile zwątpienia, że wszystko się wali. Widział, że są coraz mniejsze szanse wywalczenia niepodległości i jakiejś perspektywy dla Polski. Zastanawiał się, czy ludzie będą o nich pamiętać, czy ta idea walki o niepodległość przetrwa. I myślę, że to się stało dzięki prof. Szwagrzykowi.
Honorowanie polskich bohaterów ma sens, sami o to - w pewnym sensie - wołają?
Tego pragnął „Zapora”. I bał się, aby nie zostali zapomniani. By sens ich walki nie został zaprzepaszczony. Tym bardziej prof. Szwagrzyka podziwiam i w pełni popieram.
Rozmawiał Krzysztof Kunert
Polecamy „wSklepiku.pl”: Pakiet Wyklętych(3 książki). W kolekcji:„Bitwy Wyklętych”, „Dziewczyny Wyklęte” i „Oddziały Wyklętych”.
Strona 3 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/329570-nasz-wywiad-narzeczona-legendarnego-zapory-podziwialam-go-za-walecznosc-odwage-ale-tez-za-skromnosc?strona=3