Zobaczyłam drobnego, przystojnego, ale bardzo poważnego i powściągliwego pana, który krótko, po wojskowemu z nami rozmawiał. Wkrótce poprosił gospodynię, aby się nami zajęła, a sam zniknął. To znaczy poszedł do swoich chłopców do stodoły, gdzie nocowali. Wyraziłam zdziwienie dlaczego komendant nie chciał być w domu. Gospodyni odpowiedziała, że on taki już jest. Nie przyjął propozycji noclegu w pokoju na miękkim łóżku, wybrał stodołę i siano. Chciał być wśród swoich
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Teresa Partyka –Gaj, dziś wrocławianka, narzeczona Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, legendarnego dowódcy antykomunistycznego podziemia.
wPolityce.pl: Miała Pani 16 lat, gdy dołączyła do Armii Krajowej. Otrzymała wówczas pseudonim „Kotwica”. Dlaczego weszła Pani w konspirację?
Teresa Partyka –Gaj: Na Lubelszczyznę przyjechałam w styczniu 1942 r. z Podola, z rodzinnego miasta Czortków. Dołączyłyśmy z mamą do ojca, który osiadł u rodziny w Ratoszynie uciekając przed aresztowaniem z rąk sowietów. Była tam placówka AK. Prawie wszyscy włączali się w konspirację, cała ludność była patriotycznie nastawiona.
A wyobrażała sobie Pani, że można postąpić inaczej?
Nie wyobrażałam sobie innego rozwiązania. Byłam szczęśliwa, że mogłam włączyć się w walkę.
Skąd taka postawa u młodego człowieka?
Przed wybuchem wojny ukończyłam już szóstą klasę szkoły powszechnej i pierwszą gimnazjum. W całej Polsce wychowywano nas w duchu patriotycznym, a zwłaszcza na Kresach. Opór był w całym społeczeństwie, to się udzielało też i nam.
A jak pani znalazła się blisko oddziału Zapory?
Za okupacji niemieckiej moja mama w Ratoszynie organizowała Wojskową Służbę Kobiet. Po pewnym czasie w okolice naszej wioski przybyli partyzanci. Dowiedzieliśmy się, że oddziałem dowodzi „Zapora”. Moja matka nawiązała z nim kontakt. A później współpraca była już ścisła. Tym bardziej, że najchętniej przebywali w naszych okolicach. Oczywiście, często się przemieszczali, ale najchętniej przebywali właśnie tutaj. Nie bali się. Nawet w dzień chodzili po wsi, bo ludność była tak dobrze do nich nastawiona.
A łatwo było nawiązać kontakt z partyzantami?
Stosunkowo łatwo, bo sami też byliśmy w konspiracji. W późniejszym okresie u nas prawie wszyscy wszystko wiedzieli. I jakoś zdrady i donosów nie było. Mówię tu o okupacji niemieckiej, bo później to się stopniowo pogarszało.
Pierwsze spotkanie Pani z Zaporą?
Kiedy mama dowiedziała się, że oddział Zapory jest w sąsiedniej wsi, w Godowie, przez łączników skontaktowała się z nimi. Pamiętam jak jechałam furmanką z podarunkami, takimi upieczonymi na Wielkanoc babami. Wtedy pierwszy raz go zobaczyłam.
I kogo Pani zobaczyła?
Zobaczyłam drobnego, przystojnego, ale bardzo poważnego i powściągliwego pana, który krótko, po wojskowemu z nami rozmawiał. Wkrótce poprosił gospodynię, aby się nami zajęła, a sam zniknął. To znaczy poszedł do swoich chłopców do stodoły, gdzie nocowali. Wyraziłam zdziwienie dlaczego komendant nie chciał być w domu. Gospodyni odpowiedziała, że on taki już jest. Nie przyjął propozycji noclegu w pokoju na miękkim łóżku, wybrał stodołę i siano. Chciał być wśród swoich. Jego żołnierze byli bardzo weseli, otwarci, pięknie śpiewali.
Już wtedy legenda ciągnęła się za Zaporą?
Jeszcze wtedy nie, dopiero zaczął się pokazywać u nas.
A jak ludzie na Lubelszczyźnie odbierali działalność Zapory?
Za okupacji niemieckiej odbierali go bardzo korzystnie. Zaporczycy ochraniali ludność przed kontyngentami i złodziejstwem, pomagali biednym, wprowadzali porządek. Ludzie bardzo chętnie przyjmowali ich na kwaterach, z czasem zaczęli go podziwiać, bo szybko rozchodziły się wiadomości o jego kolejnych potyczkach i zwycięstwach. Ale za okupacji sowieckiej było inaczej.
Z czego to wynikało?
Upływ czasu, propaganda, z czasem coraz większy brak oparcia i pomocy u ludności. Cały czas byli tępieni przez komunistów, którym się przeciwstawili. Może jeszcze liczyli na to, że jest sens walki, że wszystko się zmieni. Zresztą widzieli, że nie ma wyjścia, bo amnestie pokazały, że i tak są tępieni. Pod koniec działalności nie mogli już przebywać wszędzie, ale na wybranych kwaterach, w ukryciu.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zobaczyłam drobnego, przystojnego, ale bardzo poważnego i powściągliwego pana, który krótko, po wojskowemu z nami rozmawiał. Wkrótce poprosił gospodynię, aby się nami zajęła, a sam zniknął. To znaczy poszedł do swoich chłopców do stodoły, gdzie nocowali. Wyraziłam zdziwienie dlaczego komendant nie chciał być w domu. Gospodyni odpowiedziała, że on taki już jest. Nie przyjął propozycji noclegu w pokoju na miękkim łóżku, wybrał stodołę i siano. Chciał być wśród swoich
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Teresa Partyka –Gaj, dziś wrocławianka, narzeczona Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, legendarnego dowódcy antykomunistycznego podziemia.
wPolityce.pl: Miała Pani 16 lat, gdy dołączyła do Armii Krajowej. Otrzymała wówczas pseudonim „Kotwica”. Dlaczego weszła Pani w konspirację?
Teresa Partyka –Gaj: Na Lubelszczyznę przyjechałam w styczniu 1942 r. z Podola, z rodzinnego miasta Czortków. Dołączyłyśmy z mamą do ojca, który osiadł u rodziny w Ratoszynie uciekając przed aresztowaniem z rąk sowietów. Była tam placówka AK. Prawie wszyscy włączali się w konspirację, cała ludność była patriotycznie nastawiona.
A wyobrażała sobie Pani, że można postąpić inaczej?
Nie wyobrażałam sobie innego rozwiązania. Byłam szczęśliwa, że mogłam włączyć się w walkę.
Skąd taka postawa u młodego człowieka?
Przed wybuchem wojny ukończyłam już szóstą klasę szkoły powszechnej i pierwszą gimnazjum. W całej Polsce wychowywano nas w duchu patriotycznym, a zwłaszcza na Kresach. Opór był w całym społeczeństwie, to się udzielało też i nam.
A jak pani znalazła się blisko oddziału Zapory?
Za okupacji niemieckiej moja mama w Ratoszynie organizowała Wojskową Służbę Kobiet. Po pewnym czasie w okolice naszej wioski przybyli partyzanci. Dowiedzieliśmy się, że oddziałem dowodzi „Zapora”. Moja matka nawiązała z nim kontakt. A później współpraca była już ścisła. Tym bardziej, że najchętniej przebywali w naszych okolicach. Oczywiście, często się przemieszczali, ale najchętniej przebywali właśnie tutaj. Nie bali się. Nawet w dzień chodzili po wsi, bo ludność była tak dobrze do nich nastawiona.
A łatwo było nawiązać kontakt z partyzantami?
Stosunkowo łatwo, bo sami też byliśmy w konspiracji. W późniejszym okresie u nas prawie wszyscy wszystko wiedzieli. I jakoś zdrady i donosów nie było. Mówię tu o okupacji niemieckiej, bo później to się stopniowo pogarszało.
Pierwsze spotkanie Pani z Zaporą?
Kiedy mama dowiedziała się, że oddział Zapory jest w sąsiedniej wsi, w Godowie, przez łączników skontaktowała się z nimi. Pamiętam jak jechałam furmanką z podarunkami, takimi upieczonymi na Wielkanoc babami. Wtedy pierwszy raz go zobaczyłam.
I kogo Pani zobaczyła?
Zobaczyłam drobnego, przystojnego, ale bardzo poważnego i powściągliwego pana, który krótko, po wojskowemu z nami rozmawiał. Wkrótce poprosił gospodynię, aby się nami zajęła, a sam zniknął. To znaczy poszedł do swoich chłopców do stodoły, gdzie nocowali. Wyraziłam zdziwienie dlaczego komendant nie chciał być w domu. Gospodyni odpowiedziała, że on taki już jest. Nie przyjął propozycji noclegu w pokoju na miękkim łóżku, wybrał stodołę i siano. Chciał być wśród swoich. Jego żołnierze byli bardzo weseli, otwarci, pięknie śpiewali.
Już wtedy legenda ciągnęła się za Zaporą?
Jeszcze wtedy nie, dopiero zaczął się pokazywać u nas.
A jak ludzie na Lubelszczyźnie odbierali działalność Zapory?
Za okupacji niemieckiej odbierali go bardzo korzystnie. Zaporczycy ochraniali ludność przed kontyngentami i złodziejstwem, pomagali biednym, wprowadzali porządek. Ludzie bardzo chętnie przyjmowali ich na kwaterach, z czasem zaczęli go podziwiać, bo szybko rozchodziły się wiadomości o jego kolejnych potyczkach i zwycięstwach. Ale za okupacji sowieckiej było inaczej.
Z czego to wynikało?
Upływ czasu, propaganda, z czasem coraz większy brak oparcia i pomocy u ludności. Cały czas byli tępieni przez komunistów, którym się przeciwstawili. Może jeszcze liczyli na to, że jest sens walki, że wszystko się zmieni. Zresztą widzieli, że nie ma wyjścia, bo amnestie pokazały, że i tak są tępieni. Pod koniec działalności nie mogli już przebywać wszędzie, ale na wybranych kwaterach, w ukryciu.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/329570-nasz-wywiad-narzeczona-legendarnego-zapory-podziwialam-go-za-walecznosc-odwage-ale-tez-za-skromnosc?strona=1